RYSZARD WIECZOREK: Oczywiście. Najważniejsze, że udało mi się zobaczyć kilka spotkań. Byłem na ligowych meczach VfL oraz na spotkaniu drugiej Bundesligi w Ahlen. Jako obserwator uczestniczyłem też oczywiście w treningach drużyny z Bochum. Dużo spostrzeżeń, dużo wrażeń i parę rzeczy, które mnie zaskoczyły.
- O tej porze roku warunki atmosferyczne są do trenowania nie najlepsze. Wiadomo: jest mroźno. Patrzę, a na zajęcia wszyscy zawodnicy wychodzą w normalnych butach piłkarskich. Pomyślałem, że będą się ślizgać, jak u nas. Ale nie: boisko idealnie zielone, płyta podgrzewana. Można było spokojnie trenować. U nas to niemożliwe. Zresztą baza sportowa w Bochum jest imponująca. Kompleks kilku boisk ze sztuczną nawierzchnią, podgrzewanych, oświetlonych. Do tego oczywiście całe zaplecze: szatnie, siłownia, gabinet odnowy.
- Poznałem trenerów, piłkarzy. O 10 rozpoczynał się trening, a pół godziny wcześniej wszyscy meldowali się w klubie. Mogłem spokojnie obserwować zajęcia. Starałem się, jak najwięcej zobaczyć i wyciągnąć wnioski.
- Tak. Z Michaelem Bembnem, Sebastianem Schindzielorzem i Slawo Freierem rozmawiałem po polsku . Wymieniliśmy informacje. Oni zresztą sami interesowali się i pytali, jak to jest w polskiej lidze. Dodam, że Freier, to jeden z najlepszych zawodników Bochum. Już interesuje się nim Bayer Leverkusen. Razem z Schindzielorzem znajduje się w szerokiej kadrze reprezentacji Niemiec.
- Rozmawiałem o tym z chłopakami. Tam piłkarze mają inną mentalność, a trening nie różni się od meczu. Podczas zajęć nikt nie zastanowi się, czy jakieś ćwiczenie wykonać na maksa czy sobie "odpuścić". To co wykonują na boisku w czasie treningu, to przecież nie kara, a przyjemność. Wszyscy ostro pracują, aż miło popatrzeć. Trener Peter Neururer z gwizdkiem tylko koryguje pewne sprawy. Jednak my w Odrze nie mamy się czego wstydzić. Też trenujemy podobnie.
- Oni są zakochani w sobie. Przed meczem nie dopuszczali możliwości porażki. Dlatego potem mocno ją przeżywali. Nie mogli uwierzyć, że ich czołowy zespół przegrał z jakimś tam polskim zespołem. Niektórzy szydzili z naszych piłkarzy, co było niesmaczne. Oglądałem ten mecz na żywo, z Bochum do Gelsenkirchen jest bowiem tylko 30 km. Byłem nie tylko pod wrażeniem gry Wisły, ale i stadionu Arena. Siedziało się i oglądało spotkanie jak w teatrze. U nas takiego obiektu nie będzie chyba nawet i za sto lat.
- Sama otoczka spotkań jest nieporównywalna. Kilkanaście tysięcy kibiców, duże zainteresowanie oraz superstadion z czterema zadaszonymi trybunami. Mnie zaskoczyła publiczność. Goście, którego grą bardzo dobrze kierował Thomas Haessler, prowadzili, a gospodarze mocno się szarpali. Z pewnością przegraliby ten mecz, gdyby nie ich kibice. Tak podnieśli ich dopingiem, że w końcówce VfL zdołało wyrównać. Dopingował cały stadion. Szkoda, że u nas tak nie jest. W meczu ligowym z Katowicami, kiedy Paweł Sibik nie strzelił karnego, to zamiast mu pomóc, nasi kibice tylko go obrażali. W Wodzisławiu możemy liczyć tylko na naszych szalikowców.
- Myślę, że tak. Przy ich systemie grania, czwórką obrońców w linii, na pewno znalazłby tam sobie miejsce Radim Sablik. Tym bardziej, że nie najlepiej, przynajmniej w ostatnim ligowym meczu, radził sobie ich czarnoskóry stoper Raymond Kalla [reprezentant Kamerunu na ostatnich MŚ - przyp. red.]. Na pewno też dużo pole do popisu mógłby tam mieć Piotrek Rocki.