W dużym mieście na zadbanym boisku i w wiosce za remizą. Na meczach A-klasy i podczas turnieju dzieci. Nawet na nich słychać okrzyki jak z "Żylety". Generalnie - im niższy poziom, tym gorzej. Tu prezes i kierownik, tam trener i piłkarze. Ale ich przynajmniej można ukarać kartkami. Na kibiców, często wstawionych, sędziowie nie mają nic. Wysłuchują wyzwisk, w ostateczności uciekają. Czasami się boją i świadomie podejmują złe decyzje, bo wiedzą, że grupa karków już na nich czeka. Nadstawiać się za 150 złotych? W imię czego? Sędziowanie miało być pasją, zajęciem na niedzielne popołudnia.
- Pokazałem czerwoną kartkę. Ukarany zawodnik podszedł, spojrzał mi w oczy, zebrał w ustach ślinę i napluł mi w twarz. W ten policzek - wskazuje Wojciech Ganczar, jeden z bohaterów serialu "Sędzia wróg", który pokazuje rzeczywistość sędziów w niższych ligach. - Do dzisiaj czuję zapach tej śliny. Twarz mi zamarła. Gwizdnąłem trzy razy i zakończyłem mecz. Reszta piłkarzy krzyczała: "Jak możesz kończyć? Przecież tylko cię opluł!". Środowisko sędziowskie też się podzieliło. Część wspierała, a część twierdziła, że powinienem wytrzeć twarz i gwizdać dalej. Ale przecież straciłbym wtedy resztki godności i szacunku do samego siebie.
- Po meczu podszedł do mnie bramkarz. Życzył mi dobrego k*****a, żeby ktoś mnie porządnie wyr****ł tak, jak ja ich w meczu. Zamurowało mnie. Stanęłam i nie wiedziałam, co zrobić - opowiada Natalia Wawrzyniak, początkująca sędzia. Obok szedł jej chłopak, Piotr, który podczas tego meczu był liniowym. - Zagotowałem się. Chciałem stanąć w jej obronie, ale byliśmy na tym meczu sędziami, więc nie mogłem zareagować w stanowczy sposób. Powiedziałem Natalii, żeby pokazała mu czerwoną kartkę i poszliśmy do szatni, żeby opisać tę sytuację - mówi. - Do domu wracałam ze łzami w oczach. Później zastanawiałam się, czy chcę to dalej robić. Jeździć i słuchać tych wyzwisk. Innym razem trener powiedział mi, że nadaję się tylko do garów, a nie do sędziowania. Stwierdził po meczu, że gdyby miał taką córkę, jak ja, to ukręciłby jej łeb.
- Usłyszałam od kibicki, że obetnie mi włosy i że zakopie mnie żywcem w trumnie. Obrażała mnie przez cały mecz. Staram się wyrzucać takie sytuacje z głowy, mam grubą skórę, i wtedy też nie pozwoliłam, żeby wpłynęło to na moje decyzje do końca spotkania, ale później musiałam się zamknąć w toalecie i wypłakać. To było za dużo - wspomina Joanna Pazdecka.
- A-klasa. Gospodarze przegrywali 0:1. W 70. minucie wyrównali, a ja podniosłem chorągiewkę, wskazując, że był spalony. W tym momencie cała drużyna mnie otoczyła. Leciały wyzwiska i przekleństwa. Uruchomili się kibice. Wysłali jednego, który za mną chodził do końca meczu i "pilnował". Groził mi. Pokazywał, ilu czeka na mnie karków i co ze mną zrobią, jeśli znów dam dupy. "Nie wyjedziesz stąd" - mówił. Po prostu się bałem o swoje zdrowie. Koniec końców nic się nie wydarzyło, bo ta drużyna ostatecznie wygrała - wspomina Przemysław Majer z Poznania.
- Nawet na kursie nam powiedzieli o jednej miejscowości, nie pamiętam niestety nazwy, że jak tam się jedzie, to asystent sędziego numer 2 ma ciężko, bo za nim zawsze zbierają się zagorzali kibice i czasami trzeba uciekać. A że niedawno wybudowali płot, to teraz nawet nie ma gdzie biec - mówi Kamil Jaszkul, były już sędzia.
