Liga Mistrzów. Borussia Dortmund - Monaco. Borussia stara się uciec od tragedii. "Chcemy zostawić temat zamachu"

W Dortmundzie nie chcą przy meczu z Monaco wracać to tragicznych wydarzeń z kwietnia 2017. Będzie o to trudno. Zamach bombowy trafił wtedy w duszę BVB, wstrząsnął jej piłkarzami i trenerem, wpłynął na teraźniejszość klubu. Powtórna konfrontacja z Francuzami w Lidze Mistrzów może być też próbą zmierzenia się ze sobą.

- Na twarzach kolegów też widziałem strach. Przez jakiś czas miałem problem, by normalnie zasnąć. Chciałem te obrazki z moje głowy wymazać, ale wciąż są takie chwile gdy one powracają. Myślę sobie wtedy, że mieliśmy olbrzymie szczęście – mówił podczas procesu Marcer Schmelzer, niedawny kapitan Borussii Dortmund.

>> Bundesliga. Thomas Tuchel: Zamach na autokar Borussii miał wpływ na to, że straciłem pracę

Procesu, który wciąż się toczy. Oskarżonym jest Sergiej W, 28-letni Rosjanin z niemieckim paszportem, który 11 kwietnia 2017 roku odpalił trzy ładunki nieopodal autokaru wiozącego piłkarzy BVB. Po 18:00 wyruszyli oni ze swojego hotelu na Signal Iduna Park, by zmierzyć się z AS Monaco w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Tego wieczoru zawodnicy na stadion nie dojechali. Nic zagrażającego ich życiu na szczęście się nie stało. W lekkim szoku, ale wrócili do hotelu, po kolejnej godzinie mogli rozjechać się do domów, choć nie wszyscy. Ranny metalowymi częściami i szybą, która rozbiła się do wnętrza autokaru, został Marc Bartra. Trafił do szpitala. W dzisiejszym meczu z Monaco go nie zobaczymy, bo w styczniu tego roku odszedł do Betisu Sewilla. Niemal połowa piłkarzy tamtej drużyny zresztą też już dla Borussii nie gra.

Zamach na duszę BVB

Sven Bedner w niedawnym wywiadzie wyjaśniał, że zamach i jego konsekwencje były jedną z przyczyn, przez które zdecydował się na przeprowadzkę do Bayeru Leverkusen. Matias Ginter (trzy miesiące po zamachu przeszedł do Borussii M’Gladbach) mówi, że dalej zdarza mu się przechodzić na drugą stronę ulicy, gdy widzi wolno jadący samochód.

- To już na szczęście jakoś zanika, ale samego momentu eksplozji nie zapomnę pewnie nigdy – wyjaśnia.

Zresztą emocje czy lęk jakie wtedy towarzyszyły przełożonemu ostatecznie z wtorku na środę spotkaniu były olbrzymie. Zawodnicy i władze klubu długo zastanawiały się czy w niecałe 24 godziny po traumatycznych przeżyciach powinni stanąć do rywalizacji. 

Niemiecki portal „Revier Sport” informował, że dwóch zawodników BVB nie chciało zagrać w tym spotkaniu. Media donosiły też, że przed, jak i po środowym meczu, kilku piłkarzy rozpłakało się w szatni. Wymiar sportowy ważnego meczu zszedł na drugi plan. W oczy rzucało się jak ciężko gospodarzom było skupić się na piłce. Borussia przegrała 2:3. W rewanżu też nie dała monakijczykom rady (1:3).

Prowadzący wówczas Niemców Thomas Tuchel w jednym z wywiadów przyznał nawet dobitnie, że kwietniowe wydarzenia miały wpływ na jego pracę.

- Chcieliśmy mieć więcej czasu na poradzenie sobie z tym, co się wydarzyło, a ktoś w Szwajcarii zadecydował za nas. Żaden z nas nie był w nastroju do gry. Jestem pewny, że gdyby nie tamto wydarzenie, to dalej pracowałbym w Borussii. Duże znaczenie miał fakt, że w autokarze siedziałem ja, a nie Hans-Joachim Watzke (działacz BVB – przyp red.). To sprawiło, że mieliśmy zupełnie inne zdanie na temat tej sytuacji – twierdził podczas rozprawy.

