Lech Poznań - Górnik Polkowice 1:0 (0:0)

Słaby mecz i gol z rzutu karnego

Skoro lechici w meczach u siebie rozprawili się dotąd 5:1 z Górnikiem Łęczna, 4:1 z Górnikiem Polkowice (Puchar Polski) i 5:1 ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki, można było śmiało nazwać ich "katem beniaminków" i oczekiwać kolejnej, wysokiej wygranej. Zwłaszcza że rywalem była drużyna z Polkowic, która już raz tu wysoko przegrała.

14 goli w trzech meczach u siebie - to był ostatni dorobek Lecha. Imponujący. Nawet jeden gol z Polkowicami poprawiał podobne osiągnięcie z 1983 r. Żeby pobić klubowe rekordy z czasów tercetu A-B-C, trzeba było wbić Polkowicom osiem goli. Co ciekawe, przed meczem nie brakowało optymistów, którzy wierzyli nawet w to!

Na stadionie pojawiło się ok. 11 tys. widzów. Wielu z nich weszło na trybuny w trakcie meczu. Elektroniczny system kontroli biletów wprowadzony w tym sezonie miał z czasem funkcjonować coraz lepiej i sprawniej. Nadal jednak, gdy zaczyna się mecz, setki, ba, wręcz tysiące ludzi dopiero starają się dostać na trybuny. - Przychodźcie wcześniej - wciąż apeluje do kibiców klub. Kolejki są jednak nadal ogromne.

Te kolejki oraz potworne zimno nie zrekompensowały wielu ludziom obietnicy wielu goli, więc rekordowej frekwencji nie było. Nie było też wysokiego zwycięstwa.

Okazało się bowiem, że Górnik Polkowice wyciągnął wnioski z ostatnich pojedynków z Lechem. - Nie wzmocniłem obrony ilościowo, tzn. nie zagrało więcej obrońców niż wtedy, w Pucharze Polski. Wzmocniłem ją jednak jakościowo - stwierdził trener Polkowic Mirosław Dragan. - Przesunęliśmy Waldemara Żelasko na środek pola, a Grzegorza Pilcha - nominalnego napastnika - na lewą pomoc. Zatrzymaliśmy w ten sposób Piotra Świerczewskiego i Macieja Scherfchena.

Najważniejsze jednak było to, że Górnik podciął Lechowi skrzydła. Już dawno nie widzieliśmy meczu, w którym Łukasz Madej i Rafał Grzelak mieliby takie problemy. - Zwłaszcza Grzelak, bo Madej w końcówce dał się nam mocno we znaki - uściśla Dragan.

Chodzi o wydarzenia z ostatnich 20 minut, kiedy to mecz się rozstrzygnął. Tomasz Romaniuk - gigant w obronie Polkowic - najpierw sfaulował Madeja po raz pierwszy, a potem znowu. Oba faule były dość subtelne, pewne jest, że poznaniak poczuł, iż ktoś go łapie za koszulkę i sam padał. Po co jednak Romaniuk go łapał? Sędzia nie miał dla niego litości. Może charakterystyczna twarz tego piłkarza lub jego sposób bycia nie wpływają korzystnie na reakcje sędziów. A już na pewno źle wpływa na nie zachowanie Romaniuka. Po obejrzeniu drugiej żółtej i czerwonej kartki piłkarz Polkowic obrzucił sędziego stekiem dosadnych określeń. Kilka razy wracał do niego, by jeszcze wylać pomyje na arbitra. W końcu zszedł z boiska.

Zaniepokojony Dragan szybko dokonał zmian, ale dziury w obronie, jaka powstała po zejściu tak wysokiego piłkarza, nie załatał. Teraz powietrzne wrzutki, które do tej pory łatwo przechwytywali obrońcy Górnika, zaczęły dochodzić celu.

Krótko potem, po takim właśnie podaniu, Zbigniew Zakrzewski wpadł w pole karne i zaatakowany przez wracającego do obrony Pilcha, upadł. Tu też faul był subtelny. Niewątpliwie Zakrzewski stracił równowagę. Poplątały mu się nogi, a potrącenie przez Pilcha miało na to wpływ. Sędzia wykazał się jednak iście sokolim wzrokiem, że to dostrzegł. Bardziej prawdopodobne jest, że gwizdał intuicyjnie, widząc tracącego równowagę poznaniaka.