- Zawodnik przewrócił się o kępę trawy, więc powiedziałem mu, żeby wstawał. Zaczął mnie wyzywać. Przerwałem grę. Pokazałem mu czerwoną kartkę. Wtedy strzelił mi z liścia. Przewróciłem się, wypadły mi kartki, koledzy sędziowie pomogli mi wstać. Zakończyłem mecz. Później chciał mnie jeszcze tłuc pod szatnią. W sądzie powiedział, że mnie pacnął, a nie uderzył. Sędzia mu odpowiedział, że - patrząc na niego i na mnie - takie pacnięcie mogło się dla mnie bardzo źle skończyć - wspomina Ganczar. - Ten zawodnik miał mi zapłacić zadośćuczynienie. Wyrok został upubliczniony. Na tym się skończyło. Ale założyłem tę sprawę nie po to, żeby coś wyegzekwować, tylko by ludzie wiedzieli, że każdy człowiek ma swoją godność. I niezależnie, czy sędziuje dobrze, czy źle, to należy mu się szacunek jak każdemu człowiekowi - podkreśla.
Październik 2019 r. Jarosławsko. Mecz B-klasy między Pomorzanką a Zorzą II Dobrzany. Sędzia Szymon Pawłowski nie ma wówczas nawet 18 lat, nie ma prawa jazdy, więc na mecz przywozi go mama. Sędziowanie jest jego pasją, na kurs zapisał się tuż po tym, jak zdmuchnął 16 świeczek. Gwiżdże od półtora roku. Ten mecz, jak na realia najniższego poziomu, przebiega całkiem spokojnie. Aż do 92. minuty, kiedy Pawłowski dyktuje aut dla gości. Krystian Bojski, grający z nr. 17 na koszulce, oburza się: "Co ty, ku**a, odp********z?" - cytuje go sędzia w pomeczowym raporcie. Daje mu za to żółtą kartkę.
- Zawodnik biegł do mnie z dziesięciu metrów. Mniej więcej z takiej odległości dałem mu kartkę. Notowałem sobie jego numer i kątem oka zobaczyłem, jak odchyla głowę, bierze zamach i trafia mnie prosto w nos. Siła była tak duża, że odleciałem. Pogubiłem swoje rzeczy, ocknąłem się na ziemi. Piłkarze drugiej drużyny pomagali mi się pozbierać. Wzięli mnie pod ręce i sprowadzali do szatni, bo nie mogłem iść sam. Wtedy podbiegł jeszcze bramkarz z drużyny tego zawodnika, który uderzył mnie głową. Stanął przede mną i powiedział: "A to ode mnie!". I napluł mi w twarz - opowiada.
- Piłkarze gości zaprowadzili mnie do szatni. Bardzo źle się czułem, drętwiały mi ręce. Zadzwoniłem po pogotowie i policję. Pojechałem do szpitala, następnego dnia byłem u laryngologa, później miałem jeszcze kilka wizyt u innych lekarzy i pod względem zdrowotnym tak to się skończyło: złamaniem kości nosa z przemieszczeniem i złamaniem przegrody nosowej. Trudny był dla mnie widok mamy. Tak samo jak moment, w którym do niej zadzwoniłem, żeby przyjechała, bo połamali mi nos.
- Czy pozwoliłbyś, żeby ktoś wyzywał twoje dziecko? - pytała później mama Szymona w krótkim filmie nagranym w ramach oddolnej akcji sędziów "Szacunek dla arbitra". - Miałem po tej sytuacji moment kryzysu. Napisałem moim kolegom, że to już koniec i nie chcę dalej sędziować. Ale to trwało chwilę. Zmieniłem zdanie ze względu na reakcję i wsparcie, które dostałem ze środowiska sędziowskiego.
