• Link został skopiowany

Polak sensacją i rozczarowaniem draftu NBA

Polski nastolatek Maciej Lampe był największą niespodzianką naboru do NBA 2003. Został wybrany przez nowojorskich Knicks, ale dopiero z numerem 30, w drugiej rundzie draftu, czyli bez gwarantowanych zarobków przez trzy lata. Z numerem 35 do Milwaukee Bucks wybrany został Szymon Szewczyk.

W "Teatrze Madison Square Garden", czyli sali z widownią na trzy tysiące miejsc położonej w kompleksie najsłynniejszej koszykarskiej hali świata, zasiadł w czwartkowy wieczór komplet widzów. Młodzi w większości kibice przebrani w koszulki niemal wszystkich klubów NBA przyszli zobaczyć, jacy młodzi zawodnicy wzmocnią ich ulubione zespoły. Ci miejscowi - pojawili się także po to, żeby po raz kolejny wygwizdać prezesa New York Knicks Scotta Laydena. Nie ma on szczęścia w tym klubie - przejmował w 1999 roku finalistę NBA, a obecnie nowojorczycy są na końcu tabeli. Nic dziwnego, że kiedy tylko stacja ESPN rozpoczęła nadawanie z hali MSG, natychmiast podniosły się w górę transparenty i zabrzmiał chóralny zaśpiew "Fire Layden" (czyli: "zwolnić Laydena!").

Kiedy wreszcie komisarz NBA David Stern przebił się z trudem przez skandujący tłum, rozpoczął ogłaszanie dokonanych przez kluby w niewidocznym dla widowni pomieszczeniu za sceną pomieszczeniu wyborów. Tylko pierwsza trójka była bez niespodzianki - najpierw Stern ściskał się z ulubieńcem całej Ameryki LeBronem Jamesem (jako jedyny potrzebował potem kilkuosobowej ochrony, żeby przebić się przez tłum do wywiadów), po kilku minutach z olbrzymem z Serbii Darko Miliciciem, a wreszcie z gwiazdą koszykówki akademickiej Carmelo Anthonym. To było spodziewane, tak samo jak wybór Lampego z numerami od 5 do najdalej 13. Wszyscy najważniejsi fachowcy jeszcze godziny przed draftem upierali się, że właśnie w tych okolicach znajdzie dla siebie nowy klub. Tymczasem padały ze sceny kolejne nazwiska, z zaaranżowanej pod sceną kawiarenki dla najważniejszych kandydatów podnosili się coraz to kolejni koszykarze, a Lampe ciągle siedział - coraz smutniejszy - przy swoim stoliku.

Razem ze swoimi dwoma agentami oraz rodzicami przeżywał coraz wyraźniej kolejne decyzje klubów, które nie chciały go pozyskać. Kiedy z numerem 17 Phoenix Suns wybrali Serba Zarko Cabarkapę, w "Zielonym Pokoju", jak nazywano to pomieszczenie dla zawodników (choć nie było ani pokojem, ani też trochę choćby zielone) został już tylko Lampe. Po chwili zaczęli być wybierani zawodnicy, którzy przyjechali na własną odpowiedzialność i zasiedli na trybunach między widzami. Agent Keith Kreiter kilka razy rozmawiał przez telefon, nerwowo rozkładał ręce, a wreszcie po 23. wyborze, kiedy zamiast Lampego Portland Trail Blazers zdecydowali się na nieznanego Travisa Outlaw, poszedł do toalety. Po kolejnym wyjściu Sterna na scenę, sam Lampe udał się w ustronne miejsce. Wrócił po kilku minutach, ale nadal nikt go nie chciał.

Kiedy zakończyła się pierwsza runda, wiadomo już było, że Polak jest w poważnych kłopotach. Czasu na myślenie o zawiłościach kontraktowych jednak nie było - jako 30. wybierał zespół New York Knicks. Miejscowi kibice nie mieli wątpliwości, kogo chcą w drużynie. Kilku z nich podniosło naprędce przygotowane kartki z literami składającymi się w nazwisko Polaka. "We want Lampiiii!" - skandowała cała hala, na tę samą melodię, na którą wcześniej śpiewano "Fire Layden". Taki okrzyk trwał przez dwie minuty aż wreszcie pojawił się na scenie Russ Granik, zastępca Sterna, który zwyczajowo ogłasza wybory w drugiej rundzie. "Z numerem 30 New York Knicks wybierają... Macieja Lampe" - ogłosił Granik o godzinie 22 miejscowego czasu, czyli po trzech godzinach od rozpoczęcia fety, co wzbudziło ogromną owację.

