Paul Pierce: 40 punktów, w tym 21 w ostatniej kwarcie, i rekord NBA w liczbie rzutów wolnych bez pudła (21 na 21). Do tego 11 zbiórek, sześć asyst i cztery przechwyty, a Boston wygrywa na wyjeździe z faworyzowaną Indianą.
Dirk Nowitzki: chyba najlepszy mecz w karierze. 46 punktów, świetna skuteczność (16 celnych z 27 rzutów), dziesięć zbiórek i zwycięstwo Dallas Mavericks nad Portland.
Kobe Bryant: 39 punktów, osiem asyst i pięć zbiórek przeciw Minnesocie. Shaquille O'Neal, któremu dzień wcześniej urodził się synek Shaquir Rashaun, dorzucił 32 punkty, dziesięć zbiórek i pięć bloków. Lakersi wygrali z łatwością, Minnesota Timberwolves stracili przewagę własnego boiska, na którą ciężko pracowali cały sezon. I zdaje się, że wielki Kevin Garnett znowu pożegna się z play off już w pierwszej rundzie.
Tracy McGrady potwierdził, że na Wschodzie wszystko może się zdarzyć. 43 punkty (z czego 17 w decydującej kwarcie) przeciwko Detroit Pistons - najlepszej ekipie Wschodu i najlepiej broniącej w całej NBA. Po przegranym meczu trener Pistons Rick Carlisle chyba żałował, że nie zdecydował się na podwajanie T-Maca, zwłaszcza że, jak później przyznał, "to najlepszy koszykarz na naszej planecie".
Stephon Marbury nie pobił wprawdzie rekordu punktowego (zdobył 26 punktów), ale na pięć sekund przed końcem dogrywki zebrał piłkę odbitą po niecelnym rzucie Tima Duncana, przekozłował błyskawicznie przez całe boisko i w pełnym biegu, równo z końcową syreną, oddał niesamowity rzut za trzy punkty. Piłka odbiła się od tablicy i... wpadła do kosza, a Suns wygrali na wyjeździe jednym punktem z najlepszą drużyną NBA w sezonie zasadniczym - San Antonio Spurs.
I wreszcie fenomenalny występ Allena Iversona - 55 punktów w zwycięskim meczu 76ers z New Orleans Hornets (to tylko o osiem punktów mniej, niż wynosi legendarny rekord Michaela Jordana sprzed 17 lat). Iverson rzucał z bardzo wysoką skutecznością, trafiając 21 z 32 rzutów, w tym dziewięć z 11 w czwartej kwarcie. "Kosz był wielki jak ocean" - powiedział po meczu.
Wszyscy gracze wymienieni powyżej to absolutna śmietanka NBA. Każdy z nich jest w stanie w pojedynkę wygrać mecz dla swojej drużyny. Który z nich doprowadzi swój zespół do mistrzostwa? Naszym zdaniem - żaden. Typujemy, że pierścienie mistrzów NBA założy drużyna Sacramento Kings.
Dlaczego właśnie oni?
