Trybański dla Gazety: Jest dosyć wesoło

NBA to raczej ciężka praca niż zabawa. Przynajmniej dla mnie - mówi Cezary Trybański, jedyny Polak w NBA

Adam Romański: Czy rozmawiałeś ostatnio z prezesem Jerrym Westem lub trenerem Hubie Brownem i wiesz, czy są z Ciebie zadowoleni i jakie mają wobec Ciebie oczekiwania?

Cezary Trybański: - Cały czas są rozmowy z szefami klubu, dotyczące tego i przyszłego sezonu. Ale głównie prowadzi je mój agent. Nie wiem, co zostanie ustalone. Ja na pewno jestem zadowolony z tego, czego dokonałem w tym sezonie. Mogę powiedzieć, że wszystko poszło zgodnie z planem.

Czy będziesz chciał w tej sytuacji zostać w Memphis i rozwijać się w zespole Grizzlies?

- Powiedziałbym tak - tutaj chcę zacząć dalszą pracę, a czy grać tu w przyszłym sezonie - zobaczymy. Na pewno chciałbym częściej występować na boisku niż ostatnio.

Niekoniecznie w Memphis?

- Oczywiście tutaj mam kontrakt, więc tutaj chcę grać. Mam tu najlepsze możliwości rozwijania się, dużo ze mną pracują indywidualnie, także na siłowni. Myślę, że robię postępy...

Czy w innym klubie NBA mogłoby być Ci lepiej?

- Chyba nie, wszyscy młodzi muszą swoje odczekać, wszyscy grają mniej, czekają na swoją szansę. Zdarzają się wyjątki, ale to głównie gracze, którzy byli gwiazdami w koszykówce uniwersyteckiej i są już ograni.

Czy ktoś z klubu dał Ci gwarancje, na co możesz liczyć w przyszłym sezonie? Mówił, że zostaniesz drugim centrem lub masz grać co najmniej pięć minut w każdym meczu?

- Mój agent rozmawia na temat przyszłego sezonu. Ale chyba o tym, co mam poprawić, żeby grać, a nie o tym, ile minut mam grać.

Jak mógłbyś porównać siebie obecnie i pół roku temu na boisku? Czy gdybyś teraz grał w Pruszkowie, byłbyś gwiazdą PLK?

- (śmiech) Nie, no gwiazdą - nie sądzę. Ale chyba grałbym lepiej. Mam bogatsze doświadczenie, to procentuje.

Ważysz więcej niż niemal rok temu, kiedy przyjeżdżałeś do USA?

- Różnie z tą wagą bywa. Teraz to chyba rzeczywiście trochę więcej ważę, ale niedużo.

Jak radzisz sobie poza boiskiem w obcym kraju po pół roku samodzielnego życia?

- Już w Pruszkowie mieszkałem sam i musiałem odpowiadać za swoje czyny. Ale wtedy oczywiście miałem rodziców niedaleko i mogłem liczyć na ich pomoc. Tutaj ich nie ma, ale radzę sobie już całkiem nieźle.

A jak z językiem? Ten wywiad moglibyśmy zrobić już po angielsku?

- Ha, ha, ha... No, powiedzmy, że część tak... Cały czas nad tym pracuję, nie ma już kłopotów tak jak na początku. Na naukę angielskiego specjalnie czasu nie było. Ale z kolegami z zespołu już sobie rozmawiam w miarę normalnie. Na pewno nie jest tak, że siedzę i nic nie mówię.

Kiedy widzieliśmy się w Memphis w listopadzie, z domu wychodziłeś tylko na posiłki i treningi. Czy teraz rozwinęło się trochę Twoje życie towarzyskie w Memphis?

- No nieee, teraz to zupełnie inaczej wygląda. Wiesz, to były takie początki, obce miasto, nowa sytuacja. Poznałem już więcej miejsc. Często wspólnie wychodzimy gdzieś z kolegami z zespołu. Co robimy? To zależy, co koledzy robią... (śmiech). Jest dosyć wesoło.

Wiele mówi się o tym, jak męczący jest sezon NBA. 82 mecze w sześć miesięcy, sporo podróży. Ile w tym prawdy?

