Mecz Widzewa z Legią zapowiadano jako piłkarski klasyk i... taki był. Pełny stadion, wspaniały doping, walka, zaangażowanie. Do szczęścia brakowało tylko jednego - dobrego wyniku. W czterech ostatnich kolejkach widzewiacy zdobyli dziesięć punktów, a tydzień przed spotkaniem z aktualnym mistrzem Polski zremisowali na wyjeździe z zajmującej czołowe miejsce Groclinem Grodzisk. Poza tym w wiosennych pojedynkach na własnym boisku podopieczni trenera Franciszka Smudy odnieśli komplet zwycięstw, nie tracąc gola. Trudno się więc dziwić, że zainteresowanie spotkaniem było ogromne, podobnie jak nadzieje na korzystny rezultat.
Szkoleniowiec Widzewa wystawił skład, w którym zaskoczeniem był występ od pierwszej minuty Patryka Rachwała. 22-letni kapitan reprezentacji olimpijskiej znów zagrał na prawej pomocy, a rolę obrońcy na tej stronie pełnił Giuliano. Okazało się, że był to strzał strzał w dziesiątkę, bo obaj piłkarze należeli do najlepszych w swojej drużynie. Grali przede wszystkim bardzo nowocześnie, tak, jak wymaga system 1-4-4-2. Wzajemnie się uzupełniali i asekurowali. Gdyby jeszcze koledzy potrafili wykorzystać ich podania...
Gorzej było po lewej stronie, gdzie Piotr Mosór ograniczał się do defensywy, a osamotniony Darcy Monteiro bardzo się starał, lecz w ataku był osamotniony. Niestety, jak się później okazało, najwięcej zastrzeżeń można mieć do środkowych pomocników i obrońców, którzy popełnili zbyt dużo błędów. W ataku wystąpili Piotr Włodarczyk i Robert Dymkowski - pierwszy lepiej spisywał się przed przerwą, drugi - po.
Jednak mimo porażki nie można wstydzić się z gry Widzewa, który przez godzinę był równorzędnym, a nawet chwilami lepszym rywalem czołowego polskiego zespołu. Do zwycięstwa zabrakło przede wszystkim skuteczności i szczęścia. Gdyby do 60 min gospodarze wykorzystali jedną okazję, na pewno nie przegraliby meczu.
Początek spotkania był nerwowy. Każda z drużyn czekała na atak przeciwnika, czemu akurat trudno się dziwić, bo Polacy najbardziej lubią grać z kontry. Pierwsi szansę mieli widzewiacy, kiedy po akcji Jerzego Podbrożnego, Giuliano i dośrodkowaniu Piotra Włodarczyka bramkarz Legii uprzedził Roberta Dymkowskiego.
Warszawianie odpowiedzieli uderzeniem Stanko Svitlicy z 16 m, lecz piłkę wybił Kazimierz Węgrzyn. W 8 min Legia przeprowadziła kontrę, którą zakończył niecelnym strzałem Cezary Kucharski.
Pięć minut później mogło, a wręcz powinno był 1:0 dla Widzewa. Jego zawodnicy przeprowadzili bardzo ładną akcję. Rozpoczął ją Włodarczyk, który po rozegraniu piłki z Dymkowskim znalazł się sam na sam z Arturem Borucem. Niestety, najskuteczniejszy piłkarz Widzewa tym razem przegrał wojnę nerwów z młodym legionistą, który dzięki temu stał się bohaterem swojego zespołu. Później też spisywał się bez zarzutu, zwłaszcza na przedpolu.
Ta sytuacja najwyraźniej zdeprymowała widzewiaków, bo zaczęli popełniać błędy. W 14 min chyba jedyny błąd popełnili Rachwał z Giuliano i Radosław Wróblewski znalazł się w dogodnej sytuacji. Pomocnik Legii próbował przerzucić piłkę nad Zbigniewem Robakiewiczem, lecz przelobował bramkę. Krótko później składną akcję przeprowadzili Svitlica i Sokołowski, jednak w decydującym momencie we właściwym miejscu był Michał Stasiak. Było to w 16 min.
