Rozmowa z Wacławem Szukielem

Wacław Szukiel, żeglarz AZS-u UWM po powrocie z mistrzostw świata w klasie Finn, które odbywały się u wybrzeży Rio de Janeiro, opowiada o krzywdzie wyrządzonej Kusznierewiczowi, bandyckim napadzie na trenera Rumszewicza, karnawale, przymusowym lądowaniu we Frankfurcie oraz zatkanych rękawem drzwiach na Okęciu

Marek Siwicki: Po wykonaniu kary za tzw. pompowanie żagla Mateusz, mając niemal pewnym srebrny medal, ostatecznie zajął czwarte miejsce i był bardzo zły na sędziów...

Wacław Szukiel: Każdy żeglarz pompuje i robi to lepiej lub gorzej. Najważniejsze, żeby nie przyczepili sędziowie. Mateuszowi po prostu tym razem się nie udało. Zawsze jednak ocena, czy owo pompowanie jest jeszcze regulaminowe, czy nie, jest trudna i wymaga od sędziego dużego doświadczenia. A niestety nawet na takie imprezy jak mistrzostwa świata załapują się panowie, którzy nie potrafią prawidłowo interpretować zachowania żeglarza. Nader często przekonujemy się o tym i nie bardzo wiemy, jak położyć temu kres.

A Ty jesteś zadowolony ze swojego występu w Brazylii?

- Zważywszy, że zajmując 23. miejsce poprawiłem się w stosunku to poprzednich mistrzostw o dziesięć lokat, to oczywiście tak. W pewnym momencie byłem już na 12. pozycji i nawet sądziłem, że uda się ją utrzymać. Najważniejsze jednak było to, że udanie wychodziłem ze startu i dobrze pływałem w końcowych częściach wyścigów. To dobry prognostyk na przyszłość. Niestety nie rozszyfrowaliśmy z Mateuszem intencji tamtejszego wiatru. Poza tym nie bardzo radziliśmy sobie z prądami na akwenie, gdzie odbywały się regaty, i wciąż pojawiającymi się falami po przepłynięciu ogromnych statków.

No i śmieciami...

- O tak! Omijanie ich było prawdziwą zmorą. Trzeba było wciąż uważać, żeby nie wpaść na jakąś deskę lub nie zaplątać się w plastikowa torbę. Taka reklamówka na sterze działa jak kotwica i wyhamowuje łódkę.

Ale także na brzegu nie było bezpiecznie, o czym przekonał się ponoć trener Tomek Rumszewicz...

- Wiele osób przestrzegało nas, że miasto jest bardzo niebezpieczne, że wychodząc wieczorem na spacer, nie wolno mieć ze sobę niczego cennego. A najlepiej to siedzieć w hotelu. Tomek oczywiście wyszedł, zabierając ze sobą jedynie kartę telefoniczną. Naszło go pięciu facetów i przystawiając nóż do brzucha, kazali oddać wszystko, co ma. Tłumaczył, gestykulował, że nic nie ma. Na szczęście sprawdzili mu kieszenie, zabrali kartę i puścili wolno. Gorzej zakończyła się wycieczka naszego kolegi Francuza, który wrócił do hotelu bez portfela, pieniędzy i złotego zegarka.

Po mistrzostwach zaczął się w Rio karnawał...

- Nie byliśmy co prawda w miejscach, gdzie odbywały się główne imprezy, ale oczywiście widzieliśmy uliczne szaleństwa w rytm samby. Ludzie szaleją po ulicach zamkniętych dla samochodów, bawią się przez całą noc bez względu na wiek i płeć. To robi wrażenie

Słyszałem, że tych wrażeń mieliście sporo również podczas powrotu do Polski?

- Dotarliśmy na lotnisko we Frankfurcie i wsiadając do samolotu wiedzieliśmy, że jeszcze tylko półtorej godziny lotu i będziemy w domu. Zaraz po starcie zasnąłem i obudziłem się we... Frankfurcie. Pytam, co się stało, a Tomek z Mateuszem mówią, że woleli mi oszczędzić strachu, którego sami dość się najedli. Otóż po 20 minutach lotu pilot zawrócił i leciał nad autostradą i lasem. Chłopaki mieli wtedy przed oczami najczarniejszy scenariusz. Dopiero później powiedzieli nam, że zepsuły się urządzenia chowające podwozie. Po przesiadce do następnego samolotu dolecieliśmy do Warszawy. A tam nie udało się wyjść, bo drzwi w samolocie zablokował lotniskowy rękaw. Pilot musiał dokonać drugiego podejścia do rękawa i wreszcie byliśmy wolni.

Copyright © Agora SA