8. kolejka PLK. Anwil zdeklasował Ideę

Ponad cztery tysięcy widzów obserwowało, jak Anwil zdeklasował mistrza Polski Ideę-Śląsk Wrocław. Było to najwyższe zwycięstwo włocławian w historii konfrontacji obu drużyn. - Porażka w takim stylu boli najbardziej - mówił kapitan Idei Maciej Zieliński. Wielka trójka - Anwil, Idea, Prokom - ucieka reszcie ligi

Do szóstej minuty mogło się wydawać, że Anwil gra nie z mistrzem Polski, ale z amatorską drużyną przyjaciół, niedzielnych graczy, którzy dość przypadkowo trafili do ekstraklasy. Włocławianie wygrywali wtedy 16:0. Rozgrywający gospodarzy jak na treningu zabierali piłki przeciwnikom, a Andrzej Pluta rzucał w taki sposób, że środkowy Idei-Śląsk Aleksander Kul łapał się tylko za głowę. Wśród gości prowadzenie gry okazało się zadaniem ponad siły Kiestutasa Marczulonisa. Już w 2. min Litwina zastąpił młody Robert Skibniewski i głównie dzięki temu Idea-Śląsk uniknęła całkowitego blamażu w pierwszej kwarcie. - Daliśmy się zaskoczyć na początku meczu i to ustawiło jego przebieg. Gdybanie co by było, gdyby zagrał Miglinieks, nie ma sensu. Naprawdę nie pamiętam takiego spotkania, w którym przez 6 minut nie zdobyliśmy punktu - mówi szkoleniowiec wrocławian Jacek Winnicki.

Goście zaczęli trafiać dopiero, gdy na boisku pojawili się rezerwowi. Wrocławianie oddali 11 rzutów z gry, a trafili tylko trzy. Sam Pluta zdobył w tym czasie tyle punktów, ile cały zespół rywali.

- Dobra gra w obronie dała zwycięstwo - cieszył się trener Anwilu Andrej Urlep. - Decydująca była wygrana walka pod tablicami i to, że zagraliśmy bardzo zespołowo. Jeff miał dziś niesamowity dzień. Przestrzegam, żebyśmy się za bardzo nie cieszyli, ale jesteśmy na dobrej drodze do osiągnięcia właściwego stylu gry.

To jednak nie skuteczny na początku meczu Pluta był bohaterem meczu, bo to, czego dokonał Jeff Nordgaard, przejdzie do historii Polskiej Ligi Koszykówki. Amerykanin w trzeciej kwarcie, gdy wrocławianie zmniejszyli straty do 9 pkt. (44:35 w 21. min), zaczął trafiać jak w transie. Rzucał wyłącznie spoza linii 6,25, z każdego miejsca na połowie rywali, i na siedem prób pomylił się tylko raz. W całym meczu trafił aż dziesięć trójek. Po serii takich trafień w 28. min Anwil prowadził już 65:45. Po chwili rozentuzjazmowani kibice we Włocławku wpadli w euforię. Przechwytem popisał się Tomas Pacesas, nie patrząc podał do Krisa Langa pod kosz, a ten potężnym wsadem zdobył dwa kolejne punkty. W tym momencie wydawało się, że w hali są nie cztery, tylko czterdzieści cztery tysiące ludzi.

W ostatniej kwarcie włocławianie zajęli się świętowaniem sukcesu i starali się rozgrywać jak najbardziej efektowne akcje. Wystarczyło to do utrzymania wysokiego prowadzenia, a po końcowej syrenie tłum kibiców z radości nie pozwolił Nordgaardowi wejść do szatni. Amerykanin nie miał również łatwej drogi do samochodu. Kilkadziesiąt osób czekało na niego przed wejściem do hali, a gdy tylko się pojawił, fani zaczęli go podrzucać w górę.

- To był dla mnie wspaniały mecz. Graliśmy dobrze zespołowo w obronie i z tego wynikały nasze dobre akcje w ataku. Wiem, że rzut to mój atut, ale takiego spotkania jeszcze nigdy nie zagrałem - mówił Jeff Nordgaard. - Anwil był dziś lepszy, ale Nordgaard grał niesamowicie - podsumował środkowy wrocławian Richard Lugo.

Polonia lepsza od Old Spice

Polonia-Warbud Warszawa pewnie pokonała Old Spice Pruszków i oba zespoły zbliżyły się do siebie w tabeli.

