W czwartek draft NBA: Polak w Zielonej Sali

Tegoroczny nabór do ligi NBA będzie z pewnością pierwszym, w którym znajdzie się koszykarz z Polski. Gdzie wyląduje 18-letni Maciej Lampe? Najwięcej szans ma na pracę w Miami, Milwaukee lub Nowym Jorku - korespondencja Adama Romańskiego z Nowego Jorku.

Rok temu Cezary Trybański został niespodziewanie pierwszym Polakiem w najlepszej koszykarskiej lidze świata NBA. 26 czerwca 2003 roku w jednej z sal kompleksu Madison Square Garden w Nowym Jorku niespodzianki nie będzie. Bez wątpienia urodzony w Łodzi reprezentant Polski juniorów Maciej Lampe zostanie wybrany w drafcie przez jeden z klubów NBA. Najpierw komisarz tej ligi David Stern wypowie tradycyjną formułkę "Z numerem X klub Y wybiera... (pauza dramatyczna) Macieja Lampe z Complutense, Hiszpania". Polak wejdzie na scenę, włoży na głowę czapkę z logo swojego nowego klubu, uściśnie dłoń komisarza i uśmiechnie się do zdjęć.

Lampe może być nawet piątym wybranym w tym roku koszykarzem, czyli być na tej samej pozycji co osiem lat temu Kevin Garnett, a o osiem pozycji wyżej niż w 1996 roku Kobe Bryant.

Jest w stu procentach pewne, że jako pierwszy zostanie wybrany (przez Cleveland Cavaliers) skrzydłowy LeBron James. Wybierający jako drudzy Detroit Pistons obiecali pracę Serbowi Darko Miliciciowi. Denver Nuggets (numer 3) już umieścili w swojej szatni tabliczkę z nazwiskiem skrzydłowego Carmelo Anthony'ego. Dopiero później zacznie się prawdziwa gra, gdyż kogo wybiorą z numerem 4 Toronto Raptors, a po nich następne w kolejce kluby - można się tylko domyślać.

W 15 dni dookoła Ameryki

Koszykarze z Europy są najważniejszymi bohaterami tegorocznego draftu, bo historia 18-letniego LeBrona Jamesa została już skonsumowana zimą, w czasie sezonu. Opisano go ze wszystkich stron, gazety wypełniały się opowieściami o jego 34-letniej żywotnej mamusi, nowym samochodzie za tysiące dolarów, którym jeździł na lekcje do szkoły średniej i o dyskwalifikacji sędziego, który po meczu zrobił sobie z Jamesem pamiątkowe zdjęcie. Teraz najciekawszym tematem są koszykarze z zagranicy. Spośród 58 wybranych w tegorocznym drafcie zawodników aż 20 może pochodzić spoza USA. Jednym z trzech najważniejszych wśród nich jest Maciej Lampe, który obok Milicicia i Francuza Mickaela Pietrusa powinien być w pierwszej dziesiątce.

O Lampem piszą wszystkie amerykańskie gazety. Już nie tylko w Polsce i Hiszpanii, ale także w USA wszyscy kibice koszykówki wiedzą, że ten 18-letni skrzydłowy (210 cm wzrostu) wychował się w Szwecji, ale ostatnie dwa lata spędził w Hiszpanii, w Realu Madryt i drugoligowym Universidad Complutense. Od niemal miesiąca jest w Stanach najpierw dwa tygodnie szkolił się w Chicago u prywatnego trenera Michaela Jordana Tima Grovera, a ostatnie dwa tygodnie spędził w objazdach. Był na testach we wszystkich klubach, które wybierają w drafcie z numerami od 5 do 13, a także w kilku innych. Dokładne dane nie są znane, bo agent koszykarza Keith Kreiter utrzymuje je w tajemnicy, a i kluby nie chwalą się wszystkimi zawodnikami, których sprawdzają.

Wiadomo jednak na pewno, że Lampe dwa ostatnie dni przed obowiązkowym "dniem medialnym" (środa w południe) spędził w Miami, próbując przekonać do siebie dysponującego wyborem z numerem 5. słynnego prezesa i trenera zespołu Heat Pata Rileya. "Ostatni raz tak blisko dnia draftu Heat testowali koszykarza trzy lata temu, kiedy bardzo chcieli pozyskać Lamara Odoma" - zauważyła lokalna gazeta "Miami Herald". Wielu fachowców uważa, że właśnie na Lampego zdecyduje się Riley, ale na przykład ceniony komentator z Chicago Sam Smith napisał, że to tylko zasłona dymna. Jego zdaniem Riley specjalnie chce przekonać wszystkich, że interesuje go Lampe, żeby nikt nie wybrał wcześniej jednego z obrońców - Dwayne'a Wade'a i Kirka Hinricha.

