Rozmowa z prezesem PZKosz Markiem Pałusem

Po klęsce polskich koszykarzy na wszystkich frontach prezes Polskiego Związku Koszykówki opowiada ?Gazecie" o zmianach w związku, koncepcji szkolenia młodzieży i trenerów, walce z ministerstwem i... swojej niechęci do dymisji.

Adam Romański: Jakie decyzje zarząd PZKosz podjął po fatalnym lecie dla naszych męskich reprezentacji?

Marek Pałus: Diagnozą sytuacji w męskiej koszykówce zajmie się były znakomity trener Zdzisław Kassyk, który został nowym wiceprezesem ds. szkolenia. Ma w miesiąc przygotować raport. Jednak na pewno na stanowisku zostanie trener kadry męskiej Veselin Matić.

Będą za to zmiany - także personalne - w dziale sportowym, kierowanym przez Ryszarda Pietruszaka. Konkretnych decyzji jeszcze nie ma, ale czara goryczy się przelała i potrzeba zmian. W męskim pionie szkolenia za dużo było nerwowości i przypadkowości. Być może przyczyną słabych wyników były złe decyzje personalne dotyczące trenerów kadr, ale także zła opieka nad tymi trenerami.

Drugą sprawą będzie powołanie od 1 września czterech ośrodków szkoleniowych przy liceach oraz dwóch przy gimnazjach. Nieco starsi utalentowani gracze nie mogący znaleźć miejsca w składach ligowych zespołów będą wypożyczani do zespołu w I lidze, pod nazwą Team Polska, w którym na co dzień występują też koszykarze Mickiewicza-AZS Katowice.

Jesteśmy także w przededniu podpisania nowej umowy z PLK na prowadzenie rozgrywek ligi zawodowej. Będziemy szukali tam możliwości, żeby grało jak najwięcej Polaków. Może wprowadzimy przepis, żeby ograniczyć liczbę obcokrajowców w klubach które nie występują w pucharach europejskich. To byłaby prosta zasada: chcesz mieć dowolną liczbę zawodników zagranicznych, to graj w pucharach. Dzięki temu może więcej klubów zagra w Europie, co podniesie poziom, a jeśli nie, to przynajmniej grać będą Polacy.

Ale czy to rzeczywiście jest problem Pana związku? Czy bez ograniczania liczby obcokrajowców naprawdę nie da się zrobić mocnej reprezentacji?

- Moim zdaniem nie. Reprezenacja musi być oparta, albo na zawodnikach którzy grają w Polsce ważne mecze, albo na zawodnikach w dobrych klubach w Europie.

Ale czy nie lepiej wyszkolić po prostu dobrych zawdoników i nie martwić się o ich grę, a nie ich wpychać na siłę do klubów?

- Ale przecież szkolenie PZKosz ogranicza się do pewnych akcji szkoleniowych związanych z reprezentacjami, szkołami mistrzostwa sportowego.

Ale dlaczego się ogranicza tylko do tego?

- A jak może być inaczej?

Można zbudować jakiś program, jakiś system motywacyjny, poprawiać pracę trenerów w klubach młodzieżowych...

- Nasz program dotyczy młodych zawodników w wieku od 16 do 18 lat w czterech ośrodkach szkoleniowych przy liceach oraz dla koszykarzy 14-16 lat przy dwóch gimnazjach. Ponadto mamy program dla zawodników w wieku 19-22 lat, którzy mogą grać w Teamie Polska w Katowicach, występującym w I lidze.To jest to, co może zrobić PZKosz. Ale czy ja mam budować program szkoleniowy dla Michała Ignerskiego i kolegów?

Nie chodzi mi o program dla Ignerskiego, tylko o jakiś projekt, który umożliwi budowanie tej piramidy sportowej od dołu. Żeby jak najwięcej młodych ludzi grało w koszykówkę i żeby mogli trenować na dobrym poziomie.