Wydział Dyscypliny ZZPN wydał oficjalne orzeczenie w tej sprawie:
- W najniższych ligach, gdzie nie ma kamer ani policji na meczach, sędziowie mają najtrudniej. To istny poligon, na którym przekonują się, jak trudne jest sędziowanie. Wielu mi przyznawało, że podjęłoby w meczu inną decyzję, gdyby czuło się bezpiecznie. Realnie zatem poziom agresji i brak rozwiązań prawnych, które dawałyby sędziom poczucie, że nie zostaną z problemem sami, przekłada się na ich boiskowe decyzje - uważa Rafał Rostkowski, były sędzia międzynarodowy.
- Spotykamy się z każdą możliwą przemocą, zaczynając od tej delikatniejszej, czyli słownej, a kończąc na fizycznej. Nie jest to może na porządku dziennym, ale w ostatnich latach takich incydentów przybywa, tymczasem komisja dyscyplinarna chce dobrze żyć z całą społecznością, mieć dobre relacje z klubami, więc woli nie roztrząsać - mówi Pawłowski.
- Najgorsze jest ruszanie rodziny. Ktoś mi groził zgwałceniem żony. Nie znał jej oczywiście, nie jeździła ze mną na mecze, ale to i tak bolało. Zastanawiałem się, co właściwie tym osobom zrobiłem, że mówią takie rzeczy - dodaje inny sędzia.
- Tendencja jest wzrostowa. Działacze, piłkarze, trenerzy... Ale najgorzej jest z kibicami. Idą po mszy, otworzą piwo, sędzia się pomyli i jadą z nim jak z taczką gnoju. Popełniłem jeden błąd. Gdy zaczynałem sędziować te osiem lat temu, powinienem założyć słownik z tymi wszystkimi wyzwiskami. Właśnie wydawałbym szósty czy siódmy tom - gorzko uśmiecha się Ganczar.
- Jeśli ktoś opluje albo uderzy sędziego, to dostaje trzy lata czy pięć lat dyskwalifikacji. W duchu się z tego śmieje. Bo co mu się dzieje? Traci jedno z weekendowych zajęć, jakąś pasję. Nie odczuwa jednak żadnej straty - finansowej czy materialnej. To nie jest żadna kara. Potrzebne są zdecydowane sygnały, żeby zniechęcać do takich zachowań - uważa Rostkowski.
- Każdy przypadek agresji wobec sędziów to o przypadek za dużo. Nie można nad tym przechodzić do porządku dziennego, natomiast nie można powiedzieć, że to jest sędziowskie życie i sędziowska codzienność. Te przypadki się zdarzają, ale na szczęście - liczbowo - jest ich niewiele - przekonuje Tomasz Mikulski, szef kolegium sędziów PZPN. - W każdym województwie jest inaczej. Nie mamy statystyk jako kolegium sędziów PZPN, ale myślę, że agresja fizyczna to kilka przypadków rocznie. Może kilkanaście. W ostatnich miesiącach na pewno było tych przypadków mniej. Jako kolegium sędziów robimy wiele, żeby przede wszystkim ocieplić wizerunek sędziów. Temu m.in. służył serial "Sędziowie" tworzony przy naszej aprobacie przez Canal Plus - mówi.
Sędziowie z niższych lig mają już nawet zaufanego adwokata, który wprawił się w takich sprawach. Jeden zaatakowany sędzia poleca go kolejnemu. Mówi nam, że agresja wobec sędziów jest nagminna i w każdym tygodniu zgłasza się do niego przynajmniej jeden sędzia piłkarski z prośbą o pomoc prawną w prowadzeniu postępowania. W roku prowadzi takich postępowań karnych przynajmniej kilkadziesiąt. Największy problem widzi w społecznym przyzwoleniu na atakowanie sędziego, obrażanie go i zniesławianie. Często bowiem osoby, które dopuszczają się takich działań, nie zdają sobie sprawy z konsekwencji, również prawnych, które może to rodzić.