Lampe odpowiedział uradowanemu tłumowi gestem radości ("w taki sposób odpowiadał wiwatującemu tłumowi w Nowym Jorku tylko Patrick Ewing" - napisał potem "New York Times"), ale twarz pozostała smutna. Założył czapeczkę Knicks, odebrał na scenie gratulacje od Granika, udzielił wywiadu telewizji i radiu ESPN. Ciągle mając na twarzy wypisaną porażkę udał się do salki prasowej na swoją konferencję. Po drodze był oblegany przez kibiców Knicks. - You're the man! ("Jesteś gościem!") - krzyczał jeden z nich mocno ochrypłym już głosem. - On jest nasz! Super! - wrzeszczał chłopak na wózku inwalidzkim w koszulce gwiazdy Knicks Latrella Sprewella chwilę po tym, jak udało mu się dotknąć przechodzącego Polaka.

- Myślałem tak jak wszyscy, że będę wyżej. Mam nadzieję, że odpłacę się kibicom za wspaniałe powitanie. A te kluby które mnie nie wybrały? Myślę, że popełniły błąd - mówił spokojnym głosem, ale oczy miał szkliste. Na prośbę jednego z dziennikarzy, żeby odpowiedział na pytanie także po polsku, tylko przełknął ślinę i wyszeptał: - Sorry, ale nie jestem w stanie teraz mówić po polsku...

- Nie tak miało być... - kręcili głowami rodzice Macieja, którzy nie byli w stanie ukryć rozczarowania. Trudno wszystko przekładać na pieniądze, ale gdyby Polak został wybrany w pierwszej dziesiątce, miałby pewne zarobki ponad sześć milionów dolarów w ciągu trzech najbliższych lat. Teraz - jako zawodnik wybrany w drugiej rundzie - dostanie tyle, ile sobie wynegocjuje. Może to być nawet minimum dla debiutantów, czyli 366 tysięcy za rok.

Odpowiedź na pytanie "dlaczego tak się stało" jest związana właśnie z pieniędzmi. Amerykańscy dziennikarze i same kluby - jak się okazało - do ostatniej chwili nie mieli pełni informacji o sytuacji kontraktowej Polaka. Informacje, które podawaliśmy w "Gazecie" od kilku dni - że Real Madryt ma jeszcze kontrakt z Lampem na dwa lata i żąda 1,8 mln dolarów za zerwanie umowy - w Madison Square Garden okazały się sensacyjne. Co więcej - w dniu draftu Międzynarodowa Federacja Koszykówki (FIBA) przysłała list do klubów NBA, w którym powiadomiła o kontrakcie na dwa lata, o tym, że nie ma w niej klauzuli o zerwaniu umowy (sumę 1,8 mln dol. agent Lampego wynegocjował dopiero ostatnio), a na dodatek - że nawet za dwa lata Real ma prawo pierwokupu do polskiego koszykarza. Te informacje bez wątpienia przestraszyły kluby chętne na Polaka, bo nie wiadomo, jak długo będą musiały na niego czekać.

Agent Kreiter musiał więc robić dobrą minę do złej gry. - Perfect! Znakomicie, że Maciek trafił do Knicks. Dla nich to też świetnie, mają dwóch zawodników z pierwszej dziesiątki draftu, zamiast jednego. Nie ulega bowiem dla mnie wątpliwości, że tylko list FIBA, wysłany na pewno w fatalnym momencie, i kłopoty kontraktowe spowodowały taki spadek Maćka. Nie mogło być innych przyczyn - mówił Kreiter. Ale czy to nie on właśnie pokpił sprawę? Jako mało znany agent na rynku (nie miał w poprzednim sezonie żadnego zawodnika w NBA) nie był w stanie załatwić w żadnym klubie obietnicy, że Lampe zostanie wybrany. A właśnie obietnice grały ogromną rolę w drugiej połowie pierwszej rundy. - Phoenix (Cabarkapa), Portland (Outlaw), Detroit (Delfino), Utah (Pavlović), Boston (Perkins) czy Denver (Barbosa) wybrały tych zawodników tylko dlatego, że wcześniej obiecały ich agentom taki właśnie wybór. Nawet jeśli wolałyby Lampego, nie mogły go wziąć, bo co zawodnicy nie wycofali się z draftu tylko dlatego, że mieli te obietnice. Nie rozumiem, czemu takiej umowy z którymś klubem nie był w stanie wynegocjować agent Polaka - dziwił się Ian Thomsen, dziennikarz największego tygodnika sportowego w USA "Sports Illustrated". A przecież bez wątpienia, gdyby Lampe wiedział, że nie zostanie wybrany w pierwszej rundzie, wycofałby się z draftu i próbował jeszcze raz za rok.

