- Kiedy patrzę na tę bramkę, mam wrażenie, że ktoś włączył pauzę w magnetowidzie. Wszyscy się zatrzymują i tylko ja jakimś cudem się poruszam - tak gracz Barcelony wspomina swego najsłynniejszego gola. W rewanżowym meczu z Chelsea w 1/8 finału poprzedniej edycji Champions League fani na całym świecie mieli wrażenie, że dzięki geniuszowi brazylijskiego maga było im dane przeżyć piłkarskie misterium. No bo niby jak wytłumaczyć, że najlepiej zorganizowana obrona świata nagle stanęła jak wryta, przypatrując się kilku krokom samby? Jak to możliwe, by Terry, Gallas albo Carvalho dopuścili do strzału, a najlepszy golkiper świata nawet nie drgnął do kopniętej z 20 metrów piłki? - Kątem oka zauważyłem, że między murem ciał graczy Chelsea i lewym słupkiem bramki jest miejsce na piłkę - opowiada Ronaldinho. Uderzył ją czubem buta, a Cech stał jak zaczarowany. Jak zaczarowani stali niedawno także obrońcy i bramkarz Realu Madryt, gdy Brazylijczyk mijał ich slalomem, by poprowadzić Barcę do zwycięstwa 3:0 na Santiago Bernabeu. Ronaldinho został trzecim po Cruyffie i Maradonie piłkarzem Barcelony, którego fani z Bernabeu nagrodzili owacją.
Zdaniem wielu 25-letni Brazylijczyk będzie grał wciąż lepiej, bo wszystkie te momenty magii podarowane kibicom wzmagają w nim poczucie wyjątkowości. Ronaldinho wierzy, że nie ma na boisku rzeczy niewykonalnej i jest gotów porwać się na coś takiego, jak w 1986 roku Maradona, kiedy w ćwierćfinale meksykańskiego mundialu przebiegł z piłką pół boiska, mijając po drodze pół drużyny angielskiej. Piłkarski świat śledził to z otwartymi ustami, tak jak dziś śledzi każde dojście do piłki Ronaldinho. Nigdy przecież nie wiadomo, czy błysk geniuszu nie zdarzy się właśnie tym razem. Tak było w 90. min meczu z Milanem (także poprzednia edycja LM), kiedy Katalończycy złożyli już broń, a on niewyobrażalnym zwodem minął Alessandro Nestę i strzałem z lewej nogi pokonał Didę, zapewniając zwycięstwo 2:1.
Przyjechał do Barcelony 2,5 roku temu. Do Barcelony w głębokim sportowym kryzysie. Wielu znanych graczy odrzucało propozycję z Katalonii w obawie, że zmarnują kariery. To było wyzwanie. Dziś Barca zachwyca, jest mistrzem Hiszpanii, a niedawno sam Maradona namaścił Ronaldinho na najlepszego piłkarza świata, i to przed meczem Argentyna - Brazylia, co wielu rodaków miało mu za złe. Tak jak Maradona dokonywał aktów boiskowej magii, wysuwając język, tak Ronaldinho robi to z firmowym uśmiechem. Złośliwi żartują, że uśmiech jest anatomiczną cechą jego twarzy. On sam twierdzi, że to efekt szczęśliwego dzieciństwa i radości, którą czerpie z gry: - Mój rodzinny dom zawsze wypełniony był muzyką i śmiechem.
Jest idealnym przykładem opowieści o biednym brazylijskim dziecku, które całymi dniami uganiało się boso za piłką na brudnych ulicach wśród slamsów. - Kiedy nie grałem, tańczyłem sambę, a kiedy nie tańczyłem, to grałem - wspomina. Urodził się 21 marca 1980 roku w robotniczej dzielnicy Porto Alegre jako najmłodszy z trójki dzieci pracownika stoczni Joao de Assis Moreiry. Joao był piłkarzem amatorem związanym z drugoligowym wówczas Cruzeiro, ale kibicującym największemu miejscowemu klubowi - Gremio. Jego starszy syn Roberto grał w Gremio, w którym był wschodzącą gwiazdą.