Trzeba przy tym pamiętać, że bardzo dużo spraw nie jest zgłaszanych organom ścigania, bo często sędziowie wywodzą się z tego samego środowiska, co piłkarze i kibice, którzy są agresorami. W obawie o kolejne negatywne konsekwencje pokrzywdzeni sędziowie wolą odpuścić.
- Napisałem petycję do Senatu z propozycją zmian w prawie. Proponuję tam dwa rozwiązania. Pierwsze to wpisanie sędziów na listę funkcjonariuszy publicznych, które sprawiłoby, że sędziowie byliby chronieni jak policjanci, sędziowie sądów powszechnych czy przedstawiciele innych zawodów ważnych dla interesu społecznego. Zarazem sędziowie musieliby podwyższyć poziom swojej działalności. Wpisanie na taką listę daje bowiem nie tylko ochronę, lecz także generuje obowiązki i rodzi konsekwencje w przypadku różnych naruszeń - mówi Rostkowski.
- To podniosłoby poziom bezpieczeństwa sędziego - uważa adwokat.
- Druga to wpisanie sędziów sportowych na listę zawodów, które mają gwarantowaną taką samą ochronę, jak funkcjonariusze publiczni. Zatem sędziowie by do tych zawodów nie należeli, ale byliby w ten sposób chronieni. Od kilku miesięcy czekamy na reakcję ministerstwa sportu, któremu komisja senacka przekazała pismo w tej sprawie, z prośbą o odpowiedź - zdradza Rostkowski.
- Prowadziliśmy konsultacje z Ministerstwem Sportu w tej sprawie. Dostaliśmy całą listę pytań, więc najwyraźniej ministerstwo nad tym pracuje. Ale nie jestem pewien, czy to jest realne. Już w chwili, gdy była opracowywana obecna ustawa w sprawie sportu, było to procedowane i rozważane, a ostatecznie wątpliwości przeważyły - mówi Tomasz Mikulski.
- Dzisiaj sędziom jest trudniej. Natężenie agresji i schamienia w społeczeństwie jest większe niż kiedyś. To, co widzimy na boiskach, jest efektem wielu lat zaniedbań procesu wychowawczego. Dzisiaj nawet nauczyciel w szkole nie ma takiego autorytetu, jak kiedyś - mówi Michał Listkiewicz, były sędzia i prezes PZPN. I pozostaje przy szkole: - Szkoda, że nie ma w niej zajęć z sędziowania. Natychmiast bym wprowadził, że na lekcji wuefu jednego dnia grasz, a drugiego sędziujesz, by przekonać się, na czym to polega, jakie jest trudne i jakie niewdzięczne - podrzuca pomysł. Wielu naszych rozmówców zgadza się, że potrzebne są skoordynowane działania: oddolne i wychowawcze oraz interwencyjne, zakładające zmianę przepisów.
- Kiedy opowiadam moim kolegom z Wielkiej Brytanii, co się u nas dzieje i co robi PZPN, a co się dzieje u nich i co się u nich robi, są zszokowani skalą przemocy i brakiem właściwej reakcji federacji. Nie było w Polsce nigdy kampanii typu "Respect". Federacja nie reaguje na agresję wobec sędziów. Brakuje jednoznacznego przekazu, że będzie coś z tym robić - uważa Rostkowski.
- Wprowadziliśmy coś takiego jak status sędziego. I tam, poza obowiązkami sędziego, po raz pierwszy zawarte zostały prawa. Także prawo do wsparcia prawnego ze strony związków wojewódzkich i PZPN w przypadku, kiedy sędziego dotknie przemoc albo poniesie straty materialne - odpowiada Mikulski.
- Jesienią 2021 r. głośno było o aktach przemocy wobec sędziów. Temat zrobił się medialny. Konsekwencje były takie, że wiosną 2022 r. do sędziów dotarły sygnały, mocne sugestie, by takich spraw nie nagłaśniali, tylko zgłaszali w swoich macierzystych związkach, bo tam znajdą pomoc - mówi Rostkowski.