Kolejny kwadrans był najsłabszy w całym meczu. Na boisku niewiele się działo, a piłkarze grali w środku boiska, zbierając siły na końcówkę pierwszej połowy. I trzeba przyznać, że znów na boisku było ciekawie, przede wszystkim za sprawą widzewiaków. W 34 min widzowie oglądali kolejną składną akcję gospodarzy. Wzięli w niej udział Włodarczyk, Dymkowski i Rachwał. Po płaskim dośrodkowaniu tego ostatniego Maciej Terlecki nie zdołał wepchnąć piłki do siatki. Gdyby był odrobinę szybszy....
Następnie po rzucie rożnym główkował Stasiak, lecz minimalnie niecelnie. O ile jednak młody obrońca znakomicie spisywał się pod bramką rywali, to niestety w defensywie zdarzyły mu się kosztowne błędy. Ale to dopiero po przerwie.
W 37 min bliski szczęścia był Dymkowski. Rzut wolny ze środka boiska wykonywał Mosór. Franciszek Smuda kazał mu wrzucić piłkę w pole karne, gdzie najwyżej wyskoczył łódzki napastnik i omal nie przelobował bramkarza. Boruc z najwyższym trudem przeniósł piłkę nad poprzeczką.
Najlepszą szansę dla Legii stworzył już w doliczonym czasie gry... Kazimierz Węgrzyn. Kapitan Widzewa rozgrywał piłkę z Robakiewiczem, ale naciskany przez Marka Saganowskiego podał do Svitlicy. Serb był tak zaskoczony prezentem, że zanim zdecydował się na strzał, pozwolił dogonić się Giuliano. Zdołał jednak podać do Aleksandra Vukovicia, lecz ten kopnął bardzo słabo i w dodatku niecelnie. Węgrzyn długo stał przed bramką i trzymał się za głowę, słuchając kibiców, którzy pocieszali się skandując jego nazwisko.
W pierwszym minutach po przerwie gra wyglądała podobnie, jak w końcówce pierwszej połowy, to znaczy, że przewagę miał Widzew. Cóż jednak z tego, skoro jego piłkarze fatalnie pudłowali. Najpierw Węgrzyn miał szansę skarcić Boruca za jedyny błąd, jaki popełnił w meczu. Bramkarz Legii nie trafił w piłkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, jednak strzał kapitana Widzewa był niecelny. Legia odpowiedziała akcją mało widocznego dotychczas Tomasza Sokołowskiego, ale silny strzał obronił Robakiewicz. W 56 i 58 min znakomite okazje zmarnowali środkowi pomocnicy Widzewa - Podbrożny i Terlecki. Zresztą obaj nie mogą zaliczyć sobotniego występu do udanych. Przede wszystkim niewiele wnosili do gry ofensywnej. Irytujące było zwłaszcza niepotrzebne przetrzymywanie piłki przez Podbrożnego.
Wracając jednak do wspomnianej wcześniej sytuacji, to bliższy szczęścia był Terlecki, kiedy to miał piłkę siedem metrów od bramki, lecz kopnął obok słupka. Szkoda, bo okazja była wyborna. Widzewiak miał czas na spokojne uderzenie, bowiem Dymkowski znakomicie zablokował obrońców.
Akacja, po której Podbrożny mógł uszczęśliwić kibiców, to zasługa Giuliano. Brazylijczyk odebrał piłkę przeciwnikom, wbiegł w pole karne i zagrał na 16 metr, jednak jego kolega strzelił za wysoko. Tak więc efektem sporej przewagi były przede wszystkim rzuty rożne, po których najczęściej główkował Stasiak, ale niecelnie.
W kilku poprzednich meczach na własnym boisku widzewiakom dopisywało szczęścia. Tak było m.in. w pojedynkach z Wisłą Płock czy Szczakowianką Jaworzno. W sobotę tego szczęścia niestety zabrakło. Pasmo pecha rozpoczęło się od kiksu przeciętnie, a wręcz słabo grającego wcześniej Sokołowskiego. Prawy pomocnik Legii chciał dośrodkować piłkę do znajdujących się w polu karnym kolegów, ale zrobił to mało precyzyjnie, że omal nie zaskoczył Robakiewicza. Ten musiał wybić ratować się wybiciem piłki na rzut rożny. W tym czasie na stadionie trwał pokaz ogromnej flagi, która przykryła cały sektor pod zegarem. Prawdopodobnie Maciej Terlecki tak się na nią zagapił, że zapomniał o pilnowaniu Kucharskiego. Ten wyskoczył i z bliska nie dał szans bramkarzowi.
