Teoretycznie te drużyny dzieli wszystko. Inter to notoryczny przegrany czekający 16 lat na mistrzostwo Włoch i 40 na Puchar Europy, z szastającym pieniędzmi właścicielem, który uwielbia zwalniać trenerów. Bayern panuje w Niemczech niepodzielnie, w pucharach też radzi sobie nieźle, prowadząc przy tym oszczędną, rozsądną politykę finansową. W biznesplanie zakłada np. możliwie niski, a w każdym razie niższy od oczekiwanego dochód z LM, by w najlepszym scenariuszu zarobić nadspodziewanie dużo, a najgorszy w ogóle wyeliminować.
Są też podobieństwa. Inter i Bayern mogą burzyć stereotypy, bo choć kojarzą się z futbolem nastawionym na wynik, choć pierwsi mają trenera włoskiego, a drudzy niemieckiego, to obie drużyny grają ostatnio naprawdę ładnie. Mediolańczycy mogą wystawić jedenastkę złożoną wyłącznie z Latynosów (plus Nigeryjczyk Obafemi Martins), zresztą Roberto Mancini zasłynął z zamiłowania do ofensywnego stylu już w Lazio - Massimo Moratti go ściągnął, kiedy rzymianie zremisowali 3:3 wygrany mecz z Interem (prowadzili 3:0), bo za bardzo chcieli strzelić czwartego gola.
Po tłum talentów z Ameryki Płd. sięgnęli też Bawarczycy i potencjalnie oba zespoły mogące zdobywać szczyty. W Interze zawsze jednak ostatecznie staje coś na przeszkodzie, a Bayern, który na dobrą sprawę powinien znaleźć się w gronie faworytów, nie znalazł się w nim z dwóch powodów - plagi kontuzji oraz braku konkurencji w Bundeslidze.
ZAGADKA: Massimo Moratti . Czy właściciel nerazzurich, który wzdycha, że "przeznaczeniem Interu zawsze było cierpienie", wreszcie zachowa cierpliwość, nawet jeśli przyjdą porażki jak sobotnia z Palermo, i pozwoli jakiemuś trenerowi zbudować drużynę?