Mecz w Katowicach rozpoczął się od uczczenia chwilą ciszy pamięci trenera Orlika Opole Krzysztofa Pawłowskiego, który zginął wczoraj w wypadku samochodowym. Pawłowski był przed laty również szkoleniowcem klubu z Jastrzębia.
Katowiczanie długo nie potrafili udokumentować swojej przewagi zdobyciem gola, natomiast bliżsi strzelenia bramki byli goście, którzy często wyprowadzali szybkie kontrataki. W 2. min meczu w słupek trafił Robert Brocławik, a w 6. min krążek po strzale Jaskólskiego uderzył w poprzeczkę. Gospodarze odpowiedzieli bramką zdobytą w przewadze, po strzale Słowaka Milana Furo. Chwilę później katowiczanie wyprowadzili z własnej tercji szybką akcję i było już 2:0. Wydawało się, że jest po meczu. Hokeiści GKS coraz groźniej atakowali bramkę Artura Ziai i kolejne bramki miały być tylko kwestią czasu. - Niestety, w wielu momentach zabrakło nam precyzji i skuteczności. Sam przynajmniej dwa razy mogłem pokonać bramkarza Krynicy - opowiadał Wojciech Majkowski. Druga tercja okazała się dla miejscowych horrorem. Goście najpierw zdołali doprowadzić do wyrównania, a w końcówce tercji w ciągu 16 sekund strzelili dwa kolejne gole i niespodziewanie objęli prowadzenie. - To był horror, nie wiem, co się stało z moją drużyną. Po pierwszej tercji mogło być przynajmniej 5:0, a tak zgotowaliśmy sobie niezwykle emocjonującą końcówkę meczu - denerwował się Andrzej Schubert, szkoleniowiec "Gieksy".
Katowiczanie w trzeciej tercji ostro wzięli się do odrabiania strat, zaprzeczając w ten sposób pojawiającym się wśród kibiców komentarzom: "Sprzedali mecz!"... W 48. min z bliska do siatki trafił Marek Trybuś. Przełomowa natomiast okazała się 52. min, kiedy to katowiczanie zdobyli aż dwie bramki. Najpierw po strzale Grzegorza Sobały krążek odbił się od łopatki Krzysztofa Jaskólskiego i zupełnie zmylił Ziaję, a 29 sekund później Sebastian Fonfara z bliska wpakował krążek do siatki. Na dwie minuty przed końcem gospodarze strzelili szóstą bramkę. Po strzale Trybusia krążek odbił się od łyżwy Majkowskiego i zaskoczył bramkarza gości. - To, co robi ten sędzia, to skandal! To nie pierwszy raz, kiedy ten pan się myli. Powinien chyba pójść do specjalisty albo przejść jakieś specjalne szkolenie. Szkoda, szkoda, bo mogliśmy dzisiaj wygrać pierwszy mecz w tym sezonie - żałował Andrzej Pasiut, trener gości.
GKS Katowice - KTH Krynica 6:4 (2:0, 0:4, 4:0)
Bramki: 1:0 Furo - Kowalski (8.), 2:0 W. Majkowski - Pohl (9.), 2:1 Zdunek (27.), 2:2 Piksa (33.), 2:3 Pasiut (39.), 2:4 Zdunek (40.), 3:4 Trybuś - Furo - Fonfara (48.), 4:4 Sobała (52.), 5:4 Fonfara - Furo (52.), 6:4 W. Majkowski - Trybuś (58.).
GKS K.: M. Elżbieciak (41. Kowalczyk); K. Majowski - Strzempek, Wójcik (2) - Kowalski (2) oraz Marznica; W. Majkowski - Pohl - Ł. Elżbieciak (2), Pohrebny - Trybuś - Furo, Fonfara (8) - Sobała - Plutecki.
KTH: A. Ziaja; Tyczyński - Preczek, Hak (6) - Cebulak, Mytnik - Kruczek oraz Potoczek; Zdunek (2) - Piksa (2) - Zasadny, Żołnierczyk (2) - Brocławik - Jaskólski, Gawlina - Pasiut (2) - Czech oraz Naczyński.
Hokeiści gdańskiego Stoczniowca odnieśli wczoraj nadspodziewanie łatwe zwycięstwo. Przed meczem trener Stoczniowca Marian Pysz nie miał wesołej miny. - Tyszanie grają dobry hokej i jako jedyny zespół w lidze wygrali z oświęcimską Unią. Martwi mnie, że w meczu przeciw tak groźnej drużynie nie będę mógł skorzystać z dwóch podstawowych obrońców: Łukasza Sokoła i Michała Smei. Sokół sam się wykluczył z gry, otrzymując w spotkaniu z Toruniem drugą już w tym sezonie karę meczu, a Smeja od piątku zmaga się z kontuzją - mówił szkoleniowiec,
Mimo wspomnianych ubytków kadrowych, od samego początku lekką przewagę osiągnęli gdańszczanie. W rezultacie po 20 minutach prowadzili 4:1. Podopieczni Pysza w tym fragmencie gry popisali się niemal stuprocentową skutecznością, bezwzględnie wykorzystując błędy tyskiej obrony. Od stanu 2:0 do głosu doszli wprawdzie tyszanie, którzy uzyskali kontaktowego gola (14. min), ale w 20. min zostali dwukrotnie skontrowani przez stoczniowców. Na 58 sekund przed końcem pierwszej tercji, po objechaniu bramki Jacka Zająca, Mariusz Justka podał do Michała Piotrowskiego i ten z najbliższej odległości pokonał bramkarza GKS. Pół minuty później atomowym strzałem pod poprzeczkę popisał się Bartłomiej Wróbel, nie dając Zającowi żadnych szans na udaną interwencję.
W drugiej tercji podłamanego Zająca zastąpił Arkadiusz Sobecki, a tyszanie zaatakowali bardziej energicznie. W odpowiedzi gospodarze zacieśnili obronę, szukając szans na powiększenie prowadzenia w nielicznych kontrach. Napór gości przyniósł pożądany efekt w 37. min, kiedy grali w przewadze dwóch zawodników.
Strata gola podziałała jednak mobilizująco na gdańszczan i w trzeciej tercji odzyskali oni właściwy rytm. Skuteczną bronią ponownie okazały się dobrze przeprowadzone kontrataki. W 43. min po jednym z nich piątego gola dla Stoczniowca zdobył najlepszy zawodnik meczu Michał Piotrowski. Niespełna 20 sekund później było już 6:2. Idealne podanie Łukasza Zachariasza na bramkę zamienił Rafał Twardy i stało się jasne, że gdański zespół tego meczu nie przegra.
- Zwycięstwo cieszy, tym bardziej, że zostało odniesione nad naszym bezpośrednim sąsiadem z ligowej tabeli - powiedział po spotkaniu Pysz.
GKS Stoczniowiec - GKS Tychy 7:3 (4:1, 0:1, 3:1)
Bramki: Jurasek (11.), Raszczyński (13.), Piotrowski (20., 43.), Wróbel (20.), Twardy (44), Zachariasz (56.) - Adamczik (14.), Bagiński (37., 56.)
GKS T.: Zając, Sobecki; Kuc, Śmiełowski, Ślusarczyk, Słaboń, Sarnik; Gretka, Galvas, Adamcik, Belica, Bagiński; Sosiński, Szymański Krzak, Koszowski, Gurazda; Gwiżdż, Ziober, Frączek.
Inny wynik: Wojas-Podhale Nowy Targ - TKH Nesta Toruń 5:1 (3:1, 0:0, 2:0)