- Robimy wiele w tym kierunku. Dla nas pierwszym poziomem jest gimnazjum i tam musimy zadbać o promocję. W ostatnich dwóch latach Era organizowała rozgrywki ligi szkolnej dla licealistów, a teraz namawiamy ich na to, żeby to przenieść do gimnazjów. Składamy też wniosek o grant w Unii Europejskiej, który pozwoli finansować małe kluby, wręcz drużyny szkolne, na poziomie gimnazjów, tak żeby mogły brać udział w rozgrywkach. Taki zespół dostawałby sprzęt, piłki i zwolnienie z opłat na rozgrywki.

Ale czy to wystarczy? Czy Pana zdaniem wystarczy zorganizować rozgrywki na poziomie gimnazjum i sprawa się sama rozwiąże? To nie za późno?

- Rozmawiałem o tym z kolegami z innych federacji. Gdybyśmy szkolenie związkowe zaczynali wcześniej to ponosimy ryzyko, że będziemy szkolić nie tych, którzy będą kiedyś grali w koszykówke. W koszykówce selekcja do tej dyscypliny jest na poziomie 14-16 lat, a czasami - jak pokazuje przykład Marcina Gortata nawet jeszcze poźniej. Nie możemy ryzykować, że będziemy wydawali pieniądze na szkolenie graczy, którzy potem nie urosną.

Potem następuje kluczowy moment, kiedy trzeba przeprowadzić selekcję na poziomie liceów. I często jest problem, bo ciągle liczy się, które województwo jest lepsze od innego, a nie żeby wyszkolić zawodników. I tu postanowiliśmy już, że powołamy 16 trenerów-koordynatorów w województwach, którzy będą o to dbać i dzięki którym będziemy mieli wiedzę o zawodnikach w całej Polsce.

Ale to ciągle nie rozwiąże problemu pracy u podstaw.

- Jest jeszcze inny projekt. Do 15 października zostanie złożony wniosek o sfinansowanie programu szkolenia dla dwóch-trzech przedstawicieli każdego wojewódzkiego związku koszykówki, którzy uczyliby się, jak sprawić, żeby powstało więcej klubów sportowych i więcej ludzi uprawialo koszykówkę. Prawnicy będą im radzić, jak założyć klub sportowy...

Ale to chyba nie jest problem i dzisiaj?

- Ależ jest. Moim zdaniem chętnych do tego żeby się pobawić w koszykówkę jest w Polsce mnóstwo, ale nie mają gdzie grać. Jestem jednym z autorów nowej ustawy o sporcie kwalifikowanym, która właśnie wchodzi w życie i w niej procedura utworzenia klubu jest wreszcie łatwa. Nie trzeba wcale zakładać stowarzyszenia, czyli mieć 15 członków itp.

Wracając do szkoleń. Będziemy też uczyć, jak zdobywać środki od samorządów, jak przygotować prostą tanią ofertę marketingowa na 5-10 tys zł, czyli jak sprzedać taki mały klub. Ale taka praca u podstaw efekty przyniesie dopiero za kilka lat.

Ale to jest właśnie główny zarzut do Pana. Jest już Pan 5 lat prezesem, a dopiero teraz takie pomysły się pojawiają.

- Ale kto to robił dotąd w Polsce, niech mi pan powie?

Czyli jak wszyscy dostali dwóje z klasówki to Pan też może? To chyba nie jest dobre usprawiedliwienie? Ja tylko chcę się dowiedzieć, czy PZKosz robi coś, żeby poprawić szkolenie u podstaw. Bo zgadzamy się chyba, że tu jest problem polskiej koszykówki.

- Ja się mogę zgodzić, że za mało dbamy o te podstawy. Ale jedna uwaga. W Pańskiej tezie słowo "już" chciałbym zastąpić "dopiero".

To znaczy, że dopiero pięć lat jest pan prezesem?

- Dokładnie. Podam kilka przykładów. Zrobiliśmy wiele. Mieliśmy pierwszą Polsce ligę zawodową...

Ale to już od 1997 roku, kiedy Pan nie był jeszcze prezesem...

