Dobrze w ataku, słabiej w obronie. To tłumaczy ponad 60 goli, które w sobotę obejrzeli kibice. Na szczęście ten opis meczu Polska – Szwecja dotyczył dwóch drużyn. Skandynawki, jak same mówiły, na mundial przybyły po miejsce na podium, w spotkaniu z biało-czerwonymi zbrakło im jednak argumentów. Po pierwszym spotkaniu mogły czuć się rozczarowane, wszak z Polkami wygrały w ostatnich trzech meczach.
Polska ofensywa, siedem goli przewagi
Wygrana Polski to zasługa m.in. najlepszej zawodniczki meczu. Kinga Achruk miała w swych akcjach 75 proc. skuteczności, zdobyła sześc bramek. Wykorzystała wszystkie karne. Więcej trafień od niej zanotowała tylko Kinga Grzyb - siedem.
Po wyrównanym początku spotkania, ważna była końcówka jego pierwszej połowy. Chociaż graliśmy w osłabieniu zdołaliśmy wyjść i utrzymać dwubramkowe prowadzenie.
Po zmianie stron ta przewaga się utrzymywała. Pierwsza kara dla Skandynawek była dla nich ciężka w skutkach. Wycofanie bramkarki poskutkowało kilkom trafieniami z dystansu. Polki rzucały niemal z własnego pola karnego na pustą bramkę.
Pełny skład również nie przyniósł poprawy gry Szwedek. W pewnym momencie prowadziliśmy siedmioma golami, zdobyliśmy pięć bramek z rzędu. Gdy rywalki częściowo odrobiły straty znakomicie w naszej bramce spisywała się Adrianna Płaczek. To nie poprawiało sytuacji rywalek. Ostatecznie przegrały one mecz 30:33. Radość podopiecznych Leszka Krowickiego była więc duża i uzasadniona.
Oprócz mocnych Szwedek w grupie mamy jeszcze Węgierki, Norweżki, Argentynki i Czeszki. Z tymi ostatnimi zagramy już w niedzielę. Oby na tegorocznej imprezie poszło nam lepiej niż na dwóch poprzednich mundialach. Zakończyliśmy je na czwartym miejscu. Zwycięstwo ze Szwecją rozbudziło nadzieje.