"Chicago Tribune" cytuje Rileya, który mówi o Lampem: - Tegoroczny wybór ma być dla nas początkiem odbudowy klubu. Lampe to intrygujący młody gracz, świetnie rzuca. Jeśli już w tym drafcie musimy podejmować ryzyko, lepiej, żeby był nim człowiek, który regularnie trafia z odległości 7,5 m.

Z kolei inna gazeta cytuje menedżera Seattle SuperSonics Ricka Sunda, który po spotkaniu z Polakiem miał głęboką refleksję na temat zmian w koszykówce NBA: - Tyle się ostatnimi laty zmieniło. Kiedyś gracze z Europy mieli do pokonania barierę językową i problemy z pewnością siebie. A teraz? Siadam z takim Lampe, on ma 18 lat, mówi w pięciu językach i ja zaczynam się wstydzić, jak mało wiem. A mówią, że tam w Europie to nawet już w niektórych zespołach całe szkolenie odbywa się wyłącznie w języku angielskim.

Jeśli Miami Heat z numerem 5 zdecydują się na kogoś innego, Lampe będzie musiał najpewniej chwilę poczekać zanim komisarz David Stern wyczyta jego nazwisko. Los Angeles Clippers (nr 6) potrzebują typowego centra, a Chicago Bulls (nr 7) po poważnym wypadku motocyklowym Jaya Williamsa będą szukali rozgrywającego. Jak pisze wielu fachowców, jest niemożliwe, żeby w tej sytuacji Milwaukee Bucks (nr 8) przepuścili Lampego dalej. Jeśli jednak stałoby się niewyobrażalne i nadal nie zostałby wybrany, z pewnością ucieszą się z tego New York Knicks (9), Golden State Warriors (11) lub Seattle SuperSonics (12), a w najgorszym (dla niego) wypadku Lampe zostanie kolegą klubowym Cezarego Trybańskiego w Memphis Grizzlies (nr 13).

O drafcie nic nie powiem

Drugim Polakiem szukającym pracy w NBA, mającym małe, ale jednak realne, szanse na wybór w pierwszej rundzie (czyli gwarantowany kontrakt na trzy lata) - a niemal pewność wyboru najpóźniej w drugiej rundzie - jest 21-letni silny skrzydłowy rodem ze Szczecina Szymon Szewczyk (208 cm), który jako zawodnik TXU Braunschweig był w ostatnim sezonie rewelacją koszykarskiej Bundesligi. Także z nim nie udało mi się we wtorek w Nowym Jorku spotkać. - Jestem w Orlando, na ostatnich testach. Jutro będę w Nowym Jorku, możemy wtedy porozmawiać. Ale i tak o samym drafcie nic nie powiem - mówił mi tylko Szewczyk, którego złapałem telefonicznie między kolejną podróżą samolotową a pokazowym treningiem. Orlando Magic mają do dyspozycji wybory nr 15 i 42, z czego tylko ten drugi byłby realny dla Polaka. Jednak to już druga runda, w której wybór nie oznacza niczego. Klub może zaproponować zawodnikowi wybranemu w drugiej rundzie dowolne pieniądze, a kontrakt na początek zaledwie dwuletni, i to bez gwarancji przedłużenia na drugi sezon. Koszykarz wybrany w pierwszej rundzie ma gwarantowany kontrakt na trzy lata, a klub może go automatycznie przedłużyć jeszcze na czwarty rok. Ponadto liczbę zarobionych dolarów regulują przepisy (od prawie 4 mln dol. za rok dla zawodnika wybranego z nr 1 - do 800 tys. rocznie dla wybranego z nr 29).

Skoro Szewczyk nie chce mówić o drafcie, może to oznaczać, że ktoś obiecał mu wybór. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu jego agentem jest jeden z najlepszych specjalistów od tego typu umów Marc Fleisher. Miał on w tym drafcie aż czterech swoich zawodników z Europy, ale dwóch wycofał, bo nikt nie chciał im zagwarantować miejsca w naborze i Fleisher uznał, że za rok będą mieli większe szanse. Został mu więc tylko Szewczyk i grecki Murzyn Sofoklis Schortsianitis.