- To prawda, ale negocjowałem kolejną umowę z PLK i przekształciłem ją w SA. Przeprowadziłem też zmianę systemu szkolenia w makroregionach. Kiedyś kadry makroregionów złożone z młodych zawodników na koniec zgrupowania grały turniej i tam się ludzie zabijali o to, żeby ten turniej wygrać. Szkolenie było nieważne, liczyło się tylko zwyciestwo. Myśmy to chcieli zmienić i wie Pan, jak długo trwało wyrażenie zgody przez MEN? Trzy i pół roku! Teraz nareszcie zamiast turnieju są obozy i tych 160 chłopaków możemy sobie obejrzeć i wybrać z nich kadrę kadetów.

Inny przykład. Jedna szkoła mistrzostwa sportowego okazała się złym pomyslem, bo wiele pieniędzy wydawaliśmy na opłacenie nauczycieli matematyki, polskiego itp. zamiast na koszykówke. Po dwóch latach tłumaczenia w ministerstwie udało się to zmienić i teraz zakładamy cztery ośrodki szkoleniowe przy istniejących szkołach [w Sopocie, Warszawie, Wrocławiu i Stalowej Woli - przyp. red.].

Mogę powiedzieć, że PZKosz jest jedynym, poza piłką nożną i być może siatkówką, związkiem, który w połowie tylko utrzymuje się z budżetu państwa, a pozostałe środki mamy od sponsorów. Mamy pieniędze, ale na działalność szkoleniową idą te pieniądze ministerialne, w związku z czym jesteśmy zobowiązani rozliczać się z nich i dokładnie stosować do wymagań.

A pieniądze sponsorów na co są wydawane?

- Sytuacja jest taka, że w okresie od 2000 do 2004 roku środki państwowe na finansowanie przygotowań reprezentacji narodowych zostały nam zmniejszone o 40 procent. Środki na prowadzenie szkół mistrzostwa sportowego, zakładane na 2 mln zł rocznie, jednym pismem zostały nam zmniejszone na 1,3 mln. Niech mi Pan najdzie firmę, która z dnia na dzień traci 40 procent dochodów, a mimo to przeżyje. Dlatego środki od sponsorów musieliśmy przeznaczać na łatanie tych dziur.

Cały czas obracamy się w jednym myśleniu, że PZKosz musi mieć jak najwięcej swoich ośrodków, szkolić jak najwięcej zawodników, zatrudniać jak najwięcej osób. A może to wcale nie o to chodzi? Może PZKosz powinien stworzyć warunki do tego, żeby się rozwijały kluby młodzieżowe...

- Proszę mnie nie karać pytaniami za to, że my jako pierwsi próbujemy coś zrobić...

Ma Pan rację, że to jest kwestia "już" czy "dopiero". Sekretarz generalny Grzegorz Bachański mi mówi czasami: "skup się na wynikach reprezentacji a nie sposobach finansowania polskiego sportu i menedżerach ds. rozwoju, bo z tego jesteśmy rozliczani". Ale ja właśnie inaczej postrzegam rolę PZKosz i moim zdaniem my naprawdę jesteśmy pionierami w tej kwestii. Tylko efekty naszych działań przyjdą później, więc prosiłbym o obiektywne spojrzenie.

Proszę mi wierzyć, że w PZKosz i tak dokonała się olbrzymia zmiana jakościowa na korzyść. Ale oczywiście, my możemy tu mieć świetne zarządzanie, a i tak tak będziecie nas postrzegać przez pryzmat wyników reprezentacji. Jednak trzeba pamiętać, że ten związek dzisiaj to jest już zupełnie inna galaktyka.

Ale Panie Prezesie, może to wszystko trzeba było zrobić wcześniej, te wszystkie pomysły nie mogły być wdrożone pięć lat temu?

- Ale najpierw trzeba było wywalczyć, żeby w ogóle były takie możliwości. W końcu udało się zmianić ustawę, zmienić system finansowania sportu. Dopiero teraz, po 15 latach od wprowadzenia kapitalizmu w Polsce, jest ustawa o wolności dzialalności gospodarczej w sporcie!