Według jeszcze innej wersji Lampemu zaszkodziły entuzjastyczne recenzje, jakie na stronie internetowej ESPN zamieszczał od pewnego czasu znany dziennikarz Chad Ford, który najpierw obserwował Polaka w Hiszpanii, a potem podczas treningów w Chicago. - Zrobił on z Lampego świetnego gracza, jakim on nigdy nie był. To mogło zaszkodzić mu w klubach. Poszła fama, że on wcale nie jest tak dobry i kilka zespołów mogło to zniechęcić, tym bardziej, że nie znały go bliżej, skoro był na testach tylko w klubach z pierwszej 13 draftu - mówił jeden z dziennikarzy.

- Zaszkodził mu tylko i wyłącznie kontrakt. Ale Nowy Jork to dla niego idealny wybór. Będzie tu miał dobrą sytuację do gry - ocenił z kolei znany ekspert telewizji ESPN David Aldridge, kiedy rozmawiałem z nim już po zakończeniu całej ceremonii draftowej, tuż przed północą miejscowego czasu. Ekipy techniczne składały sprzęt, hala była już pusta, kiedy Granik ze sceny ogłaszał ostatni, 58. wybór w tym drafcie.

Szewczyk i szczęśliwa Myszka

Dopiero po kilkunastu minutach po zakończeniu draftu w "Teatrze MSG" znów pojawił się drugi z Polaków Szymon Szewczyk, który zaraz po odebraniu na scenie czapeczki z logo Milwaukee Bucks zginął gdzieś na zapleczu. On z kolei był w szampańskim nastroju. - Pokaż im Myszkę Miki! - namawiał skrzydłowego niemieckiego TXU Braunschweig jeden z pracowników jego agencji Entersport. Szewczyk mógł więc zademonstrować kolorowy krawat, na którym ścigali się Miki i pies Goofy. - Szczęśliwy krawat - oznajmił wywodzący się ze Szczecina koszykarz.

On bowiem znalazł się w drafcie dokładnie tam, gdzie chciał. Jako 35. z kolei wybrali go Milwaukee Bucks. Niewiele więc brakowało, żeby Szewczyk został wybrany przed Lampe. Już kiedy była kolej na wybierających z numerem 24 Los Angeles Lakers zacierał ręce: - No, teraz już chcę, żebym to był ja! Ale w zespole Phila Jacksona jednak nie zagra. - W Milwaukee bardzo mi się podobało i chciałem być w tym zespole. Wiedziałem już dzisiaj, że oni mnie wybiorą, ale zawsze był ten dreszczyk niepewności. Jestem bardzo zadowolony - mówił Szewczyk.

Nie wiadomo jednak, czy 21-letni skrzydłowy od razu przeniesie się z Niemiec do zespołu Kozłów. - Szanse oceniam 50 na 50 - powiedział "Gazecie" jego agent Marc Fleisher, który w drafcie umieścił aż czterech koszykarzy z Europy. Bucks mają bowiem niemal komplet zawodników z kontraktami na przyszły sezon i Szewczykowi chyba przyjdzie poczekać co najmniej rok, który może z powodzeniem spędzić w jednym z klubów Euroligi (poważnie zainteresowana jest Alba Berlin). - Zrobię to co powie mi klub. Tuż po drafcie rozmawiałem przez telefon z trenerem George Karlem i menedżerem Ernie Grunfeldem, ale o tym jeszcze nie było mowy. Być może już jutro pojadę do Milwaukee i wtedy będę wiedział więcej - mówił Szewczyk. Może też się dowiedzieć, że niedługo jego szefem zostanie sam Michael Jordan, który prowadzi bardzo zaawansowane negocjacje z Bucks w sprawie przejęcia funkcji prezesa.

