Kto myślał, że po srogim werdykcie PZPN w tzw. aferze barażowej Szczakowianka przestanie istnieć, mocno się zawiódł. Mimo degradacji do drugiej ligi, zabrania 10 pkt., straty sponsorów i pustej kasy zespół przetrwał. Więcej, w wielu meczach grał na poziomie, o którym rywale mogli tylko pomarzyć.
Gdyby Szczakowianka nieoczekiwanie nie pogubiła punktów ze słabymi KSZO i Polarem Wrocław (tylko remisy) oraz nie przegrała w doliczonym czasie gry z Tłokami Gorzyce, już dziś byłaby liderem drugiej ligi.
W Jaworznie mają jednak przeczucie graniczące z pewnością, że Trybunał Arbitrażowy przy Polskim Komitecie Olimpijskim odda Szczakowiance 10 pkt. i zespół przystąpi do rundy rewanżowej z pięcioma punktami przewagi nad rywalami.
Zespół, który latem był przygotowywany do walki w ekstraklasie, okazał się postrachem drugoligowych boisk. Gdy trener Albin Mikulski żalił się, że z powodu kontuzji nie może wystawić podstawowej jedenastki, innych szkoleniowców ogarniał pusty śmiech, bo rezerwowymi w Szczakowiance byli tak dobrzy piłkarze jak Grzegorz Król, Krzysztof Przytuła czy Ryszard Czerwiec.
Najlepszym piłkarzem zespołu w rundzie jesiennej był jednak Adam Kompała. To on w ciężkich chwilach podrywał zespół do walki, nigdy nie cofał nogi, po meczu jego strój zawsze był najbardziej ubrudzony. W Jaworznie w ogóle mają szczęście do piłkarzy, którzy wcześniej grali w Górniku Zabrze. Ulubieńcem kibiców Szczakowianki jest Jacek Wiśniewski. Niezwykle sympatyczny facet, który jednym gestem potrafi rozładować każdą, nawet najbardziej konfliktową sytuację na boisku. Świetną rundę miał też Andrzej Bledzewski, który szczególnie w spotkaniach z najlepszymi drużynami drugiej ligi, bronił jak natchniony.
Szczakowianka była najskuteczniejszym zespołem drugiej ligi. Piłkarze z Jaworzna w 17 meczach zdobyli 33 gole. Najlepszy był Kompała, który skończył sezon z siedmioma golami. Pięć razy trafił do bramki rywala Grzegorz Król, a po cztery gole zdobyli Maciej Iwański i Hubert Jaromin.
Każdy z nich mógł mieć tych goli na swoim koncie trochę więcej, ale... Król w połowie rundy zapałał nagłą miłością do Lecha Poznań i grę w Jaworznie przez pewien czas traktował jak zło konieczne. Iwański od początku twierdził, że gra w drugiej lidze go nie interesuje i też myślami często był poza boiskiem. Dopiero w końcówce rundy pokazał, na co go naprawdę stać. Jaromin z kolei, ustawiany przez trenera na lewym skrzydle, męczył się niemiłosiernie, bo lewą nogą to on dośrodkować nie potrafi. Ale już na środku ataku siał popłoch w szeregach obronnych rywala aż miło.
Słabszą rundę miał też Marek Kubisz, który sam nie wiedział, czy gra jeszcze w Jaworznie, czy już może w Odrze Wodzisław (zresztą do dziś nie wie).
Szczakowiance wszyscy zazdrościli też skrzydłowych. Dariusz Kozubek i Janusz Wolański mieliby pewne miejsce w większości pierwszoligowych drużyn w Polsce.
Nie było też problemów z obroną. Dzenan Hosić świetnie uzupełniał się z Piotrem Przerywaczem, a po lewej stronie spokojem zadziwiał Witold Wawrzyczek.
No i jak tu nie wygrywać? Kto wie, może nawet nigdy w historii polskiej drugiej ligi nie było tak mocnej drużyny jak Szczakowianka tej jesieni.