Zdroworozsądkowy prezes popularnej dyscypliny nie może zawężać swojego myślenia do poprawy funkcjonowania reprezentacji itd. On musi spojrzeć globalnie.

Wróćmy do systemu szkolenia PZKosz. Przy czterech ośrodkach szkoleniowych nieuniknione są konflikty o zawodników, z klubami, które nie chcą ich puścić. Pretensje mogą mieć też rodzice, bo kto puści swoje 13-letnie dziecko nawet o 100 km od domu?

- Polska to jest za duży kraj żeby mieć jedna szkołę mistrzostwa sportowego...

Oczywiście, ale nawet na 16 szkół jest za duży!

- Ja uważam, że to jest następny krok. Potrzebujemy kilku ośrodków. Po co szkolić za nasze pieniądze 160 chłopaków, skoro wiadomo, że wszyscy nie będą grali w koszykówkę? Pomysł jest taki, żeby dobrze wybrać i szkolić po 20 w każdym roczniku.

Ale wybrać 20 13-latków? To bez sensu.

- Dlatego zdecydowaliśmy się na cztery ośrodki przy klubach.

Ale to powoduje konflikt z innymi klubami, które nie chcą oddawać swoich zawodników.

- Cóż, jakoś to musimy przeżyć.

Nie lepiej za te pieniądze pomagać wszystkim klubom, robić jakieś szkolenia, obozy?

- Ależ my to robimy. Kosztem około 600 tys. zł rocznie finansujemy cztery rodzaje pomocy dla klubów sportowyh: sportowe wakacje, turnieje minikoszykówki itd. To działa, ale powołanie tych regionalnych ośrodków jest dodatkowym projektem.

PZKosz nie odpowiada za szkolenie w województwach i w klubach. Tym zajmuje się samorząd terytorialny.

Czy można powiedzieć, że poziom wyszkolenia polskich trenerów jest słaby?

- To za daleko idący wniosek. Moim zdaniem oni wiedzę mają, ale są przyzwyczajeni do innej pracy niż powinni. Pracują na medale, na wynik. A nie, żeby wychować zawodników. Oni otrzymują pieniądze z urzędu miasta za to, że wygrali np. mistrzostwo dzielnicy!

To czemu PZKosz nie da im pieniędzy za to, że wychowali zawodnika do kadry kadetów?

- Ale skąd wziąć na to pieniądze?

Od sponsorów? Może ktoś byłby zainteresowany takim programem?

- Nikt na to nie chce dać pieniędzy. A nie mamy żadnych rezerw, żeby do tego dokładać.

Ale krytykuje Pan system ze szkołami mistrzostwa sportowego, a proszę mi powiedzieć, czemu to sprawdza się w siatkówce?

No właśnie, czemu?

- Bo potrzeba dwa razy mniej czasu na wyszkolenie siatkarza niż koszykarza, bo to nie jest gra kontaktowa i systemów taktycznych nie ma takich, jak w koszykówce. No i żeby tam osiągnąć sukces, trzeba pokonać mniejszą liczbę rywali. Siatkówkę uprawia się na wysokim poziomie w mniejszej liczbie państw. Konkurencja jest o połowę mniejsza. U nas w każdym kraju byłej Jugosławii i byłego ZSRR jest bardzo mocny zespół!

No i chyba mają jednak lepszą kadrę szkoleniową.

To czemu PZKosz nie poprawi swojej kadry szkoleniowej? Czemu nie szkoli lepiej trenerów?

- To jest kolejny problem. Ile było wojny o to, żebyśmy my w ogóle mogli szkolić trenerów. Ministerstwo chciało nam tego zabronić w ustawie. Miały się tym zajmować tylko AWF, a związkom wara! Dopiero od 16 dni możemy mieć na to wpływ, odkąd weszła nowa ustawa. Polski związek w ogóle nie nadawał klas trenerskich, zajmował się tym resort! A w komisji ministerialnej nie było żadnego człowieka od koszykówki, więc klasy trenerskie koszykarskie nadawał lekkoatleta.

