Legia - Lech. Trybuny zaczęły piłkarze skończyli. "Zjednoczeni stoimy, podzieleni upadamy"

To nie był wielki mecz w wykonaniu Legii. Drużynie programowanej przez Ricardo Sa Pinto na waleczność, widowiskowość i wygrywanie na razie udało się to ostatnie. Oprócz zwycięstwa z Lechem 1:0 równie ważne jest normalność, która wraca w szeregi mistrza Polski i zjednoczenie, o którego sile przypominali jej kibice.

Hit 8. kolejki Ekstraklasy miał wszystko, co potrzebne było wielkiemu widowisku. Niemal pełny stadion - 26264  widzów czyli najwyższą w tym sezonie frekwencję, nieustanny doping obu grup fanów i drużyny których konfrontacja zawsze wzbudza wielkie emocje.

Miał też ważne przesłanie od kibiców. „United we stand, divided we fall” (zjednoczeni stoimy, podzieleni upadamy) - mogli przeczytać piłakrze przed meczem na wielkiej sektorówce rozpostartej na „Żylecie”.  Namalowali byli na niej też zawodnicy stojący w kole i trzymający się za ramiona. Obrazek, którego na Legii brakowało na początku marnie rozpoczętego sezonu. Sezonu, w którym Legia szybko odpadła z kwalifikacji Ligi Mistrzów. Sezonu, w którym z el. Ligi Europy wyrzucili ją Luksemburczycy z Dudelange, a rywalizacja nad Wisła rozpoczęła się od przegranej z Arką (w Superpucharze Polski) i porażki z Zagłębiem Lubin w Ekstraklasie. Do tego zwolnienie trenera, historie o podziałach w szatni, konflikt Jędrzejczyka z władzami i jeszcze kilka innych spraw, nie dawało nadzieję na normalność na Łazienkowskiej.

>> Ekstraklasa. Legia Warszawa - Lech Poznań. Legia wygrywa w hicie kolejki

„Jeżeli walczysz, jesteś bliżej zwycięstwa”

Pozbierać trzeba było się szybko, bo tuż po wrześniowej przerwie na kadrę do stolicy przyjeżdżał Lech. Chociaż portugalski sztab szkoleniowy pracuje w Warszawie od miesiąca dobrze wiedział co to dla wszystkich oznacza.

Ricardo Sa Pinto co prawda zaznaczał, że na poukładanie drużyny będzie potrzebował czasu, ale w ostatnich tygodniach nie żałował zawodnikom treningów. Nie dawał taryfy ulgowej. Dawał natomiast znak, że powinięcia nogi z Poznaniem nikt wybaczać nie będzie. Tłumaczył, nie tylko piłkarzom, ale i mediom, że Legia pod jego wodzą ma być drużyną walczącą, silną fizycznie, dominującą oraz przyjemną dla oka. W konsekwencji też drużyną zwycięską.

- Jeżeli walczysz, jesteś skoncentrowany, zorganizowany i zjednoczony zawsze jesteś bliżej zwycięstwa – mówił.

Chociaż gra Legii w pierwszej połowie się nie kleiła, a Lech miał więcej z gry (dwa razy w dobrą okazję miał Gytkjaer, a Amaral pod koniec pierwszej połowy znalazł się w sytuacji niemal stuprocentowej) to walki mistrzom Polski nikt odmówić nie mógł. Nie tylko walki sportowej.

>> Legia Warszawa - Lech Poznań 1:0. Pozytywów tyle, ile dobrych akcji Lecha [WNIOSKI]

Symptomatyczna była akcja z 12 minuty, kiedy to przy linii bocznej po jednej z akcji doszło do przepychanek między zawodnikami Legi i Lecha. Carlitos popchnął Tibę, ten upadł i zrobiło się gorąco. Na Hiszpana ruszyło kilku graczy gości. Momentalnie była jednak przy nich niemal cała dziesiątka gospodarzy. Nawet stojący w bramce Cierzniak ruszył w kierunku awantury. Za bronienie kolegi z drużyny żółtą kartkę dostał też, odstawiony kilka tygodni wcześniej na boczny tor, obecny kapitan drużyny Artur Jędrzejczyk. Sędzia uspokoił zawodników w sumie trzema kartonikami. Legia tych kartek ostatnio zgarniała sporo – głównie czerwonych – za głupie, czy niepotrzebne faule, przez co w meczach z Cracovią, Wisłą Płock, czy F91 trzeba było grać w osłabieniu. Tamte kartki wynikały po części z bezradności. Te obecne bardziej z waleczności czy nieustępliwości.

Wreszcie zjednoczeni?

Legia, która w 1, połowie nie miała wielu sytuacji na przerwę schodziła prowadząc. Chyba równie ważne jak podanie Szymańskiego do Nagy’ego i gol tego ostatniego było to, co działo się później. Węgier pobiegł do trybun, wskoczył na ogrodzenie i utonął w objęciach kibiców. Tak samo zachowało się jeszcze kilku jego kolegów z drużyny.

>> Hit, jak to hit, nie porwał. No chyba, że prezesa Legii, bo na pewno nie prezesa Lecha

W poprzednim spotkaniu na Łazienkowskiej niemal ci sami piłkarze po końcowym gwizdku stali od trybun w sporej odległości niemal z tymi samymi kibicami. Słuchali przy tym piosenek nie nadających się do cytowania. „Dość pośmiewiska, wyp… z boiska czy „Jak się w klubie nic nie zmieni, nas nie będzie na jesieni!”

Chociaż kalendarzowa jesień już blisko, to na razie groźby pustych trybun nie ma. Legia może nie jest jeszcze zupełnie  zjednoczona, ale to już zupełnie inna drużyna niż ta z sierpnia. To widać było też w drugiej połowie starcia z Lechem. Jest w niej więcej waleczności, nieco więcej widowiskowości, ale najważniejsze dla ekipy Sa Pinto, że jest zwycięstwo. O to przecież zawsze na Łazienkowskiej chodzi najbardziej. Tym razem prezes Dariusz Mioduski nie musiał opuszczać swojej loży przed końcowym gwizdkiem. Długo stał i odbierał gratulacje. Patrzył na środek boiska. Tam w kółku stali jego piłkarze, którzy trzymali się za ramiona i dziękowali sobie za mecz. Obrazek był mocno zbliżony do tego z kibicowskiej sektorówki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.