- Znowu rozstrzygamy mecz na naszą niekorzyść prostym, wydawałoby się, dla koszykarza elementem gry, jakim są rzuty wolne - mówił po meczu niezadowolony trener Old Spice Pruszków Arkadiusz Koniecki. - Oddajemy punkty za darmo i trudno się dziwić, że przegrywamy.

Mimo zwycięstwa najszczęśliwszej miny nie miał też trener Polonii, ponieważ warszawiacy kolejny mecz rozegrali według tego samego scenariusza mogącego być trawestacją powieści "Dr Jekyll i Mr Hyde". Podobnie jak z Prokomem, w derbowym pojedynku z Old Spice świetna w wykonaniu polonistów była pierwsza kwarta i większa część drugiej, natomiast trzecią poloniści znowu przespali. - O tych dziesięciu minutach wszyscy chcemy jak najszybciej zapomnieć - przyznał Wojciech Kamiński. - Cieszę się jednak, że chłopcy wytrzymali presję i udało się im utrzymać wynik.

Koncert do przerwy

Po pierwszej połowie wydawało się, że o żadnych nerwach w końcówce i utrzymywaniu wyniku nie będzie mowy. Polonia prowadziła 14 punktami i zdecydowanie kontrolowała przez pierwsze kwarty wydarzenia na boisku. Szybkie ataki polonistów, które dobrze rozprowadzali Walter Jeklin i Goran Kalamiza, kończyli rzutami za trzy Jeklin, wejściami pod kosz Edward O'Bannon, Roman Prawica i Robert Pacocha. W połowie drugiej kwarty przewaga gospodarzy wynosiła już 18 punktów. Po reakcjach trenera Kamińskiego widać było, że to jest właśnie styl, który chce wpoić swoim graczom. Widać, że przyswajanie nowej taktyki idzie im coraz lepiej. W meczu z Prokomem, zagrali dobrze przez 20 minut, z Old Spice dorzucili kolejną kwartę, a pierwsze dwie zagrali koncertowo.

Niewiele pomagały natomiast uwagi i wskazówki trenera Konieckiego - pruszkowianie grali schematycznie, wolno i znów pudłowali z wolnych. Kłopoty z trafianiem do kosza miał Sherell Ford, który zbyt często decydował się na indywidualne akcje. Na usprawiedliwienie Amerykanina trzeba przyznać, że gdy jego partnerzy nie wiedzieli, co zrobić z piłką, po prostu mu ją oddawali. - Ford niepotrzebnie przetrzymywał piłkę, a do tego wprowadza do naszej gry nawyki z NBA, czyli gry opartej na silnym centrze - miał pretensję do swojego zawodnika Koniecki. - My tymczasem mamy zawodników na dorobku, powinniśmy grać podaniami, szybkim atakiem.

Niewielu kibiców w hali AWF wierzyło, że spotkanie będzie w stanie wywołać w nich dreszczyk emocji także w drugiej połowie. Poloniści zaczęli jednak grać tak, jakby chcieli udowodnić kibicom, że czego jak czego, ale emocji mogą się po ich meczach spodziewać zawsze.

Mogłoby się wydawać, że z szatni wyszły inne drużyny - tak jakby Polonia i Old Spice wymieniły się strojami. Rolami pozytywnego i negatywnego bohatera zamienili się też Andrzej Adamek i Goran Kalamiza. Kapitan pruszkowian w pierwszej połowie był zupełnie niewidoczny i szybko zasiadł na ławce. Drugą rozpoczął od przechwytów, zdobył pięć punktów i skutecznie uprzykrzał życie rozgrywającym Polonii. Kalamiza, który grał długo, ponieważ , jak stwierdził trener Kamiński, "musi się wykazać", zaczął grać powoli, długo kozłował piłkę, a ta po wymuszonych rzutach padała łupem pruszkowian. Na początku Polonia dzięki dwóm rzutom za trzy najlepszego tego dnia na boisku Jeklina utrzymywała dystans. Agresywna defensywa gości przynosiła jednak z minuty na minuty coraz lepsze efekty. Dzięki przechwytom pruszkowianie mogli punktować z szybkiego ataku i systematycznie zmniejszać przewagę. Przed ostatnią kwartą przegrywali już tylko czterema punktami.

