Przyszedł do Maccabi przed sezonem 1999/2000 i wszyscy zastanawiali się, kto to jest. Nigdy nie grał w NBA, nie został nawet wybrany w drafcie, nie występował w żadnym wielkim europejskim klubie, tylko w jakiejś Fuenlabradzie z Hiszpanii, gdzie statystykami też nie zachwycał. I ten człowiek miał sprawić, że Maccabi wejdzie na szczyt europejskiej koszykówki?
Już po pierwszym meczu wszyscy byli zachwyceni, a po kilku następnych się w nim zakochali. Huffman jest świetnym strzelcem (trafia nawet za trzy punkty), doskonale zbiera, efektownie blokuje i do tego rewelacyjnie nabiera rywali na faule. W tym sezonie to jedyny zawodnik Maccabi, który znajduje się w czołówkach klasyfikacji indywidualnych Suproligi. Jest siódmy w procencie rzutów z gry (63,2) i czwarty w zbiórkach (8,8).
W ubiegłorocznym Final Four był najlepszym strzelcem, ale ponieważ trofeum zdobył Panathinaikos, tytuł MVP przyznano Zeljko Rebracy. Później Huffman został wybrany na najlepszego koszykarza na europejskich parkietach w sezonie 1999/2000, ale nawet to wyróżnienie nie sprawiło, żeby zawodnik otrzymał poważne oferty z NBA.
Klub i tak musiał drastycznie zwiększyć jego zarobki, bo koszykarz miał propozycje ze wszystkich najlepszych drużyn europejskich. Po tym sezonie działacze staną jednak przed jeszcze większym problemem, bo Huffmana uważnie obserwują wysłannicy Golden State Warriors i Houston Rockets. Zawodnik wielokrotnie podkreślał, że nigdzie w Europie poza Maccabi grał nie będzie, ale też nie ukrywał, że jego największym marzeniem jest gra w NBA. Dla trenera Maccabi Pini Gershona sprawa jest prosta. - Gdybym dostał propozycję pracy w NBA, to pewnie bym się zdecydował, dlatego rozumiem Nate'a. Mogę zawrzeć z nim układ: jeżeli pomoże nam wygrać Suproligę, to chociaż nie jestem dobrym pływakiem, przepłynę Atlantyk i na własnych plecach zawiozę Nate'a do jego agenta, aby mu znalazł klub w NBA - żartuje Gershon.