Fruwając pod koszem: Encore, Kobe, jeszcze raz!

Są rzeczy niemożliwe i rzeczy nieprawdopodobne... Wyobraźmy sobie np., że Maciej Lampe rzuci 100 punktów. W jednym meczu? Nie ma mowy, niemożliwe. W sumie, przez cały sezon? Tylko nieprawdopodobne.

Czy Kobe Bryant jest w stanie pobić legendarny rekord Wilta Chamberlaina - 100 punktów w meczu? Na zdrowy rozum - nie ma szans. Owszem, w meczu z Toronto miał 81 punktów, owszem, to niebywały wyczyn, ale taki dzień zdarza się raz w życiu.

100 punktów? Mrzonki.

Ale...

Przecież jeszcze tydzień temu 81 punktów wydawało się równie nierealne.

Przecież od czasów Chamberlaina tylko dwaj zawodnicy zdołali osiągnąć 70 punktów w meczu (David Thompson w 1978 r. i David Robinson w 1994). Michael Jordan nigdy nie zdobył więcej niż 69 punktów.

Przecież gdy w spotkaniu z Dallas Kobe miał 62 punkty po trzech kwartach i nie wyszedł na ostatnią część meczu, dziennikarze narzekali: zmarnowałeś życiową szansę!

I jeszcze:

Kobe pobił swój rekord życiowy aż o 19 punktów - i dokładnie tyle zabrakło mu do magicznej setki.

To był jego trzeci mecz w ciągu czterech dni. Miał prawo być zmęczony.

W drugiej połowie rzucił 55 punktów.

W tym meczu nie było dogrywki.

Kobe ma dopiero 27 lat.

Co więc musiałoby się zdarzyć, aby Kobe mógł zdobyć 100 punktów?

1) Jego partnerzy muszą grać fatalnie. No, na to akurat można liczyć. Nigdy w swej karierze Bryant nie miał gorszych współtowarzyszy. W meczu z Toronto drugi najlepszy gracz Lakers Lamar Odom trafił jeden z siedmiu rzutów.

2) Kobe musi rzucać bez przerwy. W spotkaniu z Toronto oddał 46 rzutów, trafiając 28-krotnie. Do "setki" potrzebowałby 10-15 rzutów więcej. Niemożliwe? Ależ skąd. Kobe jest przecież pierwszej klasy samolubem, takim, który potrafi oddać 15 rzutów z rzędu albo machnąć sobie "trójkę" z dziesięciu metrów, gdy pod koszem bez żadnej obstawy czeka na jego podanie dwóch kolegów.

3) Mecz musi być wyrównany. Jeśli Lakers osiągną zdecydowaną przewagę, Phil Jackson, jak w spotkaniu z Dallas, w którym po trzech kwartach Bryant miał 62 punkty, zdejmie Kobe z boiska.

4) Rywale nie mogą umieć bronić. Nigdy w życiu Kobe nie pobije rekordu w pojedynku z Detroit, San Antonio czy Miami. Nie jesteśmy w stanie pojąć, jak to możliwe, że w takim meczu żaden z obrońców Toronto nie wyleciał z boiska za faule. Przeciwnikiem musi być jakaś zagubiona, niedoświadczona drużyna, która w takiej sytuacji traci rezon i głupieje - Atlanta Hawks, New York Knicks, Seattle Sonics.

5) Kobe musi rzucać więcej rzutów wolnych. W spotkaniu z Toronto zdobył 18 punktów z wolnych. Wilt Chamberlain w swym rekordowym meczu - 28.

6) Przydałaby się dogrywka albo dwie. W spotkaniu z Toronto Kobe grał 42 minuty, czyli osiągnął średnią niespełna 2 pkt/min. Gdyby mecz przedłużył się o 10 minut, a Kobe utrzymał skuteczność... Liczymy zwłaszcza na pojedynki z Phoenix Suns, którzy lubują się w meczach z dwiema-trzema dogrywkami, w których w sumie pada około 300 punktów. Kto jak kto, ale Kobe byłby w stanie zdobyć 1/3 z nich.

7) Phil Jackson musi dać się ponieść. Bo, umówmy się, strzeleckie popisy Bryanta nie są tym, co Pan Trójkąt lubi najbardziej. Nawet w meczu z Toronto Jackson, niepomny statystyk, chciał na kilka minut przed końcem zdjąć Kobe z boiska i dopiero asystent wytknął mu: "Nie możesz. On ma 77 punktów".

Czy Kobe (nazywany teraz przez kolegów "81") zmierzy się z rekordem Chamberlaina? Tak się złożyło, że przerwa po historycznym meczu z Toronto trwała aż cztery dni i biedny Bryant codziennie musiał odpowiadać dziennikarzom na takie pytanie. Przyznał, że robi mu się od tego niedobrze. Tak się zestresował, że w meczu z Golden State zdobył tylko 5 punktów przez pierwsze 3 kwarty. Ale potem znowu zobaczyliśmy prawdziwego Kobe - w ostatniej kwarcie 16 punktów, kolejne 9 w dogrywce i zwycięstwo dla Lakers. 100 punktów w meczu - nieprawdopodobne. Ale nie niemożliwe.

