Brodski: To dla mnie zaszczyt

We wtorek podczas specjalnego koncertu dla Kazimierza Górskiego zagra w Domu Technika światowej sławy skrzypek Vadim Brodski. - Byłem wzruszony jak się dowiedziałem, że Pan Kazimierz zażyczył sobie, żebym dla niego zagrał - mówi Brodski

Andrzej Zarębski: Pan i Kazimierz Górski - ciekawe połączenie.

Vadim Brodski: I trochę jestem smutny z tego powodu.

Dlaczego?

- Że on ma już tyle lat. Bo to oznacza, że i ja nie jestem bardzo młodym człowiekiem. Już zaczynam liczyć.

Jak w ogóle doszło do tego, że zagra Pan koncert dla Kazimierza Górskiego?

- Panu Górskiemu zadano pytanie, jakiego artystę chciałby usłyszeć, zobaczyć na tej uroczystości. On sobie nagle zażyczył pana Brodskiego. I to jest dla mnie wielki zaszczyt. Byłem bardzo wzruszony. Inaczej do sprawy się podchodzi, kiedy na koncert zapraszają zawodowcy z filharmonii, a zupełnie inaczej, gdy robi to taki człowiek.

Mieliście już okazję się spotkać?

- Nigdy. Znam tylko bardzo dobrze Jurka Engela, nawet parę wódeczek mamy na koncie. Bardzo często też latam z Bońkiem samolotami do Rzymu. Tym bardziej taki koncert jest trudny. Z jednej strony powinien być klasyczny, z drugiej bardzo rozrywkowy. A te dwie rzeczy połączyć w sobie jest bardzo ciężko. Ale poradzimy sobie.

A czy z samą piłką miał Pan wcześniej styczność?

- Do 27 roku życia grałem codziennie po dwie godziny, ale na mniejszym boisku. Uwielbiam to, choć teraz mam coraz mniej zdrowia. Jeszcze rok temu we włoskiej Szwajcarii, gdzie dyrygowałem porządną orkiestrą radiową, namówili mnie na mecz na dużym boisku. Ciężko było. Po dwudziestu minutach musiałem się uspokoić, choć grałem w defensywie. Kiedyś byłem szybki i zrywny. Gorzej może z techniką, ale jak trzeba strzelić gola, to strzelę... jak nikogo przede mną nie ma. Pomału jednak przestawiam się na tenisa. Poproszę może jeszcze Czarka Pazurę, żeby choć na kwadrans wziął mnie do reprezentacji aktorów.

Podobno jest Pan najbardziej wysportowanym skrzypkiem na świecie?

- Bo ja 15 sportów uprawiałem. Po pierwsze zawodowa trenowałem tenis stołowy. Mało brakowało, a rzuciłbym dla niego skrzypce. Trener namawiał do tego moich rodziców. Może pan sobie wyobrazić moją karierę? W Związku Sowieckim pingpongista?

Ciężko chyba by było zaistnieć?

- Widzę, że pan się ze mnie śmieje. Ale rzeczywiście byłoby ciężko. Trenowałem też piłkę wodną, na nartach biegałem i zjeżdżałem, bardzo dobrze jeździłem na łyżwach, grałem w hokeja, do tego tenis, squash, badminton. Tylko w siatkówkę nie grałem, bo bałem się o palce. Poza tym w naszym przypadku np. złamana ręka to koniec.

Niemożliwe. Artysta tej klasy i taki sportowiec?

- To prawda, nie kokietuję. Do tego dochodzą też szachy, które w ZSRR były uważane za sport, a to jednak intelektualna rozrywka.

To jednak macie z Kazimierzem Górskim coś wspólnego. On zamiast piłkarzem mógł zostać właśnie szachistą.

- Naprawdę? Z wielką przyjemnością. Natychmiast trzeba taki mecz zorganizować.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.