Wielkie talenty z FIFA 13. Mieli podbić piłkarski świat

Na wielkich nadziejach się zaczęło i w zasadzie skończyło. W grze FIFA ich potencjał oceniono wysoko, ale przyszłość zweryfikowała ich piłkarskie losy. Przyczyny ich niepowodzenia są różne. Z perspektywy czasu ci zawodnicy jednak z pewnością zawiedli ogół piłkarskiego społeczeństwa.

To czwarta część cyklu o niezrealizowanych talentach z gier FIFA. Dziś na warsztat "trzynastka" i co trzeba na starcie zaznaczyć - nie jest źle. Wielu piłkarzy, którym przyznano wysoki wskaźnik potencjału, coś tam w swoich karierach osiągnęło. Mimo wszystko znaleźli się i tacy, idealnie wpisujący w ramy tej serii. A oto i oni.

Zobacz wideo Historia serii FIFA - od Świerczewskiego do Mbappe

Oscar (87 punktów potencjału)

W 2012 roku Oscar był już rozpoznawalnym piłkarzem. Właśnie przeniósł się do Chelsea, a to otwierało przed nim świetlane ścieżki rozwoju. W składzie "The Blues" od razu został istotnym elementem. Pierwszy sezon to świetne statystyki, podparte wygraną w Lidze Europy. Lepszego startu wymarzyć sobie nie można.

A jednak Oscar znalazł się w zestawieniu talentów z serii gier FIFA, która nie spełniły pokładanych oczekiwań. Dlaczego? Cóż, nie były to kontuzje ani nagła obniżka formy. Brazylijczyk po prostu sam obrał drogę, która skreśliła go z poważnej piłki. Wybrał ścieżkę, za którą wielu kibiców go napiętnowało. Stracił w oczach społeczeństwa piłkarskiego szacunek, bo zdecydował się na transfer do Chin. Poszedł za pieniędzmi, a nie ambicjami.

Spędził w Chelsea pięć lat, zdobywając dwa mistrzostwa. Niby ładne CV, ale gdyby został, niewątpliwie miałby szansę dołożyć do tego chociażby Ligę Mistrzów. Ostatecznie w 2017 roku przyjął ofertę od Szanghaj Port. Wielu zawodników wróciło z Chin po kilku latach, by spróbować jeszcze swoich sił w Europie. Ale nie on - Oscar wygrzał sobie miejsce i było mu w nim dobrze. 

Przeprowadzka do Chin sprawiła również, że przestały do niego przychodzić powołania do kadry Brazylii. Oscar jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy z własnej woli zamknęli sobie furtkę do pięknej piłkarskiej kariery. Podobno każdy jest kowalem własnego losu, ale to co pomocnik sobie wykuł, rozczarowało chyba wszystkich. 

Tonny Vilhena (87 punktów potencjału)

Zapowiadał się na kogoś wyjątkowego. Jednego z liderów przyszłego pokolenia kadry Holandii. Zadebiutował w niej zresztą w wieku 18 lat. Być może było na to wszystko po prostu za szybko, bo dziś wiadomo, że nie dał rady zrealizować narzuconych mu celów.

Vilhena utknął w Eredivisie na lata. Jego rówieśnicy wylatywali w świat w bardzo młodym wieku, a Tonny cały czas grał w Feyenoordzie. Pierwsze lata wyglądały obiecująco, zwłaszcza sezon 2014/2015, kiedy liczby Vilheny wypadły naprawdę dobrze. Cały czas było jednak cicho. Niby przebąkiwało się coś o Manchesterze United, ale bez żadnych konkretów. 

Forma Holendra zmieniała się zaś jak w kalejdoskopie, a lat mu tylko przybywało. Najlepszy sezon rozegrał w latach 2017-2018. Strzelił wtedy 11 goli. I tak było to za mało na wypracowanie sobie transferu. Do przenosin doszło dopiero w 2019 roku. Ich kierunek jednak wcale nie był tym oczekiwanym i przyniósł spore rozczarowanie.

Choć bowiem mówiło się o zainteresowaniu zachodnich klubów, tak pomocnik wybrał atrakcyjniejszą finansowo opcję - rosyjski Krasnodar. Chciało się permanentnie postawić na nim krzyżyk. Tyle lat oczekiwania, a ten idzie w zupełnie innym kierunku niż przewidywano. Nie dziwota też, że Vilhena nie czuł nigdy specjalnej więzi z rosyjskim klubem. Przy okazji każdego okienka wspominano o jego naciskach na transfer. Szansa powrotu na zachód pojawiła się dopiero teraz, a wszystko z powodu wojny. Holendra przygarnął na wypożyczenie Espanyol. Z miejsca stał się podstawowym zawodnikiem. Hiszpanie mają opcję wykupu latem i kto wie, być może wreszcie Vilhena na dłużej zawita w czołowej europejskiej lidze. Stało się to jednak zdecydowanie później niż zakładano.

Shinji Kagawa (86 punktów potencjału)

O rany, jak dobrze zapowiadał się ten Japończyk. Jego początki kariery to nie miarowe kroki, a susy. Tak szybko udawało mu się progresować. Co ciekawe na ojczystych boiskach zagrał tylko kilkanaście spotkań w pierwszej lidze. Wcześniej jednak szalał na niższych szczeblach, a to zwróciło uwagę skautów Borussii Dortmund. 