Jest jednak w PZKosz coś takiego jak dział sportowy, czy dział szkolenia. Jak on zajmował się szkoleniem trenerów?

- Nie zajmował się, to prawda. Było dwa razy do roku szkolenie dla trenerów z Uczniowskich Klubów Sportowych. Przyjeżdżali starzy trenerzy, pan Piwowar, pan Przywarski, pan Świątek i mieli zajęcia...

Ależ to są nazwiska trenerów, którzy od 25 lat, jak nie więcej, nie pracują w zawodzie! Z całym szacunkiem dla ich osiągnięć, ale jak oni w XXI wieku mogą szkolić trenerów?!

- Ale oni mają ich nie uczyć trenerstwa, tylko bycia szkoleniowcem! To są dwie różne rzeczy: trenowanie zespołu i szkolenie zawodników. Uczenie podstaw koszykówki się nie zmieniło od lat.

Ale ma pan rację. System szkolenia trenerów to na pewno jest nasz słaby punkt, ale związki sportowe nie były od tego. Może jednak popełniliśmy grzech zaniechania.

Ja sobie wyobrażam, że pracownicy działu szkolenia krążą po Polsce, obserwują treningi i pomagają trenerom w klubach w szkoleniu. Podpowiadają, korygują.

- I tak było, ale w za małej skali w stosunku do potrzeb.

Czyli był szef szkolenia np. w Krośnie czy Wrześni, popatrzyć, jak trenują w tamtejszym MOS?

- No ale do tego trzeba by zatrudnić z 20 osób!

To może trzeba tyle zatrudnić?

- Ale skąd na to fundusze?

Ma pan mieć jednak 16 trenerów w województwach, którzy mają spełniać podobne role.

- No tak, ale oni mają być trochę do czego innego, a na dodatek nie są przez nas opłacani! To naprawdę trzeba by tydzień opowiadać, żeby w szczegółach przedstawić system finansowania sportu w Polsce.

Ale ja nie zwalam wszystkiego na ten system. Przyznaję, że w procesie szkolenia trenerów nastąpiły błędy zaniechania, a ja jako prezes nie wymusiłem lepszej pracy. Teraz to będzie robione, po to także wzięliśmy Maticia.

Być może musiało nastąpić to co nastąpiło, czyli cały system męskiego szkolenia padł wynikowo i teraz determinacja do zmian będzie większa.

Ale czy zgadza się Pan, że jest dramat, czy to tylko system rozgrywek, powstanie II dywizji, nam popsuł humor, bo nagle jesteśmy poza czołówką?

- Nie zgadzam się, że jest jakaś katastrofa. Na pewno to, że gramy tylko w II dywizjach ma to wpływ na medialny odbiór. Nie spodziewaliśmy się, że juniorzy rocznika 1987, gdzie jest wiele talentów na miarę europejską, zrobią taki wynik. Ale zadowoleni wcześniej też nie byliśmy. My jednak ciągle aspirujemy do czołówki, a w niej nie jesteśmy.

Trenerzy pracujący z reprezentacjami juniorów czy kadetów to byli ludzie, którzy nigdy nie pracowali z poważnymi zespołami. Czy nie zabrakło im umiejętności?

- Warsztat na pewno mieli odpowiedni. Moim zdaniem znaczenie ma to, że w pewnych pokoleniach brakuje nam dobrych trenerów.

Ale dlaczego z tym, jak pan powiedział, utalentowanym rocznikiem 1987 pracuje trener, który nigdy nie prowadził zespołu ekstraklasy?

- A co ma liga do pracy z młodzieżą?

Jak to co - liga ściąga do siebie najlepszych trenerów, więc tam są najlepsi, nie w pracy z juniorami. Zresztą w Jugosławii właśnie trenerzy z klubów prowadzą kadry juniorskie.

- Może to i prawda. Ale ja bym to zdiagnozował nieco inaczej. Osoby odpowiedzialne miały dobre rozeznanie, jacy trenerzy w Polsce się nadają. Ale w momencie ich wyboru kończyła się opieka nad nimi. Nie było pomysłu na rozwój tych trenerów.