Próbując wyjaśnić genezę swoich fantastycznych dryblingów, Ronaldinho opowiada, że gdy jako chłopiec grał po pięć godzin dziennie, największą frajdą nie było wcale zdobywanie goli, ale jak najdłuższe utrzymanie piłki. - Kiwałem się ze wszystkimi: z kolegami na podwórku, z psami, kamieniami na ulicy i meblami w domu - wspomina. Tak powstawały najwymyślniejsze zwody, bo oszukać kolegów z podwórka nie było łatwo.
Ale przyszedł dzień, kiedy do akcji wkroczył ojciec. Joao był pierwszym nauczycielem synów. Kiedy zobaczył, jak Ronaldinho drybluje, poczuł dumę, ale ustąpiła natychmiast, gdy zorientował się, że chłopiec nie oddaje nikomu piłki. Do tego stopnia boi się z nią rozstać, iż nawet w doskonałej sytuacji nie strzela na bramkę. - Ojciec powiedział mi: "stop". Kazał grać na dwa kontakty. Płakałem ze złości i żalu, ale teraz jestem mu wdzięczny - wspomina Ronaldinho (tak naprawdę nazywa się Ronaldo, ale by odróżnić go od sławnego już wtedy superstrzelca Ronaldo, zaczęto zdrabniać jego imię). Ojciec bywał krytyczny, ale i bezkrytyczny zarazem. Gdy Ronaldinho miał osiem lat, mówił: - Mój syn zagra kiedyś w reprezentacji Brazylii, a może nawet będzie najlepszym piłkarzem świata.
Sąsiedzi pukali się w czoła i przypominali, że zdolnych chłopców jest w Brazylii cała masa.
W tamtym czasie trenerem Gremio był Luis Felipe Scolari, który 17 lat później poprowadził Brazylię z Ronaldinho do tytułu mistrza świata. Scolari wspomina, że starszy brat Ronaldinho był wielkim talentem - być może na miarę światową. Ale Scolari pamięta też, jak Roberto przychodził na treningi w towarzystwie ośmioletniego brata, który nie rozstawał się z piłką. - Dryblował wśród starszych bez żadnych kompleksów. Śmialiśmy się z niego, ale widzieliśmy jego talent - wspomina Scolari.
Kiedy Roberto miał 19 lat, podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt z Gremio. Umowa zawierała klauzulę, że klub kupuje mu dom z basenem i ogrodem w eleganckiej dzielnicy miasta. Przeprowadzka z Vila Nova była wielkim wydarzeniem dla rodziny. Pewnego dnia podczas fiesty z okazji 19. rocznicy ślubu rodziców ojciec dostał ataku serca, pływając w basenie. Zmarł kilka dni później w szpitalu. Roberto został głową rodziny i, jak podkreśla Ronaldinho, zastępował mu ojca.
Roberto grał w olimpijskiej reprezentacji Brazylii z Cafu (dziś Milan) i Roberto Carlosem (Real), grał we Włoszech, Szwajcarii i Meksyku, aż w 1991 roku kontuzja przekreśliła jego karierę. Dziś jest agentem genialnego brata. Siostra Deisi zajmuje się kontraktami reklamowymi i kontaktami z prasą. Matka Dona Miguelina chodziła od domu do domu, oferując kosmetyki. To im Ronaldinho zawdzięcza ponoć swój firmowy uśmiech. - Rodzina jest dla mnie wszystkim. Bez niej to wszystko nie byłoby możliwe - mówi. Gdy przed rokiem otrzymał nagrodę FIFA, na galę w Szwajcarii zaprosił matkę i kilka osób nawet z dalszej familii.
W 1997 roku odniósł pierwszy sukces w reprezentacji Brazylii do lat 17, która zdobyła tytuł mistrza świata, a on został królem strzelców. Rok później podpisał kontrakt z Nike. 16 czerwca 1999 roku debiutował w pierwszej reprezentacji "Canarinhos" w spotkaniu z Łotwą, ale mecz, po którym zaczęto go porównywać do Pelego (w Brazylii porównują do niego wszystkich zdolnych graczy), to było spotkanie z Wenezuelą na Copa America w Paragwaju, gdzie zdobył pierwszą z niewiarygodnych bramek (szkoleniowcem Brazylii był Vanderlei Luxemburgo, dziś trener Realu). "To nowy król futbolu" - prasa brazylijska nie miała nazajutrz wątpliwości. A kluby z Europy zaczęły podchody.
