Skrzydłowy Śląska we Włocławku rozegrał najlepszy mecz w barwach Śląska i przyczynił się do ważnego zwycięstwa nad Anwilem.
Michał Ignerski: Nie powiem, że byłem rozczarowany tym, co się działo wcześniej. Po prostu każdy musi znać swoje miejsce w zespole, trener podejmował takie decyzje, a nie inne, a ja tylko czekałem na swoją chwilę. Nadeszła w sobotę, ale najważniejsze, że wygraliśmy ważny mecz, a ja po prostu zrobiłem swoje, pomogłem drużynie.
- Trudno nie być zaskoczonym w sytuacji, gdy wcześniej grywałem sześć, siedem, dziesięć minut, a tu nagle znalazłem się w wyjściowej piątce i grałem aż 38 minut. Cieszę się również, że udowodniłem swoją przydatność do zespołu, bo trudno coś udowodnić, gdy na parkiecie pojawia się sporadycznie, na kilka minut i gra obok takich koszykarzy, jacy są u nas.
- Właśnie to przytrafiało mi się bardzo często we wcześniejszych meczach. Teraz trener dał mi szansę, lepiej się dogadaliśmy i nie musiałem siadać na ławkę po pierwszym mniejszym błędzie. Być może właśnie to mi pozwoliło się zrelaksować i grać swoje.
- Nie, po prostu czekałem. Taki jest sport, taki jest biznes.
- Trudno o tym nie słyszeć, ale bardzo cieszyłem się na ten mecz. Lubię taką atmosferę, to również dodatkowa mobilizacja dla nas. Zależało nam szczególnie na zwycięstwie dla naszych kibiców.
- Aż tak trudno nie było, miejsce jak każde inne. A ta atmosfera być może nawet bardziej pomaga.
- Mówiłem już przed sezonem, że dla mnie koszykówka jest jedna. To prawda, że trochę trzeba się przyzwyczaić, ale to nie jest jakaś wielka trudność. Trzeba tylko rozumieć swoich kumpli z zespołu, poznać grę, dogadać się z trenerem i wszystko idzie łatwo.
- Teraz myślę tylko o Śląsku, a nie o tym, co będzie za rok czy dwa. Oczywiście mam swoje marzenia i jakoś będę do nich dążył, ale liczy się przede wszystkim to, co jest teraz: abyśmy jak najdalej zaszli w Eurolidze i wywalczyli mistrzostwo Polski. Każdy mecz traktuję jak najważniejszy w swoim życiu i staram się grać tak, jakby to miał być mój ostatni występ.
- Na razie to dwóch ludzi ciągnęło zespół: Lynn i Adam. Na nich stawiamy, są zwycięstwa, a więc dobrze. Nie możemy jednak zapominać, że koszykówka to gra zespołowa, pokazaliśmy to zwłaszcza w pierwszej połowie we Włocławku, że przy zespołowej koszykówce jesteśmy w stanie wygrać z każdym, i to wysoko. Podobnie jest w Eurolidze. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniemy i nasz rozgrywający też to zrozumie. Wówczas będzie dobrze.
- On ma taki talent, takie możliwości i przede wszystkim potrafi grać jeden na jednego. I jeżeli będzie trafiał, to wszyscy będą przymrużać na to oko. Czasami jednak ciężar gry należy rozłożyć pomiędzy wszystkim koszykarzy, bo każdy z nas grać potrafi i jest w stanie coś wnieść do zespołu. Kolejne zespoły, które będą się uczyć grać przeciwko nam, muszą zdawać sobie sprawę, że każdego z nas trzeba się obawiać. W przeciwnym bowiem razie z meczu na mecz rozpracowanie nas będzie coraz łatwiejsze. Nie możemy wszystkiego pozostawiać w jego rękach.
- Zawsze może być lepiej. To tylko kwestia dopracowania drobnych szczegółów, jak właśnie gra z zespołem. Każdy, kto wychodzi na parkiet, ma swoje zadania i musi je wykonywać w stu procentach, ale też ktoś musi tym umiejętnie kierować.
- Wiemy, że jest to nasza kolejna szansa, niezwykle ważny mecz, jeżeli chcemy spełnić nasze marzenia. I żeby mieć spokojne święta, bo wiadomo, że łatwiej będzie wygrać u siebie ten mecz niż później w Treviso. Musimy podejść do spotkania w pełni skoncentrowani i po prostu wygrać.