Nowy rekordzista Ligi Mistrzów! Absolutny fenomen. Mistrz świata w udowadnianiu

Chociaż Olivier Giroud przez lata regularnie strzelał gole dla Arsenalu, to Arsene Wenger zawsze wolał kogoś innego. Napastnik od lat niezbędny reprezentacji Francji dziś jest tylko rezerwowym w Chelsea. Chociaż, gdy tylko ma okazje, pokazuje, że zasługuje na więcej. Tak jak w środę, gdy strzelił Sevilli cztery gole w meczu Ligi Mistrzów.

Najpierw był gol lewą nogą, potem efektowny lob prawą, precyzyjny strzał głową i spokojnie wykorzystany rzut karny. Na to, że Olivier Giroud zagrał przeciwko Sevilli (4:0) mecz idealny, wielu pewnie i tak machnie ręką, wskazując na rezerwowy skład zespołu Julena Lopeteguiego. Ale Francuz się tym nie przejmie, bo do tego, że wiecznie musi coś udowadniać, już się przyzwyczaił. Tak samo jak do hejtu, z którym w życiu spotykał się znacznie częściej niż z pochwałami. 

Zobacz wideo "Jak zobaczyłem twarz Kloppa, zrobiło mi się smutno" [SEKCJA PIŁKARSKA #74]

Chociaż Giroud jest aktualnym mistrzem świata, a w zawodowej karierze strzelił grubo ponad 200 goli, to jego grze na Wyspach zawsze towarzyszy jakieś "ale". Mimo że i w Arsenalu, i w Chelsea zdobywał piękne i ważne bramki, to zawsze był jak Adaś Miauczyński. Wiecznie drugi. A czasami nawet trzeci.

Niezbędny w kadrze, niedoceniany w klubie

- Dziękuję, Arsenal! - wrzeszczał rozpromieniony Giroud w maju zeszłego roku, tuląc trofeum za zwycięstwo w Lidze Europy. Kilka chwil wcześniej Chelsea pokonała lokalnego rywala 4:1 w finale rozegranym w Baku, a Francuz był jego bohaterem, zdobywając bramkę i dokładając dwie asysty. Tam, gdzie Giroud świecił najjaśniej, mocno rozczarowali Alexandre Lacazette i Pierre-Emerick Aubameyang. Obaj napastnicy trafili do Arsenalu, bo w klubie byli wiecznie niezadowoleni z postawy Girouda.

Francuz przeniósł się z północy na zachód Londynu, by ratować miejsce w reprezentacji Francji na mundial w Rosji. Ten sam mundial, na którym choć gola nie strzelił, to był jednym z najważniejszych zawodników w złotej jedenastce Didiera Deschampsa. Bo reprezentacji, w przeciwieństwie do klubów, Giroud jest niezbędny. W październiku stał się dopiero ósmym Francuzem, który w kadrze rozegrał co najmniej 100 meczów. Z 44 golami jest drugim najskuteczniejszym strzelcem w jej historii. Od rekordzisty, Thierry'ego Henry'ego, dzieli go raptem siedem bramek.

Mimo że w styczniu 2018 roku Giroud zamieniał Arsenal na Chelsea ze 105 golami na koncie, jako 18. najskuteczniejszy piłkarz w historii klubu, to żałowało go niewielu. Francuz na Emirates Stadium nigdy nie mógł czuć się prawdziwym liderem.

Już gdy trafiał do klubu, stanął w cieniu Lukasa Podolskiego, który do Arsenalu przyszedł chwilę wcześniej. Chociaż pierwszy sezon Giroud skończył z 17 bramkami i 12 asystami, to Wenger latem składał oferty za Luisa Suareza i Gonzalo Higuaina. Ani Liverpool, ani Real Madryt nie chciały jednak sprzedać swoich napastników. Tak samo jak Jose Mourinho, który w ostatniej chwili zablokował odejście Demby Ba z Chelsea. Trzy lata później, gdy Giroud miał za sobą rekordowy sezon z 24 golami, Wenger zamarzył o transferze Jamiego Vardy'ego. Anglik do przenosin nie dał się jednak przekonać. Dopiero latem 2017 roku francuskiemu trenerowi udało się sprowadzić Lacazette'a, który usunął Girouda w cień.

Chociaż Giroud regularnie dostarczał Arsenalowi bramek, to na Emirates Stadium przez długi czas bardziej cenili napastników, których w klubie nigdy nie było. Napastników skuteczniejszych, szybszych, lepiej pasujących do stylu gry zespołu. Niezależnie od tego, jak Giroud grał i ile bramek zdobywał, Wenger i kibice zawsze chcieli kogoś lepszego. Taki się jednak nie zjawiał, a mimo to Francuz w internecie spotykał się z hejtem. Bo nie był jak Robin van Persie, za którym w Arsenalu pewnie tęsknią do dziś.

"Pan jest moim pasterzem"

- Gdy wiedziałem, że do Arsenalu przyjdzie Aubameyang, poszedłem do Wengera, dowiedzieć się, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla mnie. Z jednej strony nie chciałem naciskać na transfer, ale z drugiej wiedziałem, że boss nie będzie mi robił problemów. Mieliśmy relację opartą na wzajemnym szacunku i kiedyś powiedział mi nawet, że wkurzyłby się, gdybym nie poleciał na turniej do Rosji - mówił Giroud chwilę po transferze do Chelsea.

Te słowa najlepiej pokazują, jakim człowiekiem jest Francuz. Chociaż nie grał tyle, ile by chciał, to nigdy z tego powodu się nie obrażał, nie skarżył się w mediach. Giroud jest pobożnym chrześcijaninem i wszystkie trudne chwile przezwyciężał dzięki wierze. Na prawym przedramieniu zawodnik wytatuował sobie słowa z Psalmu 23: "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego". Gdy potrzebował rozmów o życiu, często przyjeżdżał do kościoła świętego Barnaby w Kensington, gdzie dyskutował z francuskojęzycznym pastorem.

Okazji do tego nie brakowało, bo sytuacja Girouda w Chelsea szczególnie się nie zmieniła. Mimo że Francuz odegrał kluczową rolę w zdobyciu Pucharu Anglii w 2018 roku, to Antonio Conte wolał stawiać na wiecznie rozczarowującego Alvaro Moratę. Hiszpana wolał też Maurizio Sarri, a gdy Morata odszedł do Atletico Madryt, Włoch sprowadził sobie Gonzalo Higuaina, którego pokochał w czasach pracy w Napoli. Mimo że Giroud błyszczał w Lidze Europy, gdzie został królem strzelców, to w Premier League nie grał prawie wcale. 

Facet, którego nie da się nie lubić

W styczniu tego roku wydawało się, że czas Francuza w Chelsea dobiegł końca. Od początku pracy w klubie Franka Lamparda do otwarcia zimowego okna transferowego Giroud tylko dwa razy znalazł się w podstawowym składzie, rozgrywając raptem 282 minuty. Doświadczony napastnik chciał odejść, bo znów myślał o reprezentacji. Tym razem w kontekście Euro 2020.

Jego losów i tego, że został w Chelsea, nie zmienił jednak koronawirus, a to, że londyńczykom nie udało się sprowadzić ani Driesa Mertensa z Napoli, ani Edinsona Cavaniego z PSG. Giroud miał też trochę szczęścia, bo kontuzji kostki doznał faworyt Lamparda - Tammy Abraham. Francuz swój czas wykorzystał jednak doskonale: od połowy lutego rozegrał 13 meczów w lidze, z czego aż 10 w podstawowej jedenastce, zdobywając osiem bramek. Do tego trzeba dołożyć gola w półfinale Pucharu Anglii i asystę w przegranym finale z Arsenalem, gdzie jako jedyny zasługiwał na słowa pochwały.

Tak samo jak w poprzednim klubie Giroud nigdy nie narzekał na swój los. - Mam do niego niesamowity szacunek. Zawsze jest spokojny, profesjonalny i pracuje ciężko, by wywalczyć sobie miejsce w składzie. Poprzedni sezon był dla niego bardzo trudny. Przez pierwszych sześć miesięcy nie grał prawie wcale, później spekulowano, że może od nas odejść. Nigdy jednak nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Gdy był na boisku, dawał z siebie maksimum. Gdy siedział na ławce, wspierał zespół - w "The Athletic" mówił o Francuzie Antonio Ruediger.

- Niezależnie od pozycji w składzie zawsze jest liderem drużyny. Jest gościem, do którego zawsze możesz przyjść i pogadać. Chociaż jest mistrzem świata, to nie jest arogancki. To facet, którego nie da się nie lubić - dodał.

Co ciekawe, w Chelsea Giroud szczególnie polubił Abrahama, z którym rywalizuje o miejsce w składzie. To właśnie Francuz podnosił młodego Anglika na duchu w sierpniu zeszłego roku, gdy Chelsea przegrała z Liverpoolem w Superpucharze Europy, a Abraham, który zmienił Girouda, zmarnował decydujący rzut karny w serii jedenastek. Obu napastników łączy silna wiara w Boga, więc po tamtym spotkaniu Francuz wysłał Anglikowi fragment Biblii. Giroud pomagał Abrahamowi z hejtem, który się na niego wylał, z rasistowskimi komentarzami włącznie. Do dziś Francuz traktuje kolegę jak młodszego brata.

Giroud jest w Chelsea rezerwowym idealnym, wymarzonym piłkarzem dla każdego trenera. Na boisku daje jakość, a poza nim nie obraża się, pomaga kolegom i wspiera drużynę. To właśnie dlatego Lampard nie godzi się na odejście Francuza, chociaż na boisku preferuje i Abrahama, i sprowadzonego latem za fortunę Timo Wernera. W tym sezonie Giroud uciułał niespełna 300 minut i jeśli jego sytuacja w Chelsea się nie zmieni, to zimą znów będzie chciał zmienić klub, by nie ominęły go mistrzostwa Europy. Jego przyszłość leży teraz w rękach Lamparda, który jeśli nie postawi na niego mocniej po takim występie jak z Sevillą, to chyba nie postawi na niego już nigdy.

Strzelając cztery gole w jednym meczu, czyli tylko jednego mniej niż Abraham i trzy mniej niż Werner w 15 występach, Giroud kolejny raz udowodnił, że Chelsea może na niego liczyć. Niezwykłym wyczynem w Sewilli Francuz zapisał się w historii klubu i Ligi Mistrzów, udowadniając również, że jest piłkarzem z najwyższej półki. Nikogo nie powinno to jednak dziwić. Giroud w udowadnianiu też jest mistrzem świata.

Więcej o:
Copyright © Agora SA