Odwiedzałem go wielokrotnie. W jego skromnym mieszkaniu pełno było unikalnych, sportowych pamiątek. Sąsiadka, która u niego sprzątała, za każdym razem podejrzliwie mi się przyglądała. Mówiła, że przychodzą tacy, co się podają za dziennikarzy, a potem za plecami wynoszą pamiątki. Nachodzili go różni naciągacze. Zdarzało się, że wyciągali od niego skromną rentę. Wiedzieli, że pan Ewald nie potrafi odmówić.
W reprezentacji Śląska
Trudno w to uwierzyć, że jeden z symboli Ruchu trafił do Chorzowa dopiero, gdy miał 30 lat! Pochodził z sąsiednich Świętochłowic, był wychowankiem tamtejszego Śląska. Przed wojną to była solidna drużyna, która przez dwa sezony grała nawet w ekstraklasie. Do potentatów nie należała, choć na własnym boisku była w stanie pokonać każdego. W 1936 roku Śląsk z Cebulą w składzie spadł z ligi. Nastolatek wpadł jednak w oko Pawłowi Lubinie, ówczesnemu kapitanowi związkowemu katowickiego OZPN i jednemu z pierwszych śląskich piłkarzy w reprezentacji Polski. Lubina zaczął powoływać go do reprezentacji Śląska, Cebula szybko stał się wyróżniającym się zawodnikiem. W 1937 roku strzelał bramki reprezentacjom Krakowa i Warszawy (w tym drugim meczu wygrał zakład, bo wcześniej założył się o tabliczkę czekolady, że zdobędzie co najmniej dwa gole). Starsi kibice na Śląsku do dziś wspominają mecz na Stadionie im. marszałka Hindenburga w Beuthen (obecnie stadion Polonii w Bytomiu), gdzie reprezentacja Śląska polskiego pokonała 4:2 Śląsk niemiecki (26 grudnia 1937 roku). Jeden z goli zdobył Cebula.
Lubina rekomendował zdolnego zawodnika selekcjonerowi Józefowi Kałuży. W czerwcu w 1939 roku Cebula zadebiutował w reprezentacji na stadionie Wojska Polskiego w remisowym meczu ze Szwajcarami. Zagrał też w ostatnim przedwojennym meczu reprezentacji Polski. Akurat było to jedno z najświetniejszych zwycięstw biało-czerwonych w całej historii polskiego futbolu: 27 sierpnia Polska pokonała w Warszawie ówczesnych wicemistrzów świata Węgrów 4:2. - Szybko wróciłem z meczu pociągiem. Nie było czasu na świętowanie. Lada moment miała wybuchnąć wojna - opowiadał mi pan Ewald.
Na zgrupowaniu w Berlinie
Po kampanii wrześniowej na Śląsku nadal wolno było grać w piłkę. Rząd RP na uchodźstwie zalecił, by Ślązacy "dla zachowania substancji narodowej" podpisywali niemieckie listy narodowościowe [gen. Władysław Sikorski po konsultacji z biskupem katowickim Stanisławem Adamskim kilkakrotnie przez radio zachęcał Ślązaków do tzw. maskowania - przyp. autora].
Ślązacy nadal grali więc w swoich klubach, które funkcjonowały pod zmienionymi nazwami: Cebula był teraz piłkarzem Turn und Sportverein Schwientochlowitz. Mecze tzw. śląskiej gau-ligi wywoływały wielkie namiętności, przychodziło mnóstwo kibiców. Zdarzały się awantury - kibice ze Świętochłowic nienawidzili się zwłaszcza z fanami 1.FC Kattowitz. - Na naszych meczach stadion był pełny. Po zwycięskich meczach przy dźwiękach hutniczej orkiestry, w szpalerze ludzi szliśmy na obiad do restauracji Fliegela (jeszcze przed wojną zdarzyło się, że po wysoko przegranym meczu piłkarze Śląska zastali zamknięte drzwi i kartkę z napisem: "Dla mamlasów nie ma golonków. Grać nie umiecie, jeść nie będziecie"). Cebula był w tak dobrej formie, że zainteresował się nim Sepp Herberger, selekcjoner reprezentacji Niemiec! Na pożółkłych stronach "Kattowitzer Zeitung" można wyczytać, że powołał go nawet na zgrupowanie Mannschaftu do Berlina. Do debiutu jednak nie doszło. Przebić zdołał się jedynie Ernest Wilimowski.
Człowiek Andersa
W 1942 roku Cebulę wcielono do Wehrmachtu. Służył we Francji, potem trafił do Włoch, gdzie zgłosił się do armii Andersa. Grał tam w drużynie polskiego korpusu. Nasi żołnierze minimalnie ulegli zawodowcom z Napoli. Cebula świetnie się prezentował. Szybko skaperowali go działacze małego klubu Unione Sportiva Anconanitana, ale wkrótce dostał propozycję gry od samego Lazio. Niewiele brakowało, a byłby pierwszym Polakiem w Serie A! Rzymski klub był gotowy na wszystkie jego warunki, ale Cebula się nie zdecydował. - Bałem się, że już nigdy nie zobaczę rodziny. Na Śląsku zostawiłem przecież żonę i dziecko (sześcioletni wówczas Heniek zagrał w Ruchu dwa ligowe mecze w 1959 roku - przyp. autora). Żałuję tylko, że nie mam propozycji Lazio na piśmie. Wielu jest takich, którzy nie wierzą - opowiadał mi.
