27-letni Nowozelandczyk był wiosną czołowym piłkarzem "niebieskich". Kilka tygodni temu wydawało się, że w Ruchu już nie zagra. Jednak trochę spóźniony z powodu choroby wrócił i razem z ekipą Jerzego Wyrobka przygotowuje się do nowego ligowego sezonu.
Michał Zichlarz: Kilka tygodni temu mówił Pan, że w Ruchu na pewno już nie zagra. Interesowały się Panem Legia Warszawa i Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Tymczasem znowu jest Pan w Chorzowie. Co się stało?
Aaran Lines: Były rozmowy, różne przymiarki, czy to z polskich klubów, czy niemieckich. Jednak nadal obowiązuje mnie kontrakt z Ruchem. Odejść mogę tylko za określoną kwotę, dlatego właściwie nie ma o czym dyskutować. Zostaję w Ruchu. Kontrakt mam do grudnia i to jest najważniejsze. Szukam teraz mieszkania w Chorzowie i koncentruję się na jak najlepszym przygotowaniu do sezonu. Cel na nowy sezon jest przecież dla wszystkich w Chorzowie jeden: jak najszybciej awansować do pierwszej ligi. Dlatego wcale nie wykluczam, że w grudniu po wygaśnięciu kontraktu z Ruchem umowa zostanie przedłużona.
Po ostatnim wywiadzie dla "Gazety" w czerwcu, w którym ostro skrytykował Pan sytuację w Ruchu, prezes Krystian Rogala żalił się, że nie do końca Pan wiedział, co mówi. Doszliście do porozumienia?
- Tak. Wróciłem i uścisnąłem dłoń prezesowi Rogali. Mamy razem w Ruchu do zrobienia pracę: awansować do pierwszej ligi. Musimy współpracować.
Mówił Pan ostatnio, że Ruch jest winien pieniądze za dwa miesiące Pańskiej gry w Chorzowie. Czy wszystko jest uregulowane?
- Do Polski przyjeżdża mój menedżer Christian Langer. Po meczu w Kielcach ma się spotkać z działaczami Ruchu. Wtedy mają być uregulowane wszystkie sprawy kontraktowe.
Nie uważa Pan, że jednym z powodów, dla których został Pan w Ruchu, jest słaba gra podczas czerwcowego Pucharu Konfederacji we Francji? [Nowa Zelandia przegrała tam w grupie z Japonią 0:3, Kolumbią 1:3 i Francją 0:5. Lines zagrał 70 minut w pierwszym spotkaniu - przyp. red.].
- Tak, to możliwe. W pierwszym meczu z Japonią zostałem zmieniony. Potem zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. W kolejnych spotkaniach z Kolumbią i Francją siedziałem już na ławce rezerwowych. Po raz pierwszy w karierze zdarzyło mi się coś takiego. Szkoda, ale cały zespół wypadł kiepsko. Może jednym z powodów było długie, ale nie najlepsze przygotowanie do turnieju. Po remisie ze Szkocją ćwiczyliśmy w Anglii. Potem lecieliśmy do Stanów Zjednoczonych, skąd wracaliśmy do Europy, do Francji. Podróżowaliśmy z kontynentu na kontynent, przebywaliśmy w różnych strefach czasowych. To musiało odbić się na naszej dyspozycji. Wyszło zmęczenie. Jednak zdaję sobię sprawę, że nie jest to żadne wytłumaczenie. Na pewno nie zagraliśmy tak, jak my sami i nasi kibice by od nas tego oczekiwali. Puchar Konfederacji pokazał różnicę między poziomem piłki w Europie i Oceanii. Przed nami jeszcze dużo pracy.
Jak ocenia Pan ekipę Ruchu po swoim powrocie?
- Na pewno jest bardzo dobry trener. Zajęcia są ciekawe, urozmaicone. Wierzę, że będę przydatny dla zespołu. Najważniejsze, żeby była wspólna wola osiągnięcia sukcesu. Przecież w zeszłym roku byliśmy zespołem na siódmą, ósmą pozycję w tabeli. Wiadomo, jak to się skończyło... Brakowało właśnie tej woli, mieliśmy też trochę pecha. Teraz wierzę, że karta się odwróci. W zespole jest dobra atmosfera i mocna ekipa. Zostali przecież Śrutwa, Bizacki, Cecot, Malinowski, Wleciałowski, Matuszek... Gra z takimi zawodnikami to przyjemność. To też był jeden z powodów, dla których wróciłem. Uważam, że jesteśmy jednym z faworytów rozgrywek.
Jest Pan rozczarowany, że zagra w drugiej lidze?
- Na pewno będzie to dla mnie nowe doświadczenie. Ważne, żeby po pierwszej części rozgrywek być w pierwszej trójce.
Co sądzi Pan o degradacji Szczakowianki Jaworzno i dożywotniej dyskwalifikacji sześciu piłkarzy Świtu Nowy Dwór Mazowiecki?
- Bez komentarza.