Katastrofa w Nysie. Legendarny siatkarz próbuje ratować miasto. "Dramatyczna sytuacja"

Makabryczne sceny mają miejsce w południowo-zachodniej części Polski. Powodzie niszczą miasta i zabierają ludziom ich dorobek życia. Najbardziej zniszczone zostały Głuchołazy oraz Kłodzko, natomiast woda zalewa również Nysę. Mieszkańcy robią, co mogą, by uratować miasto, a pomagają im również sportowcy. Jednym z nich jest legendarny siatkarz Daniel Pliński. - Sytuacja jest dramatyczna - oznajmił w rozmowie z "Faktem".

- Jeżeli będzie pomoc z Unii lub od rządu, to w ciągu pięciu, sześciu lat będziemy w stanie zniwelować to, co w ciągu pięciu, sześciu godzin zniszczyła woda - przekazał burmistrz Kłodzka Michał Piszko w programie "Fakty po faktach". Mieszkańcy zamieszczają w mediach społecznościowych materiały z ulic i aż trudno cokolwiek powiedzieć. Woda niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze, w tym dorobek życiowy wielu ludzi.

Zobacz wideo Andrzej Kowal, trener Gorzowa: Spadają trzy zespoły, więc nikt nie odpuści

Premier Donald Tusk zdradził, że dotknięci tragedią, otrzymają potrzebną pomoc. "Mamy zapewnioną rezerwę na potrzeby miejsc i ludzi ogarniętych powodzią w wysokości miliarda złotych. Minister finansów zapewnił mnie, że środków na pomoc nie zabraknie" - wyjaśnił. Potrzebujących może być jednak znacznie więcej, niż się spodziewano.

Dramatyczna sytuacja w Nysie. Daniel Pliński zabrał głos

- Chcemy przygotować się pod wariant mega pesymistyczny. Ogłoszenie w mieście alarmu przeciwpowodziowego oznacza, że całe miasto musi być gotowe. Sytuacja do końca tygodnia będzie sytuacją szczególną - stwierdził prezydent Wrocawia Jacek Sutryk, cytowany przez tuwroclaw.com. Woda nie dotarła jeszcze do stolicy Dolnego Śląska, natomiast do Nysy już tak.

Burmistrz Kordian Kolbiarz ogłosił w poniedziałek ewakuację miasta. Mimo wszystko mieszkańcy wspólnie z żołnierzami WOT umacniają wały, próbując ratować, co się da. Do akcji przyłączyli się również prezes Stali Nysa Robert Prygiel oraz legendarny siatkarz i trener Daniel Pliński. - Duża część Nysy jest pod wodą. Co chwilę słychać wozy jadące na sygnale. Sytuacja jest dramatyczna - przekazał w rozmowie z "Faktem".

- Co prawda, tereny wokół naszej hali nie są zalane, ale nie możemy w niej trenować, bo wewnątrz skoszarowane jest wojsko - dodał. Potwierdził zatem słowa prezesa Prygiela, który zdradził, że niedzielne spotkanie z GKS-em Katowice prawdopodobnie nie dojdzie do skutku.

- Obiekt jest suchy i bezpieczny, ale obecnie służy mieszkańcom wysiedlanych wsi, a także służbom. Na parkingu starują i lądują helikoptery. Pod halą jest punkt dystrybucji wody pitnej. Obecnie w mieście nie można korzystać z wody kranowej do celów spożywczych. Połowa miejscowości w ogóle nie ma wody - wyjaśnił dla TVP Sport.

Stal Nysa ma na sobie presję gry w PlusLidze. "Kalendarz nie jest z gumy"

Prygiel ujawnił, że nie wie, co robić. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, a klub ma na sobie presję, by rywalizować w PlusLidze. - Kalendarz nie jest z gumy. Z drugiej strony, mamy jeszcze dwie dodatkowe hale w Nysie, by zagrać, ale wizja drugiej fali i problemy komunikacyjne w mieście nas przerastają. Nie wiemy też, czy drużyna nie powinna opuścić Nysy, ale z drugiej strony przecież jej członkowie nie mogą zostawić rodzin i bliskich. Czuję się bezradny – zakończył.

Pliński podkreślił za to, że mimo wszystko najważniejsze jest ludzkie życie. - To, by nikomu nic się nie stało, żeby wszyscy ocaleli. Wiele osób martwi się, że fala powodziowa wróci. Jednak wszyscy mają nadzieję, że najgorsze za nami. A co z naszym graniem? Przetrwamy i będziemy walczyć - podsumował.

Więcej o: