Cezary Trybański: - Cały czas są rozmowy z szefami klubu, dotyczące tego i przyszłego sezonu. Ale głównie prowadzi je mój agent. Nie wiem, co zostanie ustalone. Ja na pewno jestem zadowolony z tego, czego dokonałem w tym sezonie. Mogę powiedzieć, że wszystko poszło zgodnie z planem.
- Powiedziałbym tak - tutaj chcę zacząć dalszą pracę, a czy grać tu w przyszłym sezonie - zobaczymy. Na pewno chciałbym częściej występować na boisku niż ostatnio.
- Oczywiście tutaj mam kontrakt, więc tutaj chcę grać. Mam tu najlepsze możliwości rozwijania się, dużo ze mną pracują indywidualnie, także na siłowni. Myślę, że robię postępy...
- Chyba nie, wszyscy młodzi muszą swoje odczekać, wszyscy grają mniej, czekają na swoją szansę. Zdarzają się wyjątki, ale to głównie gracze, którzy byli gwiazdami w koszykówce uniwersyteckiej i są już ograni.
- Mój agent rozmawia na temat przyszłego sezonu. Ale chyba o tym, co mam poprawić, żeby grać, a nie o tym, ile minut mam grać.
- (śmiech) Nie, no gwiazdą - nie sądzę. Ale chyba grałbym lepiej. Mam bogatsze doświadczenie, to procentuje.
- Różnie z tą wagą bywa. Teraz to chyba rzeczywiście trochę więcej ważę, ale niedużo.
- Już w Pruszkowie mieszkałem sam i musiałem odpowiadać za swoje czyny. Ale wtedy oczywiście miałem rodziców niedaleko i mogłem liczyć na ich pomoc. Tutaj ich nie ma, ale radzę sobie już całkiem nieźle.
- Ha, ha, ha... No, powiedzmy, że część tak... Cały czas nad tym pracuję, nie ma już kłopotów tak jak na początku. Na naukę angielskiego specjalnie czasu nie było. Ale z kolegami z zespołu już sobie rozmawiam w miarę normalnie. Na pewno nie jest tak, że siedzę i nic nie mówię.
- No nieee, teraz to zupełnie inaczej wygląda. Wiesz, to były takie początki, obce miasto, nowa sytuacja. Poznałem już więcej miejsc. Często wspólnie wychodzimy gdzieś z kolegami z zespołu. Co robimy? To zależy, co koledzy robią... (śmiech). Jest dosyć wesoło.
- Wszystko się zgadza. Żaden trening mnie tak nie zmęczył jak podróżowanie. Nie wiedziałem, że to jest tak męczące. Wracamy do domu w środku nocy i często rano jest trening, a wieczorem kolejny mecz. Ja lubię długo spać, ale w ostatnich miesiącach było to niemożliwe.
- (śmiech) Aż tak źle nie było. Ale czasami rzeczywiście musiałem się zastanowić, czy to dzisiaj jest mecz, czy tylko sam trening...
- Najgorzej było niedawno, kiedy dostałem grypy żołądkowej i w ogóle nie mogłem jeść. To chyba przez miejscowe jedzenie. Wszystko jednak po kilku dniach wróciło do normy.
- Ja bym powiedział, że to raczej ciężka praca niż zabawa. Przynajmniej dla mnie. Te wyjazdy, te treningi. Ale na pewno jest to miłe, bardzo miłe. Zwłaszcza że robi się to, co lubi.
- Gdybyśmy od początku sezonu mieli tego trenera i ten skład, na pewno wygralibyśmy więcej meczów. Kilka spotkań przegraliśmy niewielką różnicą punktów. Teraz już nie oddajemy pola tak łatwo. I to mimo że Miller ma ciągle kłopoty z kręgosłupem i nie gra na pełnych obrotach.
- Oczywiście! To jest chyba właśnie największa różnica między Polską a USA. Tutaj nawet jeśli teoretycznie nie ma o co grać, walczy się na maksa do końca. Nawet dzisiaj trener bez przerwy powtarzał, jak ważny jest ostatni mecz sezonu z Minnesotą. I w zespole jest to samo. Chcemy podziękować publiczności i dobrze zakończyć sezon [nie udało się, Grizzlies przegrali, ale po walce - przyp. red.]. Cały czas atmosfera jest taka jak na początku sezonu.
- Ciężko mi powiedzieć, czy widziałem kogoś słabszego. Na pewno nie spodziewałem się w pierwszym sezonie dobrych statystyk. Szczerze mówiąc w ogóle się cieszę, że aż tyle razy wyszedłem na parkiet. To mnie motywuje do dalszej pracy i wiem, że mogę liczyć na więcej minut w następnym sezonie.
- Chyba samochód był najdroższy, to właściwie jedyny większy wydatek. Na inne nie było czasu, rodzicom też jeszcze nic takiego nie kupiłem. Może w wakacje coś się zmieni.
Chciałbym wreszcie odwiedzić rodzinę, zobaczyć się z rodzicami. Ale nawet jeśli przyjadę, to na krótko. Będę musiał wrócić do pracy wcześniej niż starsi zawodnicy Grizzlies. Będę grał w zespole uczestniczącym w rozgrywkach ligi letniej. Mam tam dużo grać, bo ciągle na parkiecie brakuje mi doświadczenia...