Rozmowa z Waldemarem Wspaniałym, byłym trenerem reprezentacji Polski

- Łatwiej jest zmienić trenera niż dwóch zawodników. To kwestia rynku. Nie wiem też, czy kiedyś znajdzie się trener, który powie, że wina w dużej mierze leży po stronie zawodników - uważa trener Mostostalu.

Mariusz Lodziński, Arkadiusz Kuglarz: Przepracował pan z reprezentacją dwa lata. Stał się pan w tym czasie innym człowiekiem?

Waldemar Wspaniały: To bardzo subiektywne odczucie. Przez te dwa lata żyłem w olbrzymim stresie, co wpłynęło na moje zachowanie. Łapię się na tym, że często do niektórych spraw podchodzę zbyt emocjonalnie, żeby nie powiedzieć: nerwowo. Ale jak każdy człowiek mam prawo się unieść. Jednak o to, czy zmieniłem się drastycznie, proszę zapytać moich współpracowników. Ja czuję, że się postarzałem o kilka lat - to fakt bezsporny.

Czy odczuwa pan tylko negatywne zmiany?

- Praca w kadrze dużo mnie nauczyła. Miałem do czynienia z najlepszymi graczami na świecie, zaliczyłem pięć wielkich imprez: dwa mistrzostwa Europy, dwie Ligi Światowe, mistrzostwa świata. Oczywiście, że coś tam podpatrzyłem, choć jest niepisaną zasadą, że bez pozwolenia nie wchodzi się na zajęcia innych ekip. Wiele razy jednak mieszkaliśmy w jednym hotelu. Spędzaliśmy wspólnie całe tygodnie. W ten sposób można zbudować sobie obraz innych zespołów.

Jak wiele różni Polaków od tych najlepszych na świecie ekip?

- Wbrew pozorom niewiele. Siatkarze to normalni ludzie. Wszyscy żyjemy bardzo podobnym planem zajęć. Trenujemy tak samo i jemy to samo.

Strasznie monotonne.

- Bywało różnie, często bardzo drastycznie. Wszyscy pamiętają awanturę w ekipie Rosji podczas mistrzostw Europy. Byliśmy wtedy sąsiadami w hotelu i widzieliśmy, co się tam dzieje na korytarzu. W sporcie na tym poziomie napięcia są ogromne, zwłaszcza gdy się przegrywa.

W naszych mediach zrobiła się wielka afera po tym, jak dwóch naszych zawodników pokłóciło się w czasie meczu na mistrzostwach świata w Argentynie. A takie kłótnie mają miejsce niemal podczas każdego meczu. Nie da się wszystkich emocji utrzymać na wodzy. Sztuką natomiast jest wyjście z takiej sytuacji. Najlepsi robią to bardzo szybko. Nawet jak mają pretensje do siebie, koncentrują się tylko na grze.

Co by pan zmienił, gdyby cofnąć czas i w tej chwili rozpoczynałby pan pracę z reprezentacją?

- Wielu rzeczy zmienić bym nie mógł. Jak przyznawał prezes Biesiada, trafiłem na trudne czasy. Ta cała zawierucha musiała mieć wpływ na reprezentację.

Przede wszystkim zmieniłbym błędne wyobrażenie naszych zawodników o zawodowstwie.

Dawid Murek w jednym z wywiadów sam przyznał, że po zakończeniu ligi greckiej przez wiele tygodni nie trenował. O zmianie takiego podejścia do zawodowstwa pan mówi?

- Dawid miał trenować pod okiem Stanisława Gościniaka w Częstochowie. Zrobił sobie jednak wakacje, a to odbiło się na jego grze w Lidze Światowej. Po półtoramiesięcznej przerwie w treningach nie mógł się pozbierać. Oczywiście, że zawodowcy też mają wakacje, ale nie mogą sobie pozwolić na komfort nicnierobienia. My nie możemy mówić, że trudno nam dogonić Rosjan czy Brazylijczyków, tylko musimy wziąć się do treningów i zapieprzać. Dobrze, że Dawid miał odwagę się do tego przyznać, ale to, co mówił, było przeciwko niemu. Nie był jedyny. Paweł Papke też miał przerwę. Fakt, że się leczy, też nie zwalnia z pracy. Siłownia, bieganie to podstawa. Po dwóch miesiącach przerwy zawodnik zaczyna praktycznie od zera. Podobnie było z Damianem Dacewiczem, ale on mnie nie zawiódł.

W każdej dyscyplinie mówi się o błędach trenerów, nigdy o błędach zawodników. Każde niepowodzenie to efekt złego przygotowania czy złego nastawienia psychicznego.

- Łatwiej jest zmienić trenera niż dwóch zawodników. To kwestia rynku. Nie wiem też, czy kiedyś znajdzie się trener, który powie, że wina w dużej mierze leży po stronie zawodników. Ja też tego nie powiem wprost, zresztą zawsze miałem zasadę, że nigdy nie chwaliłem ani nie krytykowałem konkretnych siatkarzy. Ale sami zawodnicy muszą zrozumieć, że to oni atakują, przyjmują, zagrywają. Trener w czasie meczu jest od tego, by wziąć czas i robić zmiany.

Zawodnicy muszą zrozumieć, że to oni decydują o wyniku, oni w czasie meczu podejmują strategiczne decyzje.

Może więc te medalowe oczekiwania związane z naszymi siatkarzami są zbyt duże?