Ostatecznie wrócił na Śląsk. Jako "człowiek Andersa" miał po powrocie kłopoty z UB. Pewnego razu ubecy spytali Wiktora Markiefkę, słynnego przodownika pracy, posła i wielkiego kibica Ruchu, co by zrobił, gdyby mu tak zamknęli Cebulę. Markiefka zerwał się, wyciągnął rewolwer z kabury - wtedy posłowie mieli prawo do noszenia broni - i zaczął celować do ubeków, grożąc, że ich wszystkich powystrzela. Markiefka za Ruch dałby się pokroić. To właśnie dzięki niemu Legii nie udało się zabrać do wojska Gerarda Cieślika. Wyprosił to osobiście u Bieruta.
W 1948 roku Cebula musiał zmienić imię na Edward, bo dla komunistów Ewald brzmiało zbyt z niemiecka.
Żony były zadowolone
Po wojnie jeszcze przez dwa lata grał w Śląsku. Przeszedł do Ruchu i znalazł się w składzie na pierwszy powojenny pierwszoligowy mecz "niebieskich" (w marcu 1948 r. z Garbarnią Kraków). - Ruch to wielki klub, w którym przeżyłem wspaniałe chwile. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, byliśmy serdecznymi kolegami. Po meczach chodziliśmy do kasyna Huty Batory na tańce i śpiewy. W tamtych czasach nikt nie myślał o wielkich pieniądzach. Klubu nie stać było na hotele, więc przed ważnymi meczami ostatnią noc spędzaliśmy razem w klubowej kawiarence na Cichej. Nocowaliśmy w niej na łóżkach polowych. Wszyscy piłkarze szli do pracy, a dopiero potem trenowali. Większość z moich kolegów robiła w Hucie Batory, ja byłem zatrudniony w Zakładach Koksowniczych "Hajduki" [Cebula skończył gimnazjum i był urzędnikiem - przyp. autora]. O wielkich premiach za granie nie było mowy. Ale żony i tak były zadowolone, bo jeden z działaczy załatwił, że za grę dostawaliśmy jajka, ser, masło. Czasem trafiło się coś większego, bo z Ruchem chciała wtedy grać cała Polska. Pamiętam, jak jeden z moich znajomych zaprosił nas na mecz do jednej z podkieleckich wsi. Za występ dostaliśmy gęsi. Wszyscy byli zadowoleni, choć gdy wracaliśmy pociągiem, jedna z gęsi zrobiła sporo hałasu. Potem ktoś ukradł mi gęś z ogródka - opowiadał mi.
Wrócił do reprezentacji. W 1952 roku pojechał nawet na olimpiadę do Helsinek, choć miał już 35 lat. Sukcesów nie było. Polska ekipa była tak biedna, że strzygli się nawzajem z Gerardem Cieślikiem, żeby zaoszczędzić na fryzjerze. Między pierwszym i ostatnim meczem Cebuli w reprezentacji minęło ponad 13 lat.
Pomógł znajomy szewc
Ruch pożegnał się z nim w sposób, na jaki nie zasłużył. Pan Ewald opowiedział mi okoliczności odejścia. Chorzowski klub oficjalnie nazywał się wtedy Unia (komuniści narzucili tę nazwę w latach 1949-55). Jej prezesem był wówczas Mieczysław Kołodziej, jednocześnie dyrektor chorzowskich Zakładów Azotowych. Pewnego razu wezwał Cebulę do gabinetu. - Stwierdził, że Ruch jest duży, a przyzakładowy KS Azoty mały. Jego zdaniem powinno być odwrotnie i zaproponował tworzenie wielkich Azotów - opowiadał Cebula. Ten odpowiedział mu, że ręki do upadku Ruchu nie przyłoży. Po kilku dniach dostał wymówienie z klubu. Działacze naprawili to po latach. W 2000 roku z okazji 80-lecia Ruchu został odznaczony medalem "Zasłużony dla miasta Chorzowa".
Potem przez lata pracował - ze sporymi sukcesami - jako szkoleniowiec. Był asystentem trenera Forysia, gdy w 1957 roku reprezentacja Polski odniosła sensacyjne zwycięstwo nad ZSRR na Stadionie Śląskim. Mało kto pamięta, jak wielki wkład w wynik tego słynnego meczu miał Cebula. To on namówił Forysia, żeby powołał na ten mecz Cieślika. W trakcie meczu stutysięczna publiczność nie wiedziała o nieoczekiwanych kłopotach polskich piłkarzy w czasie gry. Okazało się bowiem, że kołki w butach naszych zawodników są za słabe. Cebula błyskawicznie posłał po znajomego szewca. Ten przyjechał z zapasem gwoździ i w przerwie meczu robił, co mógł, żeby piłkarze wyszli na drugą połowę w naprawionych butach...
Można oberwać
Ostatnio na mecze Ruchu chodził już bardzo rzadko. Z dwóch powodów. - Po pierwsze: zauważyłem, że przynoszę im... pecha. Kiedy jestem na stadionie, to piłkarze Ruchu przegrywają, tracą głupie bramki. Po drugie: trochę się boję. Tyle tej chuliganerii teraz na stadionach, że można oberwać w każdej chwili...
Ewald Cebula
(22.03.1917 - 1.02.2004)
Pięć występów w reprezentacji Polski (1939-52). Mistrz Polski z Ruchem jako grający trener (1952) i jako trener (1953) oraz z Górnikiem Zabrze (jako trener w 1963). Był także trenerem m.in. Zagłębia Sosnowiec i GKS Katowice