Kronika towarzyska

Krnąbrny Ron Artest zmienił wreszcie pracodawcę. Indiana Pacers oddali go do Sacramento w zamian za Predraga Stojakovicia. O takiej wymianie plotkowano już przeszło rok temu. Od tamtego czasu nękany kontuzjami "Stojak" znacznie obniżył loty, i - jeśli chodzi o umiejętności koszykarskie - ustępuje Artestowi o klasę. Ale, w przeciwieństwie do Rona, nie wymaga nieustannej opieki psychologa i wiadomo, czego się po nim spodziewać.

Tymczasem Artest jest chyba nieedukowalny. Gdy dowiedział się, że ma trafić do Kings, za pośrednictwem swojego agenta oświadczył, że Sacramento mu nie leży, że tam się nie zrealizuje i że generalnie wolałby zostać sprzedany gdzie indziej. Transfer zawieszono, szefowie Pacers obsztorcowali Artesta, zmusili do zmiany poglądów i telefonicznej rozmowy z właścicielami Kings, braćmi Maloof. Ci zaś uznali, że "przez telefon Ron wydaje się miłym gościem" i że warto zaryzykować. Co jest zresztą zrozumiałe - Maloofowie majątku dorobili się, prowadząc kasyna w Las Vegas i sami o sobie mówią: "Jesteśmy hazardzistami".

Inną wymianę w zeszłym tygodniu przeprowadzili Boston Celtics i Minnesota Timberwolves. Do Minnesoty trafili m.in. dynamiczny Ricky Davis i przepłacony, leniwy center Mark Blount. Do Bostonu - superstrzelec Wally Szczerbiak i przepłacony, leniwy center Michael Olowokandi. Rozumiemy Celtów - opchnęli wieloletni kontrakt Blounta i dostali wybór w pierwszej rundzie draftu. Minnesota teoretycznie ciut się wzmocniła, ale jeśli to miał być transfer, który zapewni Wilkom awans do elity Zachodu, to współczujemy Kevinowi Garnettowi.

Toronto Raptors zwolnili menedżera klubu Roba Babcocka. Podczas półtorarocznej kadencji ten sympatyczny pan zdołał m.in. sprzedać największą gwiazdę Raptors - Vince'a Cartera - za worek gwoździ i wybrać w drafcie niejakiego Rafaela Araujo, który zapowiada się na jeden z większych niewypałów w historii NBA (średnia 2,1 pkt i 2,9 zbiórki w meczu). Do historii przejdzie jako człowiek, który zbudował ekipę, która pozwoliła Kobe Bryantowi zdobyć 81 punktów w jednym meczu. "Należało mu się" - skomentował Charles Barkley.

Isiah Thomas oskarżony o molestowanie seksualne! Była szefowa marketingu Knicks Anuschka Brown Sanders oskarżyła Thomasa, że narzucał się jej, nazywał "czarną dziwką" i wielokrotnie proponował seks. Gdy poskarżyła się władzom klubu, została zwolniona. Żąda 6 mln dolarów odszkodowania. Isiah twierdzi, że oskarżenie jest całkowicie bezpodstawne.

Tako rzecze Shaq

Jesteście ciekawi, co powiedział Shaq o wyczynie Kobe? Nie dowiecie się, bo odmawiał komentarzy w tej sprawie. Ale możemy sobie wyobrazić, co sobie pomyślał.

Ciekawostki

81 punktów to dużo? Jak sprawdził ESPN, w porównaniu z niektórymi wyczynami z historii amerykańskiego basketu, to dorobek dość skromny.

Oto bowiem niejaki John Barber w 1953 r. zdobył 188 punktów w spotkaniu Los Angeles State - Chapman College (206-82). W kolejnym meczu dzień później mu nie szło - miał ledwie 103 punkty.

Siostra Reggiego Cheryl Miller zdobyła 105 punktów w meczu Riverside Poly - Riverside Norte Vista (179-15).

Lisa Leslie w szkole średniej zdobyła 101 punktów w pierwszej połowie meczu. Jej zespół prowadził 102-24. Niestety, przeciwniczki obraziły się i na drugą połowę nie wyszły. Ciekawe, prawda?

Złota myśl

"81 to 81. Nieważne, w jakim meczu, w lidze letniej, na podwórku, na Playstation - to mnóstwo punktów" - Vince Carter o Kobe Bryancie.

Czy Kobe Bryant jest w stanie zdobyć więcej niż 100 punktów w jednym meczu?