Komentujący tę sytuację Dragan stwierdził: - Jako trenerowi gości pewnie wypadałoby mi powiedzieć, że karnego nie było i że sędzia wypaczył wynik. Ja jednak tego nie zrobię, bo nie wiem, jak było. Z ławki mam gorsze miejsce do obserwacji niż wy, dziennikarze. Poza tym ja wolę dostrzec, że powodem naszej porażki był tak samo karny, jak i nasze zmarnowane sytuacje bramkowe oraz zachowanie Romaniuka.

A Górnik takie sytuacje - faktycznie - miał. Najlepszą w 68. min, kiedy to po rykoszecie piłka trafiła w poprzeczkę poznańskiej bramki, a do dobitki doskoczył Narwojsz. Lechici wybili piłkę z linii bramkowej. Dodajmy do tego sytuację z 45. min, gdy interweniujący w polu karnym zagrał ręką. Wtedy na pewno należał się Lechowi rzut karny, bo ruch ręką polkowiczanina był wyraźny, niemal siatkarski.

Dla porównania - najlepsza sytuacja dla Lecha (poza karnym): w 64. min Grzelak przepięknie uderzył na bramkę, piłka trafiła w słupek, odbiła się i... trafiła wprost w rękawice polkowickiego bramkarza.

Generalnie Lech trafił na całkiem solidnego przeciwnika, który od pamiętnego 1:4 w Pucharze Polski przeszedł wyraźną ewolucję. Bez skrzydeł, z blokadą w środku pola Lech mógł tylko liczyć na szybkość swych piłkarzy. Poznaniacy często zagrywali szybkie, prostopadłe piłki do Reissa i Nawrocika. Nawrocik akurat w tym meczu spisał się tak kiepsko, że zszedł w przerwie. A jednak usprawiedliwieniem jest grypa, która męczyła go w tym tygodniu. Widzowie nie mieli wątpliwości, że ta "poznańska perełka" potrafi w rzeczywistości dużo więcej.

Pierwsza połowa meczu, znacznie słabsza niż druga, była szkołą cierpliwości dla przemarzniętych kibiców. Oni szybko połapali się, że kontrujący co chwila Górnik łatwo skóry nie sprzeda. Nie tak jak ostatnio. Napięcie było tak wielkie, że gdy tylko Lech wywalczał rzut wolny w pobliżu pola karnego i do piłki podchodził Reiss, kibice zamierali.

Trener Czesław Michniewicz miał rację, gdy przestrzegał przed wpadaniem w samozachwyt po ostatnich pogromach, które Lech urządzał rywalom. Okazuje się, że "Kolejorza" dość łatwo rozszyfrować i zatrzymać. A wtedy cała nadzieja w Reissie...

Urodziny Krygera

Waldemar Kryger zebrał przed meczem kwiaty i życzenia z okazji 35. urodzin. Od trenera prezentu nie dostał i na boisko nie wszedł. W tej sytuacji do wejścia do ekskluzywnego "Klubu 300", czyli piłkarzy Lecha, którzy zagrali ponad 300 gier ligowych, brakuje mu nadal siedmiu spotkań. Na razie klub ten jest bardzo mały - jest w nim tylko Hieronim Barczak (367 meczów ligowych w latach 1972-1986).

15 lat minęło

Wczoraj minęła 15. rocznica słynnego meczu Lecha z FC Barceloną w Pucharze Zdobywców Pucharów, zakończonego rzutami karnymi. Waldemar Kryger, który grał w Barcelonie, w rewanżu nie wystąpił z powodu choroby. Zmienił go Andrzej Słowakiewicz, który podczas meczu Lecha z Polkowicami siedział na ławce rezerwowych... Polkowic jako ich drugi trener.

Czysty jubileusz

Waldemar Piątek rozegrał w sobotę 50. mecz w ekstraklasie. I uczcił ten jubileusz czystym kontem. Po raz pierwszy w tym sezonie Lech nie stracił gola w meczu ligowym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.