- Na pewno nie sądzę, by sędziowie byli w Polsce kneblowani. Sam namawiam sędziów, żeby mówili o swoich problemach otwarcie i pełnym tekstem - zaznacza Mikulski.
- Sędzia, który ma problemy na meczach, jest problematyczny. Mówi się nawet, że jak ktoś często ma "gnój na meczach", nawet nie ze swojej winy, to nie jest dobrze widziany w środowisku. Kto pokazuje za dużo czerwonych kartek, kończy mecze przed czasem... No nie jest "fajny" - zdradza nam jednak jeden z arbitrów.
- Wielu sędziów rezygnuje z sędziowania, bo jest przyzwolenie na takie traktowanie i agresję wobec sędziów, a reakcja władz piłkarskich jest niewystarczająca - uważa Rostkowski.
- Jako sędzia uważam, że kary za agresję wobec sędziów powinny być znacznie surowsze. Moim zdaniem za uderzenie sędziego powinna być kara nawet dożywotniej dyskwalifikacji - mówi szef kolegium sędziów PZPN. - W mojej ocenie, problem przemocy wobec sędziów nie jest problemem najważniejszym i z pewnością nie decyduje o tym, że sędziów jest mniej. Znam sytuacje w całej Europie i problem jest taki sam. Do sędziowania zgłasza się coraz mniej osób, bo trudno zachęcić młode pokolenie do wytężonej i żmudnej pracy - czasami w deszczu, zimnie i w błocie - twierdzi.
Mimo że do sędziowania mogą przyciągać sukcesy Szymona Marciniaka, który w Katarze doskonale poprowadził finał mistrzostw świata i od kilku lat gwiżdże w najważniejszych meczach Ligi Mistrzów, a przy tym jest charyzmatyczny i przy różnych okazjach namawia do zapisania się na kurs, liczba sędziów w Polsce utrzymuje się na stałym poziomie od dziewięciu do dziesięciu tys. To za mało. PZPN szacuje, że do zapełnienia płynności w obsadach powinno być około 20 proc. więcej. Zaznacza też, że sytuacja w każdym województwie jest inna.
- W okręgu warszawskim braki są tak duże, że każdy sędzia w trakcie weekendu może prowadzić tyle meczów, ile tylko chce. Braki są drastyczne. Najniższa liga, czyli B-klasa, jest sędziowana tylko przez jednego sędziego, co jest bardzo trudne. Tam młodzi sędziowie, zaraz po kursach, zderzają się z bardzo trudną rzeczywistością i nie mają nawet wsparcia asystentów. Często po dwóch czy trzech meczach rezygnują - mówi nam jeden z arbitrów.
- Sędziów będzie coraz mniej. Młodzież się nie garnie. Moim zdaniem dojdzie do tego, że za parę lat nie będzie komu sędziować meczów A-klasy - przewiduje sędzia Ganczar i zaznacza, że to zadanie dla pasjonatów. Wynagrodzenia za mecze są bowiem niskie. Sędzia główny w A-klasie zarabia około 150 zł na rękę za mecz, w okręgówce 200 zł, a w IV lidze 250 zł. Można uprościć, że co liga, to 50 zł więcej. Liniowi w danej lidze zarabiają około 30-50 zł mniej niż sędziowie główni.
- Zdecydowana większość meczów toczy się w swoim klimacie, w fajnej atmosferze, i nie pozostawmy takiego wrażenia na odbiorcach, że jest inaczej, bo to nieprawda. Nie chciałbym, żeby ktoś wywnioskował, że mecz A-klasowy czy B-klasowy to mecz, kiedy sędziowie co do zasady są lżeni i im się grozi - zaznacza Mikulski.
- Po co wam to? - pytamy bohaterów naszego tekstu. Nie jesteśmy pierwsi. Wcześniej pytali ich bliscy: rodzice, bracia, partnerzy, przyjaciele. Z troską przestrzegali, niekiedy zniechęcali. Dlaczego więc oni wszyscy dalej sędziują? - Pasja - są zgodni tak samo, jak w tym, że problem agresji wobec nich jest poważny i powszechny.