Kamil Kiereś alibi nie szuka. "Można wejść do ligi wbrew logice" [WYWIAD]

- Pracując jeszcze w Bełchatowie, piłkarski Śląsk jawił mi się jako miejsce silne i skonsolidowane. Oczywiście wszystko to było poparte rywalizacją, ale jednak na pierwsze miejsce wybijała się lokalna solidarność. Teraz patrzę na to jednak trochę inaczej - mówi Kamil Kiereś, trener GKS-u Tychy.

Kamil Kiereś już od ponad roku buduje w Tychach zespół, który w niedalekiej przyszłości ma być istotnym graczem w Ekstraklasie. Porozmawialiśmy sobie o blaskach i cieniach tego projektu.

Wojciech Todur: Już ponad rok zarabia Pan na życie na Śląsku. Jak się tutaj pracuje?

Kamil Kiereś: - Nie mam wielkiego porównania, gdyż wcześniej doświadczenie zdobywałem jednak przede wszystkim w Bełchatowie. Zapewniam, że to także nie był łatwy teren. W łódzkim byliśmy trzecim klubem w hierarchii po Widzewie i ŁKS. Realia zawsze są jednak podobne. Trzeba mieć jasno sprecyzowany plan działania, a w sobie i wokół siebie cierpliwość, która pomoże zrealizować taki projekt.

Dziś myślisz GKS Tychy i odpowiadasz - piękny, nowoczesny stadion. To jednak za mało. Fundamentem na którym powinno się oprzeć rozwój klubu jest baza treningowa, a tej jednak nie mamy.

Gdzie można dziś spotkać trenujących piłkarzy GKS-u Tychy?

- Szukamy tych miejsc i czasami kosztuje nas to wszystkich dużo energii. Główna płyta naszego stadionu odpada. Coraz bliższe stają nam się pobliskie Jaroszowice i boisko miejscowego Juwe. Można nas również spotkać w pobliskim Czułowie lub na boiskach na tyskich osiedlach. Podpisujmy umowy partnerskie z okolicznymi klubami i jakoś sobie radzimy. Budowa bazy treningowa GKS-u to jednak konieczność.

Chcę jednak mocno zaznaczyć, że fakt, że takiej bazy obecnie nie ma, nie może być i nie będzie dla mnie żadnym alibi. To nie w moim stylu. Po porażkach zawsze błędów szukam w pierwszej kolejności u siebie. Tak jak to było po ostatnim meczu z Chojniczanką. Nie szukam nigdy prostych wymówek.

To może wrócę jeszcze do tego Śląska. Pytając o realia pracy myślałem, że zwróci Pan uwagą na to, że tutaj co miasto, to i ambicje sięgające gry w Ekstraklasie.

- Pracując jeszcze w Bełchatowie, piłkarski Śląsk jawił mi się jako miejsce silne i skonsolidowane. Oczywiście wszystko to było poparte rywalizacją, ale jednak na pierwsze miejsce wybijała się lokalna solidarność. Teraz patrzę na to jednak trochę inaczej.

To właśnie rywalizacja jest na Śląsku motorem i motywacją do wielu zmian. W łódzkim - jak już wspomniałem - był Widzew, ŁKS i GKS. Tyle, że to derby Łodzi budziły zawsze największe emocje.

Na Śląsku każda potyczka z lokalnym rywalem ma podobną moc rażenia. Odczułem to podczas spotkania z Górnikiem Zabrze, a już powoli zaczynamy myśleć o meczach z GKS-em Katowice, Zagłębiem Sosnowiec, czy Podbeskidziem Bielsko-Biała. Zupełnie inny ciężar gatunkowy.

Tu hierarchia jest inna. Tutaj każdy chce być pierwszy, najlepszy, grać w Ekstraklasie. I co najważniejsze tutaj jest również potencjał, żeby to osiągnąć. Docelowo wszystkie te drużyny mogą spotkać się w najwyższej lidze.

Miłe słowa, ale dziś w Ekstraklasie mamy tylko dwa śląskie klubu. Tak kiepsko nie było już od dawna

- To się zmieni, ale powtarzam, że to jest proces długofalowy. To wymaga czasu. Pewnie, że czasami można z drużyny wycisnąć wynik. Wyciągnąć maksimum. Można wejść do ligi trochę wbrew logice. Tylko co to da? Chcemy wejść to ligi, czy w niej poważniej zaistnieć? Nam nie chodzi tylko o awans. Chcemy stabilnego GKS-u, który wniesie coś pozytywnego do polskiej, ligowej piłki.

To wszystko jest bardzo trudne i obarczone dużą ilością niewiadomych. Dam przykład. Gdy trafiłem do GKS-u to na naszych meczach trudno było doświadczyć jakiegokolwiek menedżera. Dziś tacy się pojawiają, a to też i jasny sygnał, że nasi gracze się rozwijają.