- Już 5-6 lat temu ktoś sztucznie nadmuchał balon oczekiwań wobec tych chłopaków. Wykładnikiem ich wartości może być liga włoska. A tam oprócz Krzysia Stelmacha nikt z naszych zawodników nie zadomowił się na dobre. Wszyscy wracają. Nowak, Zagumny, Gruszka już nie grają we Włoszech. Trzeba się zastanowić, dlaczego tam się nie sprawdzili. Czy tamtejsi menedżerowie nie docenili ich?

Proszę popatrzeć na nasze siatkarki. Dla wszystkich ich sukces to niespodzianka, a przecież Śliwa, Glinka czy Świeniewicz to gwiazdy włoskiej Serii A i to ma przełożenie na reprezentację. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy w kadrze seniorów mieli trzech czołowych zawodników włoskiej ekstraklasy.

Czyli po prostu brakuje nam dobrych zawodników, by osiągać wielkie sukcesy?

- Przede wszystkim potrzebna jest stabilna gra na dobrym poziomie. By myśleć o medalach wielkich imprez, na dziesięć spotkań z najlepszymi musimy wygrywać przynajmniej sześć razy.

Poza tym jest coś takiego jak fart. My tego fartu na wielkich imprezach jeszcze nie mieliśmy.

Może więc powinien pan jednak zostać z reprezentacją i czekać?

- Doszedłem do wniosku, że już mam tego dosyć i już się nie chcę w to dalej bawić. Każdy człowiek ma swoje granice wytrzymałości, moje zostały już przekroczone.

Skoro sukcesami rządzą zbiegi okoliczności, może nie ma znaczenia, kto jest trenerem kadry?

- Z tym się nie zgodzę. Przecież gdy obejmowałem reprezentację dwa lata temu, byliśmy na 17. miejscu na świecie, a teraz jesteśmy na ósmym i piątym w Europie. To postęp niewątpliwy i nikt mi tego nie odbierze.

Ale najważniejsze są medale. A tych nie ma.

- Bo u nas panuje medalomania. To dziwne, bo tak naprawdę w polskim sporcie poza Otylią Jędrzejczak, Małyszem, Korzeniowskim, florecistkami i może jeszcze kilkoma innymi nikt więcej nie może zagwarantować medalu. Dlatego dziwi mnie krytyka osiągnięć siatkarskich, choć przecież to największe polskie osiągnięcia w grach zespołowych.

Słyszę, że sukcesem będzie zdobycie na najbliższych igrzyskach 12 medali. Moim zdaniem dla ponad 38-milionowego państwa 12 medali na olimpiadzie to porażka.

Odetchnął pan z ulgą, że siatkarską reprezentację przejmuje Stanisław Gościniak?

- Nie sugerowałem, kto ma być moim następcą. Jeżeli chodzi o Staszka, nie podoba mi się, że nie zaczął jeszcze pracować, a już zaczęto mówić, że to nieporozumienie. Trenerzy zaczęli apelować do zarządu, by nie zatwierdzał tej kandydatury. Oczywiście, że każdy ma prawo do swojej opinii, ale do jasnej cholery, jeżeli już na starcie kasuje się kogoś w ten sposób, jak się go potraktuje w przypadku niepowodzenia. Staszek wziął na siebie olbrzymią odpowiedzialność. Podziwiam go za to i pomogę mu, jak tylko będę potrafił.

Nie brał pan pod uwagę możliwości odejścia z Mostostalu i pozostania w reprezentacji?

- Większość ludzi z branży i nie tylko, bo także ludzie biznesu, właśnie na taki wariant mnie namawiała. Wybrałem inaczej.

Mostostal nie gra najlepiej, wielu więc już zapewne uważa, że to błąd.

- Nasz skład w tym roku bardzo się zmienił. Odeszli czołowi zawodnicy jak Paweł Papke czy Sebastian Świderski, którzy decydowali w znacznej mierze o obliczu tego zespołu. Całego meczu nie rozegrał do tej pory Rafał Musielak. Czyli nie mamy trzech skrzydłowych, których nam w całej Polsce zazdroszczono. Jarek Stancelewski dochodzi do zdrowia po ciężkiej kontuzji. Marek Kardos miał złamany palec i także potrzeba czasu, by był w formie. Nie mówię już o Pawle Siezieniewskim, który miał zastąpić Świderskiego, a przez najbliższe kilka miesięcy nie będzie mógł grać. Nie chcę się usprawiedliwiać i zasłaniać kontuzjami, ale mamy praktycznie nowy zespół, który z powodu kontuzji nawet nie może się zgrać. W tym sezonie nie miałem jeszcze na treningu choćby 10 zawodników. W sporcie nie ma przypadku, jeśli nie wypracuje się czegoś na treningu, w czasie meczu nic się nie zagra. Chciałbym, żeby w końcu przez miesiąc zespół potrenował w pełnym składzie, wtedy można będzie robić postępy.

Trudno dziś mówić o piątym z rzędu mistrzowie Polski Mostostalu.

- Już w tamtym roku mistrzostwo przyszło nam bardzo trudno. Teraz wydaje się, że liga jest jeszcze bardziej wyrównana, ale prawdziwą wartość zespołów poznamy dopiero w play offach. Teraz wszystko można odrobić, w play offach już praktycznie nie ma odrabiania. Przed nami więc jeszcze blisko pół roku gry.

Także w Lidze Mistrzów może być ciężko wyjść z grupy, nie mówiąc o powtórzeniu trzeciego miejsca z poprzedniego sezonu.

- Nasza grupa jest bardzo wyrównana. Jeżeli wygramy jeden mecz na wyjeździe i wszystkie u siebie, awansujemy. Tu wszystko rozstrzygnie się w meczach we własnej hali. Musimy wygrać grupę, bo awansować z drugiego miejsca przy tak wyrównanych zespołach będzie bardzo ciężko.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.