Rozmowa o NBA z Łukaszem Jagodą, koszykarzem Polpharmy

- Kiedyś zobaczyłem na siłowni Shaquille'a O'Neala. Byłem w szoku! On jest naprawdę wielki, nigdy nie chciałbym się z nim zderzyć - mówi Łukasz Jagoda, koszykarz Polpharmy Starogard Gdański, który jeszcze w poprzednim sezonie trenował z Memphis Grizzlies, drużyną NBA

Grzegorz Kubicki: Dziś w nocy rozpoczął się nowy sezon NBA. Jeszcze niedawno był Pan blisko najlepszej ligi świata.

Łukasz Jagoda: W ubiegłym roku wyjechałem do USA z moim przyjacielem Czarkiem Trybańskim, który był pierwszym Polakiem w NBA. Trafił do drużyny Memphis Grizzlies, a ja zostałem zatrudniony przez ten klub jako jego indywidualny trener i tłumacz. To była moja praca. Pomagałem Czarkowi w kontaktach z trenerami i kolegami z drużyny. Po wyleczeniu kontuzji trenowałem również z pierwszą drużyną Memphis. Byłem w Stanach przez cały sezon NBA.

Skoro trenował Pan z pierwsza drużyną, to musiał Pan grać przeciwko Jasonowi Williamsowi?

- Pewnie, że grałem. Były momenty, że strasznie kręcił moimi nogami, miałem kłopoty, aby na nich ustać. Williams bawi się koszykówką, wszystko, co robi, traktuje niezbyt poważnie. Niektórzy mówią, że jest zwariowany, ale to sympatyczny człowiek. I najlepszy biały rozgrywający, jakiego widziałem.

Podobno kiedy zobaczył Pan na siłowni Shaquille'a O'Neala, doznał Pan szoku?

- Kiedyś przed meczem w Los Angeles poszedłem z Czarkiem na siłownię. Akurat był tam O'Neal. Byłem w ogromnym szoku, bo on jest naprawdę wielki! Nigdy nie chciałbym się z nim zderzyć. Innym razem w hotelu spotkałem kolejną gwiazdę Lakers Kobe'ego Bryanta. Staliśmy w grupie, a on podszedł i się z nami przywitał. Mi też podał rękę.

W tym roku w NBA zagra już dwóch Polaków. Obok Pana przyjaciela Trybańskiego (Phoenix Suns) będzie jeszcze Maciej Lampe (New York Knicks). Na co ich stać w nowym sezonie?

- Obaj mają potencjał i talent, ale w NBA to nie wystarczy. Czeka ich mnóstwo pracy, za wszelką cenę muszą udowodnić trenerom, że warto na nich postawić. A to nie jest łatwe. Trudno przewidzieć na kogo postawi trener, wśród tylu dobrych koszykarzy ciężko udowodnić swoją wartość.

NBA to zupełnie inna gra. Przede wszystkim dużo bardziej atletyczna, szansę mają tam tylko silni fizycznie zawodnicy. Dużo jest gry jeden na jeden, indywidualnych pojedynków. Przez to zmienia się również obrona. W NBA obrona zespołowa i pomoc w kryciu nie jest wcale najważniejsza. Liczy się powstrzymanie przeciwnika, którego się w danym meczu pilnuje. Kto nie ma tych cech, ten przepada.

Co zrobić, aby do Trybańskiego i Lampe dołączyli kolejni Polacy?

- Trzeba zmienić system szkolenia młodych zawodników. Od małego uczyć ich gry i techniki, wpajać im koszykówkę od podstaw. Tak jest właśnie w Stanach, tam edukacja sportowa jest na wysokim poziomie. Dlatego właśnie jest tam tak dużo talentów, bez dwóch zdań są najlepsi na świecie.

Piotr Szybilski, inny koszykarz, który grał w USA, zaraził się "amerykańskim stylem życia". Po powrocie do Polski nawet samochód miał ze Stanów. Czy w Pana przypadku jest podobnie?

- Pewien styl bycia na pewno pozostaje. Ja zaraziłem się w Stanach muzyką, teraz słucham tylko hip hopu. To dlatego, że większość koszykarzy grających w NBA słucha właśnie tej muzyki, w zespole Grizzlies największym fanem był Lorenzen Wright, który nagrał nawet swój teledysk. Wszyscy z niego żartowali, że będzie miał co robić po zakończeniu kariery. W USA wykonawcy hip hopu są blisko z koszykarzami. Przychodzą na mecze, przyjaźnią się z zawodnikami, ubierają się na co dzień w ich koszulki. Koszykarze chodzą za to w luźnych, za dużych ciuchach. Mnie też taki styl ubierania przypadł do gustu.

Łukasz Jagoda ma 24 lata, 186 cm wzrostu. Był zawodnikiem Startu Lublin, Resovii Rzeszów i Hoop Pekaesu Pruszków. Po powrocie z USA podpisał kontrakt z Polpharmą Starogard Gdański. Obecnie jest kontuzjowany, ma wybity bark. Do gry wróci na początku nowego roku.

Copyright © Agora SA