Transfer takich piłkarzy, to zawsze coś co może się zdarzyć. Musimy o tym pamiętać i budować zespół tak, żeby ewentualna strata kluczowych zawodników nie oznaczała znacznej straty jakości.

GKS ma duże ambicje, ale nie mogą one przyspieszać długofalowej pracy. To że są ambicje to nie jest do końca złe. To motywuje i pomaga.

Pewnych rzeczy przyspieszyć się jednak nie da.

Pamiętam, że gdy pojawił się Pan w Tychach, to stwierdził Pan krótko "pogrzeb".

- Doświadczyłem już podobnego stanu w Bełchatowie. Po spadku z Ekstraklasy. W Tychach zespół spadł do drugiej ligi i też było nieciekawie. Po pierwsze pojawia się problem rozkradania zespołu. Piłkarze spadkowicza stają łatwym celem. Część zawodników więc odchodzi, inni tracą miejsce w zespole decyzją sztabu trenerskiego. Są i tacy, którzy sami nie wiedzą, w którą iść stronę. Ogólny rozgardiasz i brak stabilizacji. Przede wszystkim tej mentalnej. Trzeba to ogarnąć. Nadać sens. Udało mi się to Bełchatowie, a potem powtórzyłem to w Tychach. Trafiłem na ludzi, którzy mi też w tym pomogli.

Mówiąc o fundamentach, na których chce Pan budować klub podkreśla Pan, jak ważne jest szkolenie młodzieży. Tymczasem wciąż powtarzają się takie historie, jak ta z Jakubem Kiwiorem. To mógł być obrońca na lata, a jeszcze nie zdążył zadebiutować w pierwszej drużynie, a już trafił do Anderlechtu Bruksela.

- To się będzie powtarzać. Ale to nas przecież nie zniechęci. Musimy wychowywać młodych, wartościowych graczy. Proszę spojrzeć na nasz drugi zespół. Na to jak bardzo się zmienił. Ta drużyna to dziś głównie skład oparty na młodych zawodnikach. To taki pomost by najzdolniejszych przybliżać do ewentualnej pracy w pierwszym zespole.

Na bieżąco sporządzamy w klubie ranking najbardziej zdolnych młodych chłopaków. Trenerzy Andrzej Orszulak i Tomasz Wolak pracują z tym chłopakami według wzorców i taktyki, która jest codziennością dla pierwszej drużyny. Wyłuskujemy najlepszych, którzy w nagrodę trafiają na zajęcia do pierwszego zespołu. Do szerokiej kadry GKS-u. Taką drogę pokonał Kiwior, a w jego ślady idą kolejni.

Pozyskanie zawodnika do pierwszej drużyny, to jest proces. Wymaga czasu. Czasami i rok nie wystarczy. Pamiętam, jak ściągałem do Bełchatowa braci Maków.

Mówiono wtedy, że zawodnikiem na Ekstarklasę jest Mateusz, a Michał to taka gorsza wersja brata. Po ponad roku pracy i Michał stał się ważnym zawodnikiem GKS-u, a z czasem zapracował na transfer do Bundesligi.

Ważne są czas i cierpliwość. Pracując w Tychach poznałem bliżej hokej. I tak sobie myślę, że tam pod jednym względem jest jednak łatwiej. Na lód co mecz może wyjechać dwudziestu zawodników i jeszcze dwóch bramkarzy. U nas jest w kadrze 26 piłkarzy. Wszyscy ciężko pracują, a na koniec może sprawdzić się tylko jedenastu. Większość czuje sportową złość. A my mimo wszystko staramy się ogrywać młodych zawodników i budować ich doświadczenie.

Za GKS-em połowa rundy jesiennej i przyzwoite miejsce w środku tabeli. To na dziś wasze miejsce?

- Pewnie, że trener zawsze powinien czuć niedosyt. Pracujemy nad tym, żeby było lepiej i nie tylko na boisku. Chociażby nad działem skautingu, który systematycznie powoli wdrażamy. Nasza praca ma dwa aspekty: długo i krótko terminowy. Ten pierwszy jest kluczowy i długofalowy, a ten drugi wskazuje pracę bieżącą. Przede wszystkim musimy koncentrować się na tym, żeby punktować. Żeby zdobyć te 40 punktów, które zapewnią nam w pierwszej kolejności utrzymanie i szansę na dalszy rozwój GKS-u. Nie wybraliśmy prostej drogi. Chcemy grać ciekawą, ofensywna piłkę. Taką, która będzie pasować do naszego stadionu. Nie idziemy więc na skróty.

Walczymy więc z tygodnia na tydzień, pamiętając o tym, że na koniec chcemy zdecydowanie więcej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.