Jestem w szoku - tylko takie słowa przeszły przez usta trenerowi gości Jerzemu Masztalerowi. Nic więcej nie mógł powiedzieć, ale widać było, że porażkę swojej drużyny przeżył bardzo. Promieniał natomiast szkoleniowiec Radomiaka Włodzimierz Andrzejewski: - Chłopcy po raz kolejny pokazali charakter. Bramki zdobywali, kiedy najbardziej ich potrzebowali.
Takich spotkań kibice na Struga chcieliby oglądać jak najwięcej. Braku kunktatorstwa, ambicji piłkarzy, nastawienia na atak z obu stron i wreszcie pięknych bramek - tego wymaga widownia, płacąc za bilet wstępu na mecz. W meczu Radomiaka z Mławą żadnego z tych elementów nie zabrakło.
Jak na gospodarzy przystało, pierwsi przycisnęli "zieloni". Ze strzałów Konrada Gołosia i Roberta Szarego żaden nie trafił nawet w światło bramki, ale co się odwlecze, to nie uciecze. W trzeciej próbie ataku radomianie okazali się już skuteczni. W szybkim tempie piłka wędrowała od Ryszarda Krześniaka, przez Marcina Rosłańca i Konrada Gołosia, który wyłożył ją Robertowi Sztejnowi. Ten, mimo że znajdował się z boku bramki rywali, kropnął w długi róg tak precyzyjnie, że futbolówka ugrzęzła w siatce.
Pomylili się jednak ci, którzy myśleli, że teraz Radomiakowi grało się będzie łatwiej. Mława pokazała, że też potrafi kopać piłkę, a w końcówce pierwszej połowy uzyskała przewagę. Najbliżej szczęścia byli Maciej Rogalski i Mariusz Walczak, ale Edward Minda wciąż zachowywał czyste konto.
Po przerwie podopieczni Jerzego Masztalera ani myśleli odpuścić. Bramka dla Mławy właściwie wisiała w powietrzu, ale padła w najmniej spodziewanym momencie. Niegroźne dośrodkowanie Jarosława Szmyta "w zęby" powinien złapać Minda, ale źle obliczył lot piłki i tylko musnął ją ręką. Ponieważ futbolówka spadła wprost pod nogi Rogalskiego, temu nie pozostało nic innego jak umieścić ją w siatce.
"Zieloni" jak trąceni obuchem chwilę później znów do dogodnych sytuacji strzeleckich dopuścili dwukrotnie Rogalskiego, którego uderzeniom na szczęście brakowało precyzji. I właśnie wtedy w sukurs swoim pupilom przyszła radomska publiczność. Jakby w nagrodę za doping kapitalnym strzałem z rzutu wolnego z 17 m popisał się Zbigniew Wachowicz, ponownie dając gospodarzom prowadzenie. - Zastanawiałem się, czy uderzyć w krótki róg nad murem, czy w długi po ziemi - tłumaczył później Wachowicz. - Wybrałem ten drugi wariant, bo zauważyłem, że na chwilę wytworzyła się luka w murze - cieszył się.
Do końca meczu trwała już wymiana ciosów. Wreszcie, tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego, kropkę nad i postawił Adam Śniegocki. Otrzymawszy prostopadłe podanie od Dariusza Rysiewskiego, wyszedł na czystą pozycję i kropnął z półwoleja pod poprzeczkę. - Szczerze mówiąc, to nie zastanawiałem się zbyt długo. Uderzyłem mocno i, jak się potem okazało, wyszedł piękny gol - nie posiadał się z radości napastnik Radomiaka.
- Kolejny ciężki mecz, ale wygrana osłodziła nam jego trudy - odetchnął z ulgą wiceprezes "zielonych" Paweł Kobyłecki.
BRAMKI
Radomiak: Sztejn (10. - strzałem w długi róg), Wachowicz (67. - z rzutu wolnego z 17 m), Śniegocki (89. - uderzeniem pod poprzeczkę).
Mława: Rogalski (60. - wykorzystując błąd Mindy).
Radomiak: Minda - Ziółek Ż, Michalski, Wachowicz, Barzyński (75. Iwanowski), Rysiewski, Gołoś Ż, Rosłaniec (71. Koniarczyk), Szary, Sztejn, Krześniak (62. Śniegocki).
Mława: Wiśniewski - Rogoziński, Osiecki (56. Karpiński), Mikłowski, Klepczarek, Rogowski (27. Wróblewski), Szmyt, Butryn (46. Leszczyński), Król, Rogalski (80. Gadziała), Walczak.
Sędziował: Przemysław Przesmycki (Łódź).
Widzów: 3500.
GRACZ MECZU
ZBIGNIEW WACHOWICZ
Miał nie zagrać, bo dokuczała mu kontuzja. Zagrał na własną prośbę i to jeszcze jak