Czyli praca z zawodnikami i praca z trenerami była dotąd w związku na niewystarczającym poziomie, tu się zgadzamy. A co z marketingiem?

- Tu nie mam uwag.

Pan jednak ciągle mówi, że pieniędzy jest za mało na to czy na tamto. Inne federacje mają chyba więcej pieniędzy.

- Zdziwiłby się Pan. Oczywiście, w Hiszpanii mają na pewno więcej pieniędzy od sponsorów, ale mają też więcej dotacji od państwa. My aż połowę budżetu mamy od sponsorów.

Nie da się więcej tych pieniędzy ściągnąć? Przy kadrze nie widać zbyt wielu sponsorów.

- Jak to nie widać, Era, Daikin, to mało. Każdy chciałby więcej, ale jestem zadowolony z tego co zdobywamy. Mamy tylko do sprzedania reprezentację, która gra dwa miesiące w roku. Jeśli koszykówka jest za słabo sprzedana, to można tylko uwagi zgłosić do ligi, która ma dużo lepszy towar. Ja jestem zadowolony z postępów, jakie robi mój dział marketingu, który tak naprawdę działa dopiero od roku.

Dlaczego dopiero od roku?

- A to dlatego, że poprzedni się nie sprawdził, a jak przychodziłem do związku pięć lat temu, to go w ogóle nie było. Nikt nie przygotowywał ofert, nic się nie działo. Ten nowy dział marketingu działa dobrze, nie tylko zajmuje się ściąganiem pieniędzy, ale także promocją, gadżetami. Tu też następuje postęp.

O co chodzi z drużyną Team Polska? To przecież Mickiewicz-AWF Katowice, w którym nie ma na razie żadnych perspektywicznych zawodników, a oni już przygotowują się do sezonu. Wygląda na to, że prezes Pałus wprowadził bocznymi drzwiami do I ligi zespół ze swojego rodzinnego miasta.

- Zaprzeczam stanowczo. Team Polska jest pewnym pomysłem, który ma umożliwić granie młodym graczom z całej Polski. AWF w Katowicach był jedyną instytucją, który się zgłosił z taką ofertą. Idea była taka, że to nie jest permanentne zgrupowanie jakiejś grupy, tylko szansa na granie, na dołączenie na chwilę zawodników, którzy siedzą na ławkach. W tej chwili jest tam dwóch młodych zawodników, rozmawiamy z klubem z Sopotu, żeby od nich kilku tam się znalazło i żeby zagrali w I lidze. Ten pomysł dopiero raczkuje, ale to zafunkcjonuje najwcześniej w połowie tego sezonu, a może nawet przed następnym.

Dlaczego tak mało jest kadry w telewizji? TVP3 pokazała tylko dwa z sześciu meczów i to z odtworzenia. To powoduje tylko frustracje kibiców.

- Ale sponsorów mniej. Przyczyna jest taka, że nie mamy wpływu na to, co chce pokazywać telewizja. Na dodatek telewizje Estonii i Czech nie mogły przesłać do TVP sygnału z meczów tam rozgrywanych.

Zależy nam na tym, żeby mecze mogła oglądać jak najszersza liczba widzów, także tych na co dzień nie związanych z koszykówką. Dlatego wybieramy TVP3, bo tam oglądalność jest zawsze dwa razy większa niż np. w polsatowskim TV4. Nie jestem zadowolony z jakości tych transmisji, ale jesteśmy z koszykówką w takim miejscu w jakim jesteśmy i nie możemy na TVP nic wymusić. Na obecność w telewizji też trzeba sobie zasłużyć wynikami. Jeśli budować program na cztery lata, to chcę pokazać nasze ME 2009 w TVP. Bo mamy od nich ofertę, albo od TV4, które ma zasięg dużo mniejszy.

Po co nam jednak w ogóle te mistrzostwa, skoro zanosi się na ciężkie lanie naszej kadry. Co robić, żeby temu zapobiec?