- Wszystko się zgadza. Żaden trening mnie tak nie zmęczył jak podróżowanie. Nie wiedziałem, że to jest tak męczące. Wracamy do domu w środku nocy i często rano jest trening, a wieczorem kolejny mecz. Ja lubię długo spać, ale w ostatnich miesiącach było to niemożliwe.

Ile razy budziłeś się rano i zastanawiałeś się: "Gdzie ja dzisiaj właściwie jestem"?

- (śmiech) Aż tak źle nie było. Ale czasami rzeczywiście musiałem się zastanowić, czy to dzisiaj jest mecz, czy tylko sam trening...

Byłeś dwa razy na liście kontuzjowanych, ale chyba cięższe urazy cię omijały?

- Najgorzej było niedawno, kiedy dostałem grypy żołądkowej i w ogóle nie mogłem jeść. To chyba przez miejscowe jedzenie. Wszystko jednak po kilku dniach wróciło do normy.

Styl życia w NBA to taki kolorowy cyrk, sporo zabawy. Czy to Ci odpowiada?

- Ja bym powiedział, że to raczej ciężka praca niż zabawa. Przynajmniej dla mnie. Te wyjazdy, te treningi. Ale na pewno jest to miłe, bardzo miłe. Zwłaszcza że robi się to, co lubi.

Zespół Grizzlies wygląda teraz zupełnie inaczej niż na początku sezonu. Przyszedł trener Brown, potem w miejsce Gordana Giricka i Drewa Goodena pozyskano z Orlando dwóch nowych zawodników - Mike'a Millera - Debiutanta Roku trzy lata temu - i Ryana Humphreya. Jakie szanse mają Twoim zdaniem w przyszłym sezonie Memphis Grizzlies?

- Gdybyśmy od początku sezonu mieli tego trenera i ten skład, na pewno wygralibyśmy więcej meczów. Kilka spotkań przegraliśmy niewielką różnicą punktów. Teraz już nie oddajemy pola tak łatwo. I to mimo że Miller ma ciągle kłopoty z kręgosłupem i nie gra na pełnych obrotach.

Jak kibice w Memphis przyjmują sezon, w którym wygraliście tylko 29 meczów? Nadal przychodzą na mecze niemal komplety widzów?

- Oczywiście! To jest chyba właśnie największa różnica między Polską a USA. Tutaj nawet jeśli teoretycznie nie ma o co grać, walczy się na maksa do końca. Nawet dzisiaj trener bez przerwy powtarzał, jak ważny jest ostatni mecz sezonu z Minnesotą. I w zespole jest to samo. Chcemy podziękować publiczności i dobrze zakończyć sezon [nie udało się, Grizzlies przegrali, ale po walce - przyp. red.]. Cały czas atmosfera jest taka jak na początku sezonu.

Twoje średnie to 0,9 punktu i 0,9 zbiórki na mecz - jedne z najsłabszych w NBA. Ilu słabszych - na razie - koszykarzy spotkałeś w lidze?

- Ciężko mi powiedzieć, czy widziałem kogoś słabszego. Na pewno nie spodziewałem się w pierwszym sezonie dobrych statystyk. Szczerze mówiąc w ogóle się cieszę, że aż tyle razy wyszedłem na parkiet. To mnie motywuje do dalszej pracy i wiem, że mogę liczyć na więcej minut w następnym sezonie.

Na Twoje konto wpływają już raty z kilkumilionowego kontraktu. Jaką najdroższą rzecz sobie kupiłeś?

- Chyba samochód był najdroższy, to właściwie jedyny większy wydatek. Na inne nie było czasu, rodzicom też jeszcze nic takiego nie kupiłem. Może w wakacje coś się zmieni.

Chciałbym wreszcie odwiedzić rodzinę, zobaczyć się z rodzicami. Ale nawet jeśli przyjadę, to na krótko. Będę musiał wrócić do pracy wcześniej niż starsi zawodnicy Grizzlies. Będę grał w zespole uczestniczącym w rozgrywkach ligi letniej. Mam tam dużo grać, bo ciągle na parkiecie brakuje mi doświadczenia...