bo mają bez dwóch zdań najmocniejszy, najbardziej wyrównany skład w całej lidze. Gracze tacy jak Jim Jackson, Keon Clark, Hedo Turkoglu znaleźliby miejsce w każdej pierwszej piątce NBA. Każdej z wyjątkiem Sacramento - tu grzeją ławę;
bo lider drużyny Chris Webber jest jednym z najlepszych, a przy tym najbardziej niedocenianych skrzydłowych w NBA. Zawsze w cieniu Duncana, Garnetta, Malone'a, Nowitzkiego - a przecież wyniki ma imponujące: 23 punkty, dziesięć zbiórek, pięć asyst. Poza tym ma 30 lat, jest u szczytu kariery i musi udowodnić niedowiarkom, że potrafi być liderem prawdziwym, a nie malowanym;
bo Predrag Stojaković to bodaj najlepszy strzelec w całej NBA;
bo Doug Christie to jeden z najlepszych obrońców w lidze;
bo rozgrywający Mike Bibby to "go-to guy", który w decydujących momentach potrafi wziąć ciężar gry na swoje barki ;
bo Vlade Divac to nie tylko najlepszy symulant w całej NBA, ale i jeden z niewielu centrów, którzy są w stanie podjąć walkę z Shakiem;
bo w tym roku Kings wreszcie nauczyli się bronić (drugie miejsce w liczbie przechwytów, rekordowo niska w całej lidze skuteczność strzelecka przeciwników Kings);
... ale nadal są fenomenalni w ataku (jako jedna z trzech drużyn zdobywają średnio w meczu ponad sto punktów);
bo ich limit pecha już się chyba wyczerpał. Przez cały rok byli nękani przez plagę kontuzji: Bibby złamał nogę, Jackson rękę, Stojaković zmagał się z kontuzją stopy, a Webber skręcił tę samą co zwykle kostkę. Teraz wreszcie wszyscy są w miarę zdrowi;
bo Lakers już nie mają takiej motywacji - swoje już powygrywali;
bo Spurs jeszcze nie mają takiej motywacji - oni swoje jeszcze powygrywają;
bo Mavericks (z którymi zapewne Kings zagrają w drugiej rundzie play off) mają kompleks Sacramento, a poza tym nie potrafią bronić;
bo choć Kings mają kompleks Lakers, to drabinka play off ułożyła się tak, że rywali z Los Angeles być może wcześniej wyeliminują San Antonio Spurs;
bo Kings mają z Lakers rachunki do wyrównania. I gdyby nie sędziowie, wyeliminowaliby Lakersów i byliby mistrzami już w zeszłym roku!
bo trener Rick Adelman zgolił swój straszliwy wąsik i Phil Jackson nie może już go porównywać do Adolfa Hitlera;
bo choć Jack Nicholson jest kibicem Lakers, to Tyra Banks, która jest dużo ładniejsza, kibicuje Sacramento;
bo tak byłoby lepiej dla koszykówki - żadna drużyna w NBA nie gra tak radośnie, z taką finezją i polotem;
bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Pierwszy mecz Sacramento ma już za sobą. Spokojne zwycięstwo 96:90 z Utah Jazz. Żadnych szaleństw - Webber 27 punktów, Stojaković 16, Jim Jackson 15, Bobby Jackson 13, Bibby 10, Divac 10 zbiórek. Tu nie będzie raczej 40-50-punktowych występów pojedynczych zawodników. Ale przecież koszykówka jest grą zespołową. Sacramento Kings są blisko, żeby to wszystkim udowodnić.
Kobe Bryant w ostatnim meczu sezonu musiał rzucić 43 punkty, aby cały rok zakończyć ze średnią 30 punktów (w historii Los Angeles Lakers dokonali tego tylko Jerry West i Elgin Baylor). Zdobył 44 punkty. "Ojej, naprawdę? W ogóle o tym nie myślałem. Niesamowite - nie miałem pojęcia, że jestem o krok od takiego rekordu". Taaak, Kobe, oczywiście. Przy okazji: Kobe został szóstym zawodnikiem w historii NBA, który zakończył sezon ze średnimi 30 punktów, sześć zbiórek i pięć asyst. Pozostali to Jerry West, Oscar Robertson, Wilt Chamberlain, Michael Jordan i Tracy McGrady.
"Tylko ktoś taki jak Scott Layden (menedżer New York Knicks) potrafił wymienić Marcusa Camby na kogoś, kto rozegra jeszcze mniej spotkań" - napisał dziennikarz "New York Daily News" Mitch Lawrence po informacji, że kolano Antonio McDyessa goi się gorzej, niż powinno, i że potrzebna będzie kolejna operacja, która stawia pod znakiem zapytania dalszą karierę Dice'a. Kupując McDyessa, Knicks stracili wybór w drafcie, dzięki któremu mogliby w zeszłym roku wybrać Nene Hilario, Carona Butlera albo Amare Stoudamire'a.
"Jamaal Tinsley grał czasem lepiej, czasem gorzej. Ale grał tak przez cały sezon, więc można powiedzieć, że utrzymywał równą formę" - obrońca Indiany Ron Artest o swoim koledze z drużyny.
Michał Rutkowski, Paweł Wujec