Szewczyk nie ukrywa, w jakich zespołach przechodził testy, i to może być wskazaniem, na jakie miejsce w drafcie liczy jego agent. Spośród 13 klubów, które odwiedził, aż 12 wybiera w drugiej rundzie - od Los Angeles Lakers (nr 32) po Boston Celtics (56). Jednak np. oba te kluby mają też prawo wyboru pod koniec I rundy (Lakers - nr 24, Celtics - 20). Szewczyk był także w Phoenix, które ma tylko jeden wybór - z numerem 17. Oczywiście ostatecznych wniosków nie można z tego wyciągać - zawsze w dniu draftu kluby dokonują mnóstwa wymian.

Szewczyk nie został w każdym razie oficjalnie zaproszony przez NBA na uroczystość draftu, która w czwartek o godz. 19 czasu amerykańskiego rozpocznie się w nowojorskiej Madison Square Garden. Zasiądzie po prostu na widowni z kibicami. W tzw. Zielonej Sali, gdzie pod obiektywami kamer czekają na ogłoszenie swojego losu pewniacy do pierwszej rundy, będzie natomiast Maciej Lampe. Zapewne z rodziną i agentem Kreiterem. Został wybrany przez władzę ligi jako jeden z 14 oficjalnie zaproszonych, w tym jeden z trzech tylko Europejczyków, obok Darko Milicicia i Serba Zarko Cabarkapy, który ponoć zostanie wybrany przez Phoenix Suns z numerem 17.

Trzecim marzącym o rozpoczęciu w tym roku przygody w NBA Polakiem był skrzydłowy Michał Ignerski, który wiosną skończył studia na uniwersytecie Missisipi State. Jednak we wtorek, zamiast czarować swoimi umiejętnościami któryś z klubów NBA, odpoczywał w stanie Missisipi ze swoją narzeczoną. - Po konsultacjach z moim agentem uznałem, że w tym roku skoncentruję się jednak na szukaniu klubu w Europie. Niedługo jadę do Grecji, tam najmocniej zainteresowany jest klub Makedonikos. NBA na razie nie dla mnie, ale jeszcze zobaczymy - mówi Ignerski.

Atak na sklep

A tymczasem pierwsze nowojorskie wydarzenia związane z draftem miały miejsce już we wtorek. Po południu w ogromnym sklepie NBA Store na Piątej Alei w samym centrum Manhattanu trzej koszykarze, którzy mają być wybrani jako jedni z pierwszych, uczestniczyli w programie telewizyjnym na żywo. 40-minutowe spotkanie z Carmelo Anthonym, Chrisem Boshem i Dwaynem Wade pokazywała NBA.com TV. Dla większości klientów sklepu pojawienie się przyszłych gwiazd NBA nie było jednak nawet dobrym pretekstem do przerwania zakupów i oderwania się od półek pełnych koszulek, spodenek, piłek i wszystkiego innego z logo klubów NBA.

"Gwiazdy" jednak zachowywały się w pełni gwiazdorsko. Każdemu towarzyszyła świta złożona z kilku czarnoskórych obywateli USA sporych rozmiarów płci obojga, którzy z wielkimi plakietkami "VIP" zajęli dumnie miejsca w pierwszym rzędzie, poświecając złotymi łańcuchami. Kiedy najbardziej znany z tej trójki Anthony wchodził do sklepu, otaczało go pięciu ochroniarzy, a ich szef osobiście z groźną miną odparł brawurowy atak małoletnich łowców autografów, których było może za czterech. Słowem - typowa dla NBA duża chmura, z której pada mały deszcz.

Wszyscy trzej młodzi koszykarze głowy noszą już wysoko, ale na pytania odpowiadali ze swadą i elokwencją Andreja Urlepa. Zresztą nie musieli się wysilać, bo i tak wszystko za nich mówił prowadzący, na co dzień komentator meczów New Jersey Nets, który chyba sto razy powtórzył podczas tego programu sformułowanie: "najważniejszy dzień w życiu". Na koniec rozegrano konkurs rzutów z udziałem kibiców, podczas którego zblazowani gwiazdorzy mieli spore kłopoty z trafieniem z linii rzutów wolnych. Bosh - zanim w końcu trafił - rozbił nawet dwa reflektory oświetlające scenę... W czwartek wieczorem na pewno jednak zaprezentuje się lepiej - kiedy z czapką nowego klubu na głowie i w garniturze za co najmniej 3 tys. dol. będzie ściskał przed kamerami rękę szefa NBA Davida Sterna. Wtedy każdy wygląda dobrze.