- Trzeba pracować ciężko przez te cztery lata. 10 lat temu zaczęliśmy się o nie starać i wtedy nikt nie zakładał, że przegramy z Holandią. Teraz trzeba poprawić grę kadry, ale proszę nie oczekiwać ode mnie, że powiem, że organizowanie mistrzostw jest bez sensu. Z punktu widzenia promocji koszykówki i umożliwienia naszej reprezentacji gry w czołówce, to ma sens.

Ale kto ma grać w tej kadrze, skoro nie mamy zawodników?

- Wydaje mi się, że grupa zawodników, na których należy opierać grę kadry, się już wykrystalizowała: Szewczyk, Ignerski, Gortat, Chyliński, Koszarek, Lampe, może Kęsicki. Pozostaje obłożyć ich jeszcze kilkoma zawodnikami.

Ale, panie prezesie, ci zawodnicy właśnie przegrali 20 punktami z Holandią, gdzie wcale starsi od nich nie grali.

- Ale wygrał z Estonią, był blisko z Czechami, a może gdyby był kontuzjowany rozgrywający, to by podał trzy piłki i byśmy wygrali. I nie byłoby tematu.

Ale jaki jest pański pomysł, żeby zmienić ten stan rzeczy? Należy tylko czekać?

- Ale co można zrobić? Przecież nie naturalizujemy 20 Amerykanów. Trzeba zrobić wszystko, żeby ci zawodnicy grali w klubach, bo przez to się buduje poziom. I tam muszą brać odpowiedzialność za wynik. Trzeba zrobić wszystko, żeby więcej klubów grało w pucharach, żeby kontakt z Europą nie ograniczał się do Dylewicza w Eurolidze i Witki czy Ignerskiego w Pucharze ULEB.

Może pomysłem będzie system zachęcający do gry w pucharach. Kiedyś co roku sześć klubów grało. Teraz tylko trzy i to jest katastrofa. Skoro kluby mówiły, że brak limitów dla obcokrajowców jest im potrzebny po to, żeby skutecznie rywalizować w pucharach, to może formuła open powinna być tylko dla tych, którzy grają w pucharach? Może od 2006 roku trzeba to wprowadzić?

Wracając do reprezentacji. Widzi Pan w niej postęp, a może regres?

- Na pewno nikt nie może powiedzieć, że jest postęp. Ale trzeba pamiętać, ze grał w tych rozgrywkach inny zupełnie zespół...

Ale tak miało być! Miała być przebudowa...

- Ale nie wiem, czy aż taka głęboka. Nie spodziewałem się, że ponad 30 minut musi grać Chyliński, bo nie ma Koszarka czy Skibniewski dołączył tuż przed meczami. To są obiektywne przyczyny.

Wracając do pytania, nie ma postępu. Ale nie jesteśmy też na poziomie Malty czy Luksemburga. Chodzi tylko o to, żeby ci zawodnicy grali coraz więcej i to nie tylko w reprezentacji. Trzeba jeździć po Europie, po klubach, w których są Polacy, i rozmawiać z ich trenerami. Teraz będzie to robił trener Matić.

Jednak uznajemy ciągle, że oni mają potencjał i talent, a oni ciągle przegrywają. Przecież żaden trener w Hiszpanii czy Francji nie trzyma na ławce Polaka tylko dlatego, żeby zrobić na złość Pałusowi czy Maticiowi. Może więc po prostu są za słabi?

- Nie sądzę. Mogę mówić o Polsce. Tutaj za rzadko nasi młodzi koszykarze dostają szansę. Przykładem jest Koszarek, który dostał i podniósł swój poziom. Ale trenerzy wolą Litwina, który od razu da rezultat na boisku, niż Polaka z perspektywami, na którego trzeba poczekać. Dlatego chcemy zwiększać liczbę Polaków w lidze. Ma być ich teraz pięciu, za rok sześciu i za dwa lata siedmiu. Jeśli tych kilkudziesięciu będzie grało, jest szansa, że kilku z nich przebije się do kadry.

Ale jeśli oni się po prostu nie nadają, jeśli są niedoszkoleni w podstawach, to ile by nie grali, nic to nie zmieni.

