Rozmowa z Andrzejem Niedzielanem, rewelacyjnym piłkarzem Górnika Zabrze

Lubi futbol, szybkie samochody i zdrową żywność. Rewelacyjny napastnik Górnika Zabrze zdradził nam też swój przepis na sportowy sukces

Niedzielan to objawienie rundy jesiennej polskiej ligi. 23-letni zawodnik zdobył już dziewięć bramek. Skuteczniejszy od niego jest tylko Maciej Żurawski z Wisły Kraków.

WOJCIECH TODUR: Jakie to uczucie być obok Macieja Żurawskiego najskuteczniejszym napastnikiem polskiej ekstraklasy?

Andrzej Niedzielan: Na pewno bardzo przyjemne. Zobaczymy, co będzie dalej. Cały czas trzeba się mobilizować. Robić wszystko, żeby na tym nie poprzestać.

Przyzwyczaił się Pan już do tego, że gdzie nie otworzyć gazetę tam Niedzielan?

- Z jednej strony to bardzo miłe. Z drugiej, trochę męczące i jednak rozkojarza. W tym zawodzie trzeba cały czas być skoncentrowanym - na meczu, na treningu. Ten szum na pewno mi nie pomaga. "Na szczęście" zgubiłem telefon komórkowy, więc trudno mnie złapać.

Czy przed sezonem cokolwiek wskazywało, że będzie Pan tak skuteczny?

- Tego człowiek nigdy nie może być pewien. To dopiero wychodzi w sezonie. Jeden mecz dobry, drugi. Człowiek nabiera pewności. Najważniejsze jest zdrowie. Jeżeli piłkarzowi nic nie dolega, to i o dobrą formę łatwiej. Dla mnie liczy się to, że jestem regularny. Trenerzy na mnie stawiają. Na pewno łatwiej o gole, gdy jest się pewnym miejsca w podstawowej jedenastce. Jeżeli jest niepewność, to nogi po wyjściu na boisko są trochę splątane.

W piątkowym meczu z Odrą Wodzisław popisał się Pan hat-trickiem.

- Czasami jest taki dzień, że uda się strzelić coś więcej. To mój pierwszy hat-trick w lidze. Jak się strzela jedną bramkę, to jest wielka radość, a co dopiero mówić o trzech.

Gdy zamyka Pan oczy pojawiają się te gole?

- Tylko pierwszy. Dwóch ostatnich nie widzę. Na stadionie był taki tumult, że połapałem się w tym co i jak dopiero, gdy zobaczyłem te bramki w telewizji.

Ciężko zasnąć po takim meczu?

- Bardzo. Ze mną już tak jest, że po każdym meczu mam nieprzespaną noc. Duży stres, zmęczenie - to wszystko mi nie pomaga. Czy mecz jest wygrany czy przegrany, emocje są tak duże, że nie potrafię zebrać myśli. Nie mam żadnych sposobów na walkę ze stresem. Szklanka mleka też nie pomaga. Najlepszy jest spokój.

W meczu z KSZO Ostrowiec strzelił Pan bramkę, która kandyduje do miana gola roku. Przedryblował Pan pół boiska niczym Diego Maradona na mundialu w Meksyku.

- Po meczu dziennikarze pytali, czy to było zamierzone. Odpowiadałem, że nie. Po prostu dostałem piłkę, a reszta ułożyła się sama. Najpierw położyłem na ziemi jednego obrońcę, potem drugiego, trzeciego... Bardzo ładny gol, też mi się podobał. Ze mną już tak jest. Jeśli mam piłkę przy nodze i myślę: "O, za chwilę strzelę bramkę", to nigdy nic z tego nie wychodzi. Najlepiej, jak się nie zastanawiam, nie myślę o tym, co robię. Najważniejsze to mieć instynkt. Decyzja, strzał, gol.

Pochodzi Pan z Żar, niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku. W domu jest Pan chyba bohaterem?

- Po ostatnim meczu nie byłem jeszcze w domu, ale tata mówił mi, że wszyscy gratulują mu syna. Ludzie zaczepiają go na ulicy. To bardzo miłe. Tam wszyscy się znają i wszyscy interesują się piłką. Z Żar pochodzą też Mariusz Liberda [bramkarz Groclinu - przyp. red.] i Edward Lorens, więc sympatie trochę się rozkładają.

Dlaczego tak długo nie mógł się Pan wyrwać z Zagłębia Lubin?

- To była dziwna sytuacja. Niby nie byłem potrzebny, a działacze nie chcieli mnie puścić z klubu. Miałem oferty z Ruchu Chorzów, Śląska Wrocław, Petrochemii Płock, Świtu Nowy Dwór Mazowiecki i nic. A przecież nie chcieli mnie za darmo. To był jakiś cyrk. W końcu na moją prośbę wypożyczono mnie do Chrobrego Głogów. Potem szansę gry w Zagłębiu dał mi Stefan Majewski. Wszystko układało się dobrze do czasu, aż trener stracił pracę.

Majewski jest teraz drugim trenerem reprezentacji Polski. Może znowu da Panu szansę?

- Nawet o tym nie myślę. Na razie nie było rozmowy.

Ma Pan specyficzny sposób przygotowania się do meczu. Podobno stosuje Pan dietę?

- W dniu meczu jem to samo, co koledzy z zespołu. Dużo warzyw, gotowane mięso. Generalnie staram się prowadzić zdrowy tryb życia. Unikam smażonych potraw. Stosuję się do wskazówek z książek doktora Tombaka. Dieta polega głównie na oczyszczaniu organizmu z różnych toksyn.

Co Pan jadł na śniadanie?

- Płatki z jogurtem i banana.

I ma Pan siły, żeby biegać 90 minut po boisku? Przecież Pan się odżywia jak modelka!

- Pokutuje pogląd, że aby mieć siły, to trzeba zjeść schabowego. Ja wolę jechać na jogurcie, a schabowy to już ewentualnie po meczu. Trzeba być lekkim.

Ma Pan swój ulubiony zespół, może ligę?

- Najbardziej podoba mi się liga angielska. Lubię patrzeć na Manchester United, Arsenal. Waleczne zespoły, świetnie przygotowane do walki przez 90 minut.

Na razie interesowały się Panem zespoły z Cypru , Ukrainy.

- Niczego nie można wykluczyć. Już się nauczyłem, żeby nigdy nie mówić nigdy. Życie pokaże, co będzie dalej. Mój kontrakt z Górnikiem obowiązuje jeszcze dwa lata.

Czy kolejne bramki dedykuje Pan swojej dziewczynie Kamili?

- Wstyd mi, ale nie zadedykowałem jej jeszcze żadnej. Teraz to nadrabiam i dedykuję jej wszystkie dziewięć. Ona bardzo się cieszy z moich sukcesów.

Pana najnowszy zakup to błękitne bmw. Czy samochody to Pana pasja?

- Lubię ładne auta. Obok piłki to moja druga pasja. Czytam gazety, odwiedzam giełdy. Trochę się na tym znam. Z wymianą koła i świecy radzę sobie sam.

Gdzie w Polsce można się najlepiej rozpędzić?

- Na A4 Kraków - Zgorzelec [śmiech]. Do domu mam 320 km, jadę dwie i pół godziny. Szybko, ale bezpiecznie.

Andrzej Niedzielan ma 23 lata.

Jest wychowankiem Promienia Żary. Grał też w Zagłębiu Lubin, Odrze Opole i Chrobrym Głogów. W lidze rozegrał 32 mecze, zdobył 16 bramek.

Rozmawiał Wojciech Todur

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.