Kolejność draftu NBA 2003

I runda: 1. Cleveland, 2. Detroit, 3. Denver, 4. Toronto, 5. Miami, 6. LA Clippers, 7. Chicago, 8. Milwaukee, 9. New York, 10. Washington, 11. Golden State, 12. Seattle, 13. Memphis, 14. Seattle, 15. Orlando, 16. Boston, 17. Phoenix, 18. New Orleans, 19. Utah, 20. Boston, 21. Atlanta, 22. New Jersey, 23. Portland, 24. LA Lakers, 25. Detroit, 26. Minnesota, 27. Memphis, 28. San Antonio, 29. Dallas.

II runda: 30. New York, 31. Cleveland, 32. LA Lakers, 33. Miami, 34. LA Clippers, 35. Milwaukee, 36. Chicago, 37. Atlanta, 38. Washington, 39. New York, 40. Golden State, 41. Seattle, 42. Orlando, 43. Milwaukee, 44. Houston, 45. Chicago, 46. Denver, 47. Utah, 48. New Orleans, 49. Indiana, 50. Philadelphia, 51. New Jersey, 52. Toronto, 53. Miami, 54. Portland, 55. Minnesota, 56. Boston, 57. Dallas, 58. Detroit.

Najważniejsi kandydaci do NBA

LeBron James - 18 lat, 203 cm wzrostu - prosto ze szkoły średniej w stanie Ohio - na pewno zostanie wybrany przez Cleveland Cavaliers z numerem 1. Przyszła wielka gwiazda NBA, ponoć talent na miarę najlepszych koszykarzy w historii.

Darko Milicić - 18 lat, 213 cm - Hemofarm Vrsac, Serbia - na pewno zostanie wybrany przez Detroit Pistons z numerem 2. Pistons liczą na to, że wyniesie ich do finału NBA.

Carmelo Anthony - 20 lat, 203 cm - po roku studiów na Syracuse - bez wątpienia wybrany zostanie przez Denver Nuggets z numerem 3. Największa gwiazda koszykówki akademickiej, zdobył mistrzostwo NCAA.

Chris Bosh - 20 lat, 210 cm - po roku studiów na Georgia Tech - najprawdopodobniej numer 4 do Toronto Raptors. Ostatni pewniak w tym drafcie, według wszystkich fachowców. Ma być zawodnikiem podobnym w stylu gry i zachowaniu do Tima Duncana.

Pozostali Amerykanie, którzy mogą być niemal pewni wyboru w I rundzie:

Dwayne Wade - 193 cm, bardzo sprawny strzelec, który był gwiazdą sensacji ostatniego sezonu NCAA, zespołu Marquette;

T.J. Ford - efektowny rozgrywający z Teksasu, ale tylko 173 cm wzrostu;

Chris Kaman - kolejny z serii białoskórych centrów-sztywniaków, z zespołu Central Michigan;

Kirk Hinrich - wysoki rozgrywający słynnego uniwersytetu Kansas;

Nick Collison - jedyny gracz akademicki w aktualnej reprezentacji USA, silny skrzydłowy także z Kansas;

Mike Sweetney - silny, ale nie za wysoki (203 cm) skrzydłowy z Georgetown.

Pozostali koszykarze z zagranicy bliscy wyboru w I rundzie (nie licząc Polaków):

Mickael Pietrus - reklamowany w USA jako kolejny "EuroJordan", skoczny i dobrze rzucający z dystansu 21-letni Francuz;

Aleksandar Pavlović - solidny 19-letni strzelec z Czarnogóry (Buducnost);

Zarko Cabarkapa - 22-letni kolega Pavlovicia z klubu, kolejny klon Toniego Kukocza;

Sofoklis Schortsanitis - czyli "Baby Shaq", czarnoskóry Grek, potwornie silny center, ale mierzący tylko 205 cm;

Zoran Planinić - dwumetrowy rozgrywający z Chorwacji.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.