>> Zamach na autobus Borussii Dortmund. List na miejscu ataku: sportowcy na czarnej liście śmierci póki Niemcy będą robić naloty na Państwo Islamskie

Chociaż sezon pełen goli i ładnej ofensywnej gry budził duże nadzieje nawet w Europie (dwa remisy 2:2 z Realem Madryt i triumf 4:0 nad Benfiką), to wyglądało to jakby zamach rzeczywiście trafił w duszę BVB, która z Champions League odpadła. Tuchel rozstał się z nią rok dwa miesiące później.

„Chcemy zostawić temat zamachu”

Prawdopodobnie z powodu traumatycznych wspomnień jakie zamach odcisnął w głowach piłkarzy, władze BVB przed meczem z Monaco zdecydowały się zrezygnować z wszelkich inicjatyw i nawiązań do wydarzeń z ubiegłego roku. Klub chociaż na opancerzenie nowego autokaru wydał 140 tys. euro i wzmocnił przedmeczowe procedury bezpieczeństwa, to stara się funkcjonować tak jak przed 11 kwietnia.

- Chcemy by był to normalny mecz Ligi Mistrzów. Chcemy zostawić temat zamachu – skomentował sprawę  były gracz BVB, a obecnie dyrektor sportowy Sebastian Kehl.

Trudno się temu dziwić. Borussia sezon zaczęła znakomicie. Jest liderem Bundesligi. Ma momenty, w których jej gra porywa. 4:1 z Lipskiem czy ostatnie 7:0 z Norymbergą i 2:4 z Leverkusen robią wrażenie. Efekty pracy Luciana Favre’a przyszły chyba szybciej niż spodziewali się fani. Po kilkuletnim „futbolowym heavy metalu” Jurgena Kloppa, teraz nadeszła w Dortmundzie era modern jazzu – jak określają ją niemieckie media. Wspólna praca i jasne wymagania trenera już sprawiają, że w grze BVB jest „dużo miejsca na improwizację i indywidualną ekspresję, ale w harmonijny sposób” – oceniają.

Tak pozytywnie grającej orkiestrze rzeczywiście nie ma co wrzucać do repertuaru nokturnów. Pozasportowe wydarzenia już raz w klub ugodziły. 

Fani razem

 Od smutnych wspomnień w całości uciec się jednak nie da. Dramatyczne wydarzenia z ubiegłego roku zbliżyły do siebie niemieckich i francuskich kibiców. Gospodarze, gdy dowiedzieli się, że duża część fanów gości będzie musiała wrócić do kraju z powodu problemów z przedłużeniem rezerwacji w hotelach lub zwyczajnie ich wysokimi cenami, zorganizowali na Twitterze akcje #bedforawayfans. W ten sposób zapraszali przyjezdnych do własnych mieszkań. Duża ich cześć z tych zaproszeń skorzystała. W mediach pojawiały się zdjęcia wiążących szaliki kibiców, a w portalach społecznościowych podziękowania za fantastyczną gościnę w Dortmundzie. Spora grupa Francuzów wiedząc, że w tym roku los w Lidze Mistrzów znów połączył Dortmund i Monako już wcześniej planowała przyjazd do swoich wschodnich sąsiadów. Wspólne kibicowanie i szczególna atmosfera powinny być widoczne na trybunach.

Skazany na dożywocie?

Temat zamachu zapewne powróci też w listopadzie. Zakończenie procesu Sergieja W. planowane jest właśnie na początku następnego miesiąca. Prokuratura Federalna zarzuca mu próbę dokonania zabójstwa 28 osób, poprzez doprowadzenie do eksplozji ładunków wybuchowych.

Jeśli sędzia się z tą wersją zgodzi grozi mu dożywocie.

Z ustaleń śledczych wynikało, że mężczyzna dokonał zamachu z przyczyn ekonomicznych. 28-latek podłożył bomby, by wartość akcji zespołu notowanego na frankfurckiej giełdzie spadła. Dzień później chciał zakupić 15 tysięcy sztuk papierów wartościowych klubu. Liczył, że sprzeda je z zyskiem. Liczył też, że odpowiedzialność za atak spadnie na Państwo Islamskie. Zostawił bowiem na miejscu wybuchów list naprowadzający policję na fałszywy trop. 

Chociaż dziś w klubie dramatycznego tematu wszyscy starają się unikać, niewykluczone że Favre szykując głowy niektórych piłkarzy do spotkania z Monaco będzie miał więcej pracy niż zwykle. Połowa z jego piłkarzy pamiętająca 11 kwietnia, dziś znów po 18:00 wyruszy autokarem na Signal Iduna Park.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.