Może się więc okazać, że w nowym sezonie NBA znów będziemy mieli w najlepszej lidze świata tylko jednego przedstawiciela - Cezarego Trybańskiego z Memphis Grizzlies. - Rozmawiałem z nim nie dalej niż wczoraj i jest bardzo podekscytowany grą Trybańskiego - twierdzi David Aldridge z ESPN. Lampe i Szewczyk bez wątpienia prędzej czy później do NBA trafią, ale chyba będziemy musieli na to poczekać co najmniej rok.

Koszykarze wybrani w drafcie 2003. I runda:

1. obrońca LeBron James do Cleveland

2. center Darko Milicić do Detroit

3. skrzydłowy Carmelo Anthony do Denver

4. skrzydłowy Chris Bosh do Toronto

5. obrońca Dwayne Wade do Miami

6. center Chris Kaman do LA Clippers

7. rozgrywający Kirk Hinrich do Chicago

8. rozgrywający T.J. Ford do Milwaukee

9. skrzydłowy Mike Sweetney do New York

10. skrzydłowy Jarvis Hayes do Washington

11. skrzydłowy Mickael Pietrus do Golden State

12. skrzydłowy Nick Collison do Seattle

13. obrońca Marcus Banks do Bostonu

14. rozgrywający Luke Ridnour do Seattle

15. obrońca Reece Gaines do Orlando

16. rozgrywający Troy Bell do Memphis

17. skrzydłowy Zarko Cabarkapa do Phoenix

18. skrzydłowy David West do New Orleans

19. skrzydłowy Aleksandar Pavlović do Utah

20. skrzydłowy Dahntay Jones do Memphis

21. obrońca Boris Diaw do Atlanty

22. rozgrywający Zoran Planinić do New Jersey

23. skrzydłowy Travis Outlaw do Portland

24. skrzydłowy Brian Cook do LA Lakers

25. obrońca Carlos Delfino do Detroit

26. skrzydłowy Ndubi Ebi do Minnesoty

27. center Kedrick Perkins do Bostonu

28. rozgrywający Leandrinho Barbosa do Denver

29. skrzydłowy Josh Howard do Dallas

początek II rundy:

30. skrzydłowy Maciej Lampe do New York

31. skrzydłowy Jason Kapono do Cleveland

32. skrzydłowy Luke Walton do LA Lakers

33. skrzydłowy Jerome Beasley do Miami

34. center Sofoklis Schortsanitis do LA Clippers

35. skrzydłowy Szymon Szewczyk do Milwaukee

36. Chicago Bulls, Mario Austin (USA) forward

37. Atlanta Hawks, Travis Hansen (USA) guard/forward

38. Washingston Wizzards, Steve Blake (USA) guard

39. New York Knicks, Slavko Vranes (Serbia i Czarnogóra) center

40. Golden State Warriors, Derrick Zimmerman ( USA) guard

41. Seatle SuperSonics, Willie Green (USA) guard

42. Orlando Magic, Zaur Pachulia (Gruzja) forward/center

43. Milwaukee Bucks, Keith Bogans (USA) guard

44. Houston Rockets Malick Badiane (Senegal) forward/center

45. Chicago Bulls, Matt Bonner (USA) forward

46. Denver Nuggets, Sani Becirovic (Słowenia) guard

47. Utah Jazz, Maurice Williams (USA) guard

48. New Orleans Hornets, James Lang (USA) center

49. Indiana Pacers, James Jones (USA) forward

50. Philadelphia 76ers, Paccelis Morlende (Francja) guard

51. New Jersey Nets, Kyle Korver (USA) forward

52. Toronto Raptors, Ramon Van de Hare (Holandia) center

53. Chicago Bulls, Tommy Smith (USA) forward

54. Portland Trail Blazers, Nedzad Sinanovic (Bośnia i Hercegowina) center

55. Minnesota Timberwolves, Rick Rickert (USA) forward

56. Boston Celtics, Brandon Hunter (USA) forward

57. Dallas Mavericks, Xue Yuyang (Chiny) forward/center

58. Detroit Pistons, Andreas Glyniadakis (Grecja) center