Polacy z olimpijskim ogniem

Ma 77 cm i waży prawie dwa kilogramy. Ulicami Mediolanu poniosła ją piątka Polaków. Olimpijska pochodnia, od której zapłonie znicz igrzysk olimpijskich w Turynie, przebyła już prawie 11 tys. kilometrów

Polskę w olimpijskiej sztafecie reprezentowali Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski, Kamil Durczok, dziennikarz TVP, oraz trójka zwycięzców konkursu wiedzy o igrzyskach organizowanym przez MKOl i firmę Samsung (oficjalny sponsor sztafety olimpijskiej) pod patronatem "Gazety" i telewizji publicznej: Dorota Kitlas, Walenty Siemaszko i Marek Płodzik.

Każdy z uczestników sztafety miał do przebiegnięcia 300-400 metrów. - Trochę wysiłku to kosztowało. Już zacząłem puchnąć - powiedział po zakończeniu biegu Marek Płodzik.

Bieg z płonącą, wypełnioną gazem aluminiową rurką, którą cały czas trzeba trzymać w pionowej pozycji, nie należy do łatwych. Ręka omdlewa już po kilkudziesięciu metrach. Każdy z niosących płomień musiał przekładać pochodnię z ręki do ręki. Nawet Andrij Szewczenko, który biegł na tym samym odcinku sztafety, co Polacy.

- Wczoraj byłem chyba najbardziej po piłkarzu Milanu obfotografowaną postacią tej sztafety - śmiał się na drugi dzień po biegu Walenty Siemaszko, który w autobusie wiozącym uczestników sztafety siedział tuż przed słynnym Ukraińcem.

Nauczyciel fizyki z Lipian w Zachodniopomorskiem miał okazję spotkać nie tylko Szewczenkę, ale także Giorgio Armaniego - słynnego projektanta mody, Andreę i Dino Meneghinów z włoskiej koszykarskiej rodziny oraz włoskie gwiazdy estrady i telewizji, których nazwiska niewiele Polakom mówią.

Wszyscy ci sławni i ci mniej sławni, zanim pobiegli z olimpijską pochodnią, musieli odbyć specjalne szkolenie, na którym dowiadywali się, jak przekazywać ogień, jak biec ("to nie wyścig") i co zrobić, gdy ktoś zacznie rzucać śnieżkami ("Broń Boże nie zatrzymywać się"), a potem długo oczekiwali na swój start.

Robert Korzeniowski przekazywał znicz Adriano Galianiemu - prezesowi klubu AC Milan. - Facet był tak przejęty, że się nawet ze mną nie przywitał [instruktorzy prosili, by o tym pamiętać na każdej zmianie] - żartował po biegu nasz słynny chodziarz.

Polacy pobiegli z czarnymi przepaskami na ramionach na znak żałoby po katastrofie w Katowicach, w której zginęły 63 osoby, a ponad 140 zostało rannych. Każdy z uczestników dostał na pamiątkę swój biały strój. - Mam nadzieję, że jeszcze urosnę - śmiała się Dorota Kitlas, zwijając przydługi rękawy i nogawki. 15-letnia gimnazjalistka ze Słomianki w województwie podlaskim, która o konkursie dowiedziała się z telewizyjnego "Teleranka", po raz pierwszy pojechała za granicę i po raz pierwszy leciała samolotem. Zniosła to dzielnie.

Każdy z uczestników sztafety dostał też w prezencie swoją pochodnię (każda kosztowała ponad 300 euro) ze swoim numerem. Przez te aluminiowe podarki połowa polskiej delegacji utknęła na 12 godzin na mediolańskim lotnisku. Włosi uznali bowiem, że są to na tyle niebezpieczne przedmioty, że nie można ich zabrać na pokład samolotu, a w luku bagażowym mogą lecieć tylko po zbadaniu ich przez policję.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.