W ostatniej Polonii udało się utrzymać wynik, a pruszkowianie pozbawili się szansy na zwycięstwo, seryjnie psując rzuty wolne. Sporo było za to emocji pozakoszykarskich. W walce o piłkę starli się Słoweńcy Milosz Sporar i Walter Jeklin. Bratobójcza walka była tak zażarta, że rozdzielać rozjuszonych koszykarzy musieli koledzy i trener Koniecki. - To była zwykła sportowa walka - komentował po meczu zajście Jeklin. - Od razu po końcowej syrenie podaliśmy sobie ręce. Nerwy czasami poniosą, zwłaszcza w tak nerwowym meczu.

Ostro, lecz przyjemnie

Kluczowe pytanie przed meczem Prokomu z Czarnymi brzmiało: jaką różnicą punktów zwycięży drużyna z Sopotu? Nikt nie próbował nawet powtarzać, że derby rządzą się swoimi prawami, bo w tym meczu nie mogło być niespodzianki. Drużyna z Sopotu wygrała 25 punktami, choć jeszcze w 26 min prowadziła tylko 46:42. Potem Czarnym zabrakło sił. Ofiarna gra i wielka determinacja szczególnie w grze obronnej mogły zamęczyć niejednego przeciwnika, ale nie Prokom, który nie tylko zdaniem trenera Czarnych Tadeusza Aleksandrowicza jest personalnie najsilniejszym zespołem w kraju. Derby Pomorza były jednak ciekawe - rywalizowali zawodnicy, trenerzy oraz kibice obu zespołów. I mimo że walka na parkiecie była momentami wyjątkowo ostra (np. Joe McNaull dusił się po ciosie Gintarasa Stulgi), mecz oglądało się bardzo przyjemnie. W pierwszej połowie dla Prokomu punktował Goran Jagodnik, w drugiej zastąpił go Josip Vranković. Sopocianom nie przeszkodziła nawet słabsza dyspozycja Drew Barry'ego - aż siedem strat, z którym dobrze radził sobie Andriej Krivonos wracający do formy bardzo dużymi krokami albo raczej wprost proporcjonalnie do traconej wagi (schudł już ze 106 do 97 kilogramów).

Meczu z Legią Warszawa bardzo obawiał się trener Stali Andrzej Kowalczyk. Drużyna z Ostrowa zadebiutowała pod nową nazwą Gipsar Stal (strategicznym sponsorem została firma Atlas) i wreszcie udało się jej przerwać serię czterech porażek. Legioniści zostali zgnieceni w dwóch pierwszych kwartach, do przerwy przegrywali 27 punktami. I choć Stal swoje dotychczasowe przegrane zawdzięczała katastrofalnej grze w drugich połowach, było jasne, że gospodarze nie mogli przegrać. - Przed meczu z Legią denerwowaliśmy się również ze względu na naszą publiczność, której trochę się baliśmy - mówił po meczu trener Kowalczyk. - Po serii porażek ponownie chcieliśmy zyskać ich zaufanie.

Binkowski uratowany

Przed meczem Komfortu w Lublinie głośno było o kłopotach trenera gości Jerzego Binkowskiego, dla którego spotkanie w Lublinie miało być meczem ostatniej szansy. Gdyby Binkowski przegrał, byłby trzecim (po Jarosławie Zyskowskim i Zvi Sherfie) szkoleniowcem zwolnionym po meczach ze Startem. Szkoleniowiec ze Stargardu wykorzystał swoją szansę w stu procentach, bo drużyna lubelska w zasadzie ani przez moment nie zagroziła Komfortowi. Lublinianie ani razu w tym meczu nie prowadzili. - Gramy praktycznie w I-ligowym składzie - stwierdził trener Startu Arkadiusz Czarnecki. - Nie odmawiam swoim zawodnikom woli walki, ale samą ambicją nie da się wygrać. Musimy się zdecydować, co dalej. W takiej sytuacji trzeba chyba podziękować niektórym zawodnikom i stawiać na naszych młodych graczy.

W Tarnowie po raz kolejny okazało się, że jeden zawodnik meczu nie wygra. Alex Austin zdobył dla Noteci Inowrocław 41 punktów, ale to Azoty odniosły trzecie zwycięstwo w tym sezonie. Trener Mariusz Karol miał w rękawie może mniejsze asy niż machający przez cały mecz rękami Austin, ale to Tomasz Celej, Ireneusz Chromicz, Lewis Lofton i młody Bartosz Potulski (12 asyst!) zadecydowali o sukcesie Jaskółek.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.