Wybrał Paris Saint Germain. W 2002 roku Scolari zabrał go na mistrzostwa świata w Korei i Japonii, Brazylia wróciła ze złotymi medalami. Ronaldinho rozumiał już wtedy, że potrzebuje większego klubu. I zaczął szykować się do zastąpienia Davida Beckhama w Manchesterze Utd. Dlaczego wylądował w Barcelonie? Przez kontrakt z Nike Ronaldinho znał Sandro Rosella, który był przedstawicielem firmy na Amerykę Łacińską, a potem wiceprezesem Barcelony. Rosell wspomina, że gdy rozmowy z MU były już bardzo zaawansowane, do gry weszła Barca i Ronaldinho sam wybrał słoneczną Katalonię. W lipcu 2003 roku Barcelona zapłaciła 31 mln euro. - Na pewno przyzwyczaiłbym się do Anglii, ligi angielskiej i języka angielskiego. Byłoby trochę trudniej, ale człowiek jest w stanie przystosować się do wszystkiego - wspomina Ronaldinho. Miał jeszcze jedną okazję, by wystąpić w Premier League, gdy po sezonie gry w Barcelonie Roman Abramowicz z Chelsea chciał uczynić z niego najdroższego piłkarza świata, oferując 100 mln euro. Rosell odpowiedział, że Ronaldinho to dla Barcelony dar od Boga i w związku z tym nie jest do sprzedania. - Cena była zawrotna, ale nikt z nas nie odważyłby się na taki krok - komentował wiceprezes klubu ds. finansowych Ferran Soriano.
Latem 2003 roku polująca na Beckhama Barcelona była zawiedziona, bo jak mówił Soriano, Anglik był marketingowo interesem pewnym, a Brazylijczyk stwarzał ryzyko. Dziś cała Katalonia błogosławi dzień, w którym Beckham wybrał Real. Ronaldinho zwrócił Barcelonie miejsce na szczycie. Po pierwszym sezonie gry, gdy poprowadził Barcę do wicemistrzostwa, za 67 mln euro dokupiono mu Eto'o, Deco, Bellettiego, Larssona, Silvinho i Edmilsona. Tego lata podpisano z nim nowy kontrakt do 2010 roku z opcją przedłużenia do 2014 (grałby w Barcelonie do 34. roku życia!) i ceną zaporową 150 mln euro. Zarabia około 8 mln euro za sezon, więcej niż galaktyczni z Madrytu.
Czy król Katalonii ma jeszcze jakieś życzenia? - Tak. Chciałbym, żeby do Barcelony przyszedł Henry - mówi Ronaldinho. - Zazwyczaj nie wypowiadam się o transferach, ale Thierry to co innego, to mój przyjaciel. Tego lata się nie udało, ale najbliższego będzie to łatwiejsze, bo Francuzowi kończy się okres ochronny kontraktu z Arsenalem.
Dziś "Duma Katalonii" zakochana jest w Ronaldinho do szaleństwa. Co drugi felieton w "Sporcie" poświęcony jest Brazylijczykowi, dziennikarze, jak zwykli kibice wychwalają jego piłkarski geniusz, sławią zalety osobowości i proszą, by się nigdy nie zmienił i nie opuszczał klubu. "Legendarny założyciel Barcy Jasn Gamper byłby dumy, widząc Cię w swojej drużynie" - to cytat pierwszy z brzegu. Ronaldinho wygrywa dziś porównania ze wszystkimi wielkimi, którzy grali w Barcelonie (może tylko Cruyff dotrzymuje mu kroku). Przypomina się nieudany epizod na Camp Nou samego Maradony, nocne eskapady do klubów przy plaży Barcelonieta Romario i Ronaldo. Wszyscy oni byli geniuszami, ale Ronaldinho - zdaniem barcelońskiej prasy - jako jedyny zachowuje wielkość także poza boiskiem.
Angielski dziennik "Guardian" opisywał wizytę Ronaldinho w muzeum Salvadora Dali. Zafascynował go obraz "Gala kontemplująca morze" przedstawiający rozebraną żonę malarza patrzącą na wodę, na której powstaje obraz prezydenta Lincolna. - Dzięki nadzwyczajnej wyobraźni Dali widział więcej niż inni - komentuje Ronaldinho. - Ja także na boisku staram się widzieć więcej, chcę wymyślać rzeczy nowe, robić coś, czego jeszcze nikt przede mną nie zrobił...