- Ale jeśli nie będą grać, to w ogóle nie zrobią postępów. Czy Pan stawia tezę, że nasza kadra to jest 20 zawodników, którzy nie umieją grać? Ja tak nie twierdzę.

Skoro w takim razie mamy niezłych zawodników, a nie ma wyników, to znaczy, że trener kadry jest do niczego?

- Zdecydowanie za wcześnie na takie wnioski. Raptem pracuje z nimi jeden sezon przygotowawczy. Trener Matić musi się wytłumaczyć ze swoich decyzji, ale nie uważam, że powinien stracić pracę. Co dwa lata zmieniamy trenerów, ale co to daje?

Może złych wybieramy? Pół roku temu mówił Pan, że Matić jest najlepszym trenerem za te pieniądze, jakie Pan ma. Czy to nadal aktualne?

- Za te pieniądze i do tych celów. Podtrzymuję to. Zadania Maticia wykraczają poza pierwszą kadrę i mimo że porażka jest bardzo dotkliwa, to jest za wcześnie na stawianie tezy, że on się nie nadaje.

Za wcześnie? Ale może Matić zaczął pracę za późno. Sam pan go zatrudnił od dopiero 1 czerwca, zamiast wcześniej. I dlatego nie miał czasu na budowanie systemu szkolenia. To samo dotyczy dyrektora reprezentacji, który został zatrudniony w ostatniej chwili i stąd były problemy ze sprzętem w kadrze.

- Możliwe, że gdyby pracował wcześniej, dałoby się tego uniknąć. Ale co mam więcej powiedzieć...

Kto jest za to odpowiedzialny?

- Ja.

Dlaczego w zarządzie PZKosz są właściwie tylko ludzie z wojewódzkich związków koszykarskich?

- Dlatego, że od wielu lat ligi żyją swoim bytem, a problemy koszykówki tkwią właśnie w terenie. I z tymi ludźmi chcę poprawiać polską koszykówkę.

Ale nie ma przedstawicieli zawodników, trenerów, ludzi z ligi. To są ważne środowiska.

- Ale w jakim związku w Polsce tak jest? Czynni trenerzy mają być w zarządzie, albo zawodnicy? Moim zdaniem nie. Ci, którzy są w zarządzie, to nie są przypadkowi ludzie, od lat są w koszykówce.

A więc tak - szkolenie zawodników i trenerów leży, organizacja pracy reprezentacji słaba, wyników nie ma. Czy nie pora pomyśleć o dymisji prezesa?

- Ja też czasem siadam w fotelu ze szklaneczką whisky i zastanawiam się, czy jestem takim słabym prezesem. Ale odpowiadam sobie i Państwu, że wszystkie te problemy to nie jest skutek ostatnich pięciu lat. Faktem jest, że działalność PZKosz w ostatnich latach ulega poprawie. Tak ocenia nas ministerstwo, inne federacje. W kontekście całości polskiego sportu wypadamy dobrze. Nie chcę nic zwalać na moich poprzedników, ale płacimy teraz cenę za to, co działo się w ostatnich 20 latach.

W czasie mojej prezesury cały czas tylko coś zmieniamy, żeby poprawić sytuację polskiej koszykówki. Ale podkreślam, jestem prezesem dopiero pięć lat, a nie już pięć lat.

To ile trzeba, żeby wreszcie były efekty?

- Moim zdaniem 8-12 lat, ale i tak efekty nowego systemu mogą przyjść jeszcze później. Bo 70 lat było tak, jak było.

Czyli jest Pan z siebie zadowolony?

- Zawsze może być lepiej. Nie uważam, że zawsze mam rację. Przyjmuję krytykę, ale o dymisji nie myślę. Może pewne rzeczy można było zrobić wcześniej. Ale generalnie, patrząc na to, jak ten związek jest prowadzony, to ja sobie nic nie mam do zarzucenia.

Ale to jest nieskuteczne.

- Póki co! Ale będzie skuteczne prędzej czy później.

Rozmawiał Adam Romański

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.