Kagawa wylądował w Europie w 2010 roku. Miał 21 lat, ale nie potrzebował dużo czasu na aklimatyzację. Zagrał dwa solidne sezony w barwach klubu z Zagłębia Ruhry. Ta szybkość, błyskotliwość i nienaganna technika urzekały coraz większą liczbę obserwatorów. Manchester United nie zwlekał długo. W 2012 roku "Czerwone Diabły" wyłożyły za Japończyka 16 milionów euro, czym sprzątnęli go ze stołu, zanim ktokolwiek inny pokrzyżował im szyki.

Więcej treści gamingowych na Gazeta.pl.

Ale Premier League rządzi się własnymi prawami. To nie tak, że Kagawę przerosła ona od razu. W swoim pierwszym, a ostatnim sezonie Sir Alexa Fergusona na ławce trenerskiej, spisywał się nieźle. Co prawda był głównie zmiennikiem, ale w takim wypadku 6 goli i 4 asysty to naprawdę solidny dorobek. Gorzej było już za Davida Moyesa, choć w zasadzie regres ujawnił się nie tylko u Japończyka.

Mimo wszystko w Manchesterze dość szybko uznano, że Kagawa to jednak nie jest piłkarz na rozmiar kapelusza "Czerwonych Diabłów. Pomocnik wrócił do Dortmundu, ale wcale nie odrodził się tam jak feniks. Zagrał dwa porządne sezony, ale w środku pola Borussii królował ktoś inny. Mianowicie Marco Reus - kiedy był zdrowy, to on występował na pierwszej linii frontu. Sam Kagawa zresztą po prostu gasł. Robił się coraz starszy, a jak powszechnie wiadomo, w Dortmundzie lubi się dawać szansę młodym. Japończyk musiał więc szukać nowego domu.

Trochę sobie pojeździł - była Turcja, Hiszpania, Grecja, a teraz Belgia. Kagawa skończy w tym roku 33 lata i bliżej mu do końca niż początku kariery. Kariery, która mogła być naprawdę piękna, a była tylko ładna. Może gdyby nie ten transfer do United, ale nie ma co gdybać. 

Bernard (86 punktów potencjału)

W drugiej dekadzie XXI wieku Szachtar Donieck zaczął bardzo aktywnie ściągać graczy z Brazylii. To były swego rodzaju inwestycje. Bogaty ukraiński klub nie bał się wykładać ogromnych pieniędzy na piłkarzy, którzy przez kilka lat stanowili o jego sile, a potem szli w swoją drogę. Nazwisk, które przewinęły się przez Szachtar jest wiele. Fernandinho, Alex Teixeira, Willian, Luiz Adriano, Bernard. To przy tym ostatnim zatrzymamy się na dłużej.

Do Ukrainy przyleciał mając 21 lat. Szachtar zapłacił Atletico Mineiro 25 milionów euro. Sama kwota mocno podziałała na medialność młodego Brazylijczyka. Niziutki i drobny, ale zarazem piekielnie szybki skrzydłowy wyglądał na faceta, który za kilka lat sporo namiesza w europejskiej piłce. W zasadzie jednak nie udało mu się nawet podbić piłkarsko Ukrainy. Grał średnio i nieregularnie, a wynikało to nie z kontuzji, lecz chybotliwej formy. Jego pobyt w Doniecku trwał pięć lat, ale w końcu włodarze Szachtara stracili wiarę w jego okazyjną sprzedaż. Gdy wygasł kontrakt, poszedł do Evertonu. W końcu miał zasmakować gry w czołowej europejskiej lidze.

Ale nie do końca mu wyszło. Nie przystosował się do Premier League. Był za słaby na każdym polu. Po dwóch sezonach Everton opchnął go za grosze do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie gra do dziś. Podsumowując - Bernard po prostu nigdy nie był tak dobry, jakby się wydawało. Rozwianie iluzji trwało jednak latami, ale dziś wiadomo, że z Brazylijczyka żadnej legendy nie będzie.

Alan Dzagojew (86 punktów potencjału)

Polacy dobrze pamiętają Alana Dzagojewa z EURO 2012. To on strzelił bramkę, która otworzyła spotkanie Polski z Rosją. Sam turniej w wykonaniu "Sbornej" nie wypadł najlepiej, ale Dzagojew mógł mieć powody do zadowolenia. Zaprezentował się na tyle dobrze, że zaczęto o nim mówić szerzej na całym Starym Kontynencie. Rzadko kiedy Rosjanie robili karierę międzynarodową, lecz piłkarz CSKA Moskwa miał ku temu perspektywy. 

Chociaż, czy rzeczywiście Dzagojew był tak dobry? Wydaje się, że nie, ale perspektywę zakrzywiają jednak również powtarzające się kontuzje mięśniowe. Po EURO nie zdecydował się na transfer i grał sobie w Moskwie jak gdyby nigdy nic. Być może brakowało mu też ambicji i chęci, by porwać się na więcej. Z każdym kolejnym sezonem towarzyszyły mu coraz poważniejsze urazy. Blask jego gwiazdy bladł tak szybko jak się zaczął.

Dzagojew dalej gra w CSKA. Obecna sytuacja w piłce rosyjskiej może zadziałać na jego korzyść. W Premier Lidze zostaną tylko pojedynczy obcokrajowcy - kluby będą niemalże w całości złożone z rosyjskich graczy. To jakaś okazja dla Dzagojewa do ponownego zagrania na poziomie. Na sam transfer poza granice kraju jest już raczej za późno. W czerwcu skończy 32 lata.

Więcej o:
Copyright © Agora SA