Ten mecz miał odpowiedzieć na pytanie, czy porażka Lakers w pierwszym meczu to był przypadek, czy też 76ers są po prostu bardzo mocni i będą lepsi od faworytów we własnej hali. Odpowiedź na pytanie brzmi: Lakers są mocniejsi. Być może dlatego, że wielu koszykarzy z Filadelfii gra z kontuzjami (przed meczem pierwszy rozgrywający Aaron McKie paradował w usztywniającym opatrunku na nodze, ale zagrał; dopiero w meczu nr 4 ma wystapić po poważnej kontuzji George Lynch). Ale przede wszystkim dlatego, że zespół trenera Larry'ego Browna nie ma sposobu na dwie największe gwiazdy Lakers.
Shaquille O'Neal zaprezentował się w niedzielnym meczu jak pierwszy. Już w pierwszej kwarcie rzucił 14 punktów. Nadspodziewanie pewnie trafiał wolne (8/9 w meczu). Jak zwykle był nie do zatrzymania dla Dikembe Mutombo. Zatrzymali go dopiero sędziowie. 2,5 min przed końcem opuścił boisko po szóstym faulu.
Kobe Bryant zagrał swój najlepszy mecz w tegorocznym finale. W drugiej kwarcie był nie do zatrzymania. Wtedy rzucił 16 punktów, trafiając osiem razy z gry po bliźniaczych, prostych akcjach - zwód, jeden kozioł, wysoki wyskok, rzut, piłka w koszu. Żaden z obrońców nic nie mógł na to poradzić. W trzeciej kwarcie było podobnie (8 punktów), w czwartej zmęczenie dało znać o sobie (Bryant ani na moment nie zszedł z boiska). Jednak w najważniejszym momencie, 80 s przed końcem, efektowną akcją i rzutem z wysoku w asyście obrońców, wyprowadził swój zespół na w miarę bezpieczne prowadzenie.
- Nie miałem już sił, nogi mnie nie niosły. W takich momentach cieszę się, że mam tak fantastycznych partnerów w zespole. Oni zdobywali punkty, a ja mogłem oszczędzić siły na najważniejszy rzut - mówił zaraz po meczu Bryant. Z tych fantastycznych partnerów najlepiej wypadł Robert Horry, który prawie się nie mylił.
Kiedy zszedł z boiska Shaq przez dwie minuty na boisku przebywała grupa zawodników, jakiej jeszcze chyba nigdy w finale NBA nie oglądano. Trener Brown, nie musząc obawiać się już o walkę pod koszami, wpuścił na parkiet jednocześnie swoich najszybszych zawodników - pięciu rozgrywających (Iverson, Snow, Ollie, McKie i Bell). W odpowiedzi Phil Jackson posłał do boju trzech playmakerów (Lue, Bryant, Shaw) i dwóch niskich skrzydłowych (Fox, Horry). Najniżsi z Philadelphii radzili sobie dobrze, nawet zebrali dwie piłki w ataku, ale to nie wystarczyło. Allen Iverson, który najlepiej zagrał w pierwszej (10 pkt.) i ostatniej (14) kwarcie, w najważniejszych momentach pudłował. Z tych 14 punktów w ostatniej części gry aż 9 zdobył po wolnych, niektórych przyznanych po bardzo wątpliwych faulach. W ostatnich minutach kilka razy 76ers dochodzili rywali na jeden punkt, ale zawsze wtedy trafiał Horry. W ostatniej minucie wykorzystał też pewnie wszystkie cztery wolne.
Filadelfijczykom nie pomogła ani niespotykana w USA szowinistyczna postawa kibiców w First Union Center (przy prezentacji głośno buczeli, zwłaszcza na Bryanta), a także dobra gra w ataku Dikembe Mutombo, który zaskakiwał celnymi rzutami z półdystansu. Lakers prowadzili od piątej minuty meczu, na ogół 8-10 punktami, najwyżej na początku trzeciej kwarty, kiedy po akcjach O'Neala było 63:51.
Mecz numer cztery odbędzie się w Filadelfii w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu. Porażka postawi 76ers w praktycznie beznadziejnej sytuacji.
Philadelphia 76ers 91
Stan rywalizacji 1:2, czwarty mecz w środę w Filadelfii.
Kwarty : 25:25, 20:30, 21:18, 25:23.
Sixers : Iverson 35 (1), Mutombo 23, McKie 5, Jones 3 (1), Hill 2 oraz Snow 14, Geiger 4, Ollie 3, Bell 2, MacCulloch 0.
Lakers : Bryant 32, O'Neal 30, Fisher 7, Grant 4, Fox 3 oraz Horry 15 (3), Lue 5 (1), Shaw 0.
Najwięcej zbiórek : Mutombo i Iverson po 12 - O'Neal 12, Hill 7.
Najwięcej asyst : McKie 8, Snow 5, Iverson 4 - O'Neal, Bryant, Shaw i Horry po 3.
Najwięcej przechwytów : Bell 3 - Fox 3.
Najwięcej strat : McKie i Snow po 3 - O'Neal i Bryant po 3.
Najwięcej bloków : Mutombo i McKie po 2 - O'Neal 4, Horry 2.