Bundesliga. Ondrej Duda dla Sport.pl: Po porażkach Legii czułem wstyd. Niemcy pytali co się dzieje, a ja nie wiedziałem co mam powiedzieć

Po porażkach Legii czułem wstyd. I żal. W szatni Herthy Berlin koledzy pytali mnie dlaczego Legia gra tak słabo, a ja starałem się to tłumaczyć, choć łatwo nie było - mówi Sport.pl były pomocnik Legii Warszawa, a obecnie lider klasyfikacji strzelców Bundesligi Ondrej Duda. W sobotnim meczu Duda dołożył kolejnego gola i teraz ma już cztery trafienia w tym sezonie Bundesligi.

Sebastian Staszewski: Kto miał więcej cierpliwości? Hertha Berlin, która aż dwa lata czekała na pana w formie czy pan, który te same dwa lata czekał na zaufanie trenera?

Ondrej Duda: Klub był bardzo cierpliwy, bo kupił za duże pieniądze kontuzjowanego piłkarza i musiał czekać aż ten upora się z kłopotami. To na pewno nie było proste. Ale ja wykazałem się jeszcze większą cierpliwością. Najpierw: podczas rehabilitacji. Później: czekając na wiarę we mnie, zaufanie. Nigdy nie narzekałem, nie marudziłem. Jedyne co robiłem to pracowałem.

Przeszkadzała panu kwota transferu – 4,5 mln euro?

Wiedziałem, że kosztowałem duże pieniądze; to był jeden z najdroższych zakupów klubu w historii. Ale tych milionów nie traktowałem jak obciążenia. Nie popadłem w manię grania, bo ktoś zapłacił za mnie wielką kasę. Nie czułem potrzeby udowadniania komuś, że jestem jej wart. Gdybym zaczął tak myśleć, przegrałbym. Wolałem za to czerpać radość z piłki nożnej.

 Tej długo brakowało. Pana pierwszy sezon w Berlinie był dramatyczny. Rozegrał pan trzy mecze, a o Dudzie mówiło się głównie przez pryzmat problemów zdrowotnych.

 To był najtrudniejszy czas w moim życiu. W ogóle nie grałem, nie miałem dobrego kontaktu z trenerem. Najgorsze było jednak to, że nie wiedziałem co mi jest. Miałem różne myśli…

Żeby odejść do innego klubu?

 Też. Nawet latem tego roku o tym myślałem. Nie chciałem zaczynać trzeciego sezonu z rzędu na ławce. Ale nie chciałem też iść na wypożyczenie. Sprawę postawiłem jasno: albo odchodzę definitywnie, albo zostaję w Berlinie i dalej walczę. Wiedziałem, że mogę grać w Herhcie, że nie brakuje mi umiejętności, tylko czasem szwankuje zdrowie. Podjąłem rękawicę i nie żałuję. Wierzę, że los oddaje to, co zabrał mi w poprzednich sezonach. Tak po prostu ma być.

Na dobre uporał się pan z kolanem?

Ból męczył mnie półtora roku. Pomogła dopiero operacja. Dziś nie boli. Już kilka miesięcy temu chciałem, żeby zajęli się mną chirurdzy, ale klub naciskał na leczenie zachowawcze. Może nie byłem wystarczająco zdeterminowany? W końcu wkurzyłem się i postanowiłem nie czekać. Doktor Wolf Petersen z Berlina spiłował mi fragment kości pod kolanem, bo okazało się, że mam odprysk. I to on sprawiał mi ból. Miesiąc po zabiegu mogłem już grać w piłkę.

Jak tłumaczy pan nagłą eksplozję pana formy? W tym sezonie we wszystkich meczach zagrał pan po 90 minut, strzelił pan trzy gole. Wraz z Adamem Szalaiem z Hoffenheim i Sebastienem Hallerem z Eintrachtu przewodzi pan klasyfikacji snajperów Bundesligi!

Jestem starszy, mam więcej doświadczenia. Czuję się dobrze. I najważniejsze: mam zaufanie trenera. Tak było w Legii za trenera Henninga Berga, później za Stanisława Czerczesowa. Kiedy zaczynali mi ufać, ja zaczynałem grać swój najlepszy futbol. Pál Dárdai nie jest może człowiekiem, który codziennie z tobą porozmawia, który pyta o rodzinę, ale umie pokazać tę wiarę stawiając na ciebie w odpowiednim momencie. Kiedy widzę, że znów gram 90 minut to wiem, że Dárdai mi ufa. Wcześniej tego brakowało mi najbardziej: rytmu, pewności siebie.

Która bramka zdobyta w Bundeslidze smakowała najlepiej?

Dużą wartość miała ta, którą rok temu zdobyłem w meczu z Bayernem Monachium. Ale zajebiście czułem się po drugim golu strzelonym Schalke. Tak, to było kapitalne uczucie.

Do tej pory tylko dwukrotnie udało się panu dobić do granicy pięciu bramek strzelonych w lidze. W Koszycach w 2013 roku i w Legii – w sezonie 2014/15. Teraz czas na rekord?

Nawet nie wiedziałem, że zdobyłem ich tak mało. Ale to nieważne. Dalej chcę strzelać!

Czyli szykuje się pan do walki z Robertem Lewandowskim o tytuł najlepszego strzelca.

Nie podpuszczaj mnie! Nigdy nie mówię nigdy, ale jestem realistą. Robert niech walczy o koronę króla strzelców, a ja skupię się na tym, żeby jak najbardziej pomóc mojej drużynie.

Interesuje się pan tym, co słychać w Legii Warszawa?

 Oczywiście. Ostatnio obejrzałem mecz z Lechem Poznań.

I jak się panu podobało?

Chłopaki biegali, walczyli i wyszarpali punkty. Tak bym to ocenił.

W tej chwili sytuacja Legii nie jest jednak zbyt ciekawa.

Do tej pory wyglądało to słabo. Z chłopakami nie rozmawiam już codziennie, nie wiem co słychać w szatni, jaka jest w Warszawie atmosfera. Na boisku jednak czegoś brakuje. Mam cichą nadzieję, że od meczu z Lechem coś się zmieni i Legia zacznie w końcu wygrywać.

Po odpadnięciu Legii z eliminacji Ligi Mistrzów po dwumeczu ze Spartakiem Trnawa czuł pan dumę z rodaków, którzy awansowali dalej czy wstydził się pan za grę Legii?

Może to zabrzmi dziwnie, ale przede wszystkim czułem wstyd. I żal. Kibicowałem i kibicuję Legii. Dlatego tak mnie to bolało. Później w szatni Herthy koledzy pytali dlaczego Legia gra tak słabo, a ja nie wiedziałem co mam powiedzieć. Nie było łatwo tłumaczyć tych porażek.

Kto w tej chwili może być dla Legii game changerem?

Sebastian Szymański. Ten chłopak przypomina mi trochę mnie samego sprzed lat. Ma duży talent, ale musi się jeszcze wiele nauczyć. Presja w Legii jest ogromna, czasem przytłacza, szczególnie jeżeli wcześniej głaskali cię po plecach. I Sebastian ma teraz ciężki czas, musi dać sobie radę. Ciekawym piłkarzem jest Carlitos, jakość daje Miroslav Radović. Legia ma więc kilku dobrych zawodników, którzy jednak muszą wskoczyć teraz na odpowiedni tor.

Więcej o:
Copyright © Agora SA