Drugim kluczowym momentem było zejście z boiska Svitlicy. Czołowy snajper ekstraklasy był w sobotę niewielkim zagrożeniem dla Widzewa. Po zmianie Kucharski został przesunięty do ataku, co od razu sprawiło, że akcje gości stały się groźniejsze.
W 70 min widzewiacy otrzymali cios, po którym już się nie podnieśli. Tym razem Łukasz Surma zagrał prostopadle do Saganowskiego, a ten wykorzystał nieudaną pułapkę ofsajdową i spokojnie przelobował Robakiewicza. Ta sytuacja pokazała dwie słabe strony Widzewa: małą zwrotność i i szybkość stoperów, a także słabą grę środkowych pomocników. Ani Podbrożny, ani Terlecki przez 90 min nie zdobyli się na podobne podanie. Zresztą trener Smuda do nich słowa o źle pojmowanej ambicji. - Moi zawodnicy wstydzą się powiedzieć, że brakuje im sił - mówił po meczu. W ostatnich 20 minutach kilku łodzian sprawiało wrażenie mocno zmęczonych. Jeśli zaś chodzi o Stasiaka i Węgrzyna, to obaj są niemal bezbłędni kiedy drużyna się broni i mogą grać w blisko swojej bramki. Jeśli jednak Widzew atakuje i trzeba zawęzić pole gry, to ich niedostatki szybkościowe są bardzo widoczne.
Gwóźdź do trumny Widzewa znów wbił Saganowski, który zaskoczył Robakiewicza strzałem w środek bramki. To zdarzenie obciąża konto Stasiaka, który dał napastnikowi Legii za dużo swobody, i bramkarza, ponieważ zareagował za nerwowo i rzucił się za wcześnie.
Po szybkim strzeleniu dwóch goli Legia pokazała, że jest bardzo silną drużyną. Nie broniła się chaotycznie i nerwowo, jak na przykład Widzew w kilku wcześniejszych meczach. Warszawiacy spokojnie rozgrywali piłkę, czekali na okazję do kontry, które bezlitośnie wykorzystali.
Zdenerwowani łodzianie popełniali proste błędy, niewiele wnieśli zmiennicy, choć bardzo się starali. Trudno ich jednak winić, bo co można zrobić, kiedy przegrywa się 0:3?! Jednak widzewiacy w końcu pokazali charakter: po dośrodkowaniu najlepszego w drużynie Rachwała z rzutu rożnego silnym strzałem z woleja popisał się Węgrzyn, Boruc odbił piłkę, lecz prosto na głowę stojącego na linii pola bramkowego Dymkowskiego. Po honorowym trafieniu część widzów zaczęła marzyć o powtórce "cudu z 1997 roku". Tym razem jednak straty były za wysokie, a przede wszystkim zespół za słaby. Choć kilka razy pod bramką Boruca zakotłowało się, nie udało się drugi raz trafić do siatki.
Strzelcy
Widzew: Dymkowski (88., głową, dobitka po strzale Węgrzyna)
Legia: Kucharski (66., głową, po dośrodkowaniu Sokołowskiego), Saganowski (70., z podania Surmy; 81., z podania Kucharskiego)
Składy
Widzew: Robakiewicz - Giuliano, Stasiak, Węgrzyn, Mosór - Rachwał, Terlecki (84. Urbaniak), Podbrożny (74. Seweryn), Monteiro - Dymkowski, Włodarczyk.
Legia: Boruc - Jóźwiak, Zieliński, Jarzębowski - Sokołowski (85. Szala), Surma, Kucharski, Vuković Ż, Wróblewski Ż -
Saganowski, Svitlica (61. Majewski)