W 2011 roku przeprowadzono wiele kasowych transferów. Ogromne pieniądze przechodziły z rąk do rąk, a młodzi piłkarze rozjeżdżali się po Europie. Część bohaterów tych transakcji została wyróżniona przez EA Sports wysokim wskaźnikiem potencjału w FIFA 22. Nie wszyscy jednak dorównali pokładanym w nich oczekiwaniom.
Z perspektywy czasu wydaje się to aż komiczne, że ktoś taki jak Phil Jones, był postrzegany za ogromny talent i nadzieję piłki nożnej. No cóż - przyszłość rozwiała różne wątpliwości, niszcząc tą legendę. W 2011 roku jednak rzeczywiście można było przypuszczać, że Anglik zrobi wielką karierę.
Manchester United zapłacił za 19-latka niemal 20 milionów euro, wykupując go z Blackburn. Jones z marszu stał się jednym z podstawowych zawodników. Sir Alex Ferguson często na niego stawiał. Samą posturą obrońca przypominał Nemanję Vidicia i być może upatrywano w nim następcy Serba.
Mimo wszystko to pierwsze lata Jonesa na Old Trafford były tymi najlepszymi. Zapowiadał się dobrze i prezentował przyzwoity poziom. Do czasu, kiedy zaczęły go dopadać powtarzające się kontuzje. Anglik pauzował raz dłużej, raz krócej, niemniej jednak nie mógł załapać równomiernego rytmu meczowego. Z roku na rok grał coraz mniej, a jeśli już to notował bardzo słabe występy. W pewnym momencie stał się wręcz internetowym memem. Od 2019 roku praktycznie poszedł w odstawkę, ale United go nie sprzedał.
W tym sezonie zagrał w Premier League po dwóch latach przerwy - Ralf Rangnick dał mu szansę, ale był to raczej jednorazowy występ. W zasadzie trudno powiedzieć, co dalej wydarzy się w jego karierze. Ma jeszcze rok ważnego kontraktu, a skoro Manchester dalej go trzyma, to po co miałby bez przymusu się pakować? Tak czy inaczej jego kariera jest w martwym punkcie - Jones to piłkarz, który nie stanął na wysokości oczekiwań nałożonych zarówno przez EA Sports jak i piłkarską społeczność.
Zimą 2011 roku Liverpool wyłożył za Andy'ego Carolla 41 milionów euro. Przyszedł do klubu równolegle z Luisem Suarezem, który nie kosztował "The Reds" nawet 30 "baniek". Gdzie skończył ten drugi doskonale dziś wiemy. Co do pierwszego też roztaczano ogromne perspektywy. Co więc Carollowi poszło nie tak?
Odpowiedź "wszystko" jest nadzwyczaj trafna, lecz zbyt ogólna i prosta. Na Anfield od początku mu nie szło. W pełnym sezonie 2011/2012 strzelił cztery gole w Premier League. W międzyczasie jego urugwajski kolega raz za razem rozpieszczał kibiców, przez co robił z Anglika pośmiewisko. Liverpool zrozumiał, że nie wszystko złoto co się świeci. Caroll był ich ogromnym przejazdem. Zrezygnowano z niego w zasadzie już w 2013 roku.
W West Hamie napastnik próbował odbudować swoje dobre imię. Starania i chęci zostały jednak szybko storpedowane przez pogarszające się zdrowie. Zawodnik łapał uraz za urazem. W Londynie i tak został na dość długo, lecz w końcu "Młoty" odrzuciły go do macierzystego Newcastle. Wiele w kontekście jego gry się nie zmieniło i Caroll permanentnie spadł ze szczebla Premier League - dziś jest graczem West Bromwich Albion.
Gdyby wszystko w jego karierze poszło zgodnie z planem, mógłby z Bonuccim i Chiellinim przez lata dyrygować defensywą Włochów. Ale to ich wszyscy będą nazywać legendami Squadra Azzurra, a nie Ranocchię. Podobnie jak dwójka opisana wyżej, w 2011 roku zmienił klub. Inter wykupił go z Genoi i wiązał z nim swoje następne lata.
Od 2012 roku Ranocchia był już praktycznie podstawowym graczem mediolańskiego klubu. Przez dwa sezony był niezmiennym elementem defensywy Nerazzurrich. Przypadło to jednak na okres bardzo słaby dla tak utytułowanego klubu. Stabilność to rzecz, której zdecydowanie brakowało Interowi. Ten okres posuchy trwał praktycznie dekadę, ale Ranocchia znacznie wcześniej stracił zaufanie.
Inter wypożyczał go do Sampdorii, a nawet Hull City. Wracając do Mediolanu nie był w stanie wywalczyć sobie miejsca w składzie. Wygryzali go coraz młodsi konkurenci, aż wreszcie Włoch został mediolańskim Philem Jonesem. Dalej jest w kadrze klubu, ale gra tylko od święta. Dla kontrastu Chiellini i Bonucci wciąż są fundamentem Juventusu, a w ubiegłym roku zdobyli przecież Mistrzostwo Europy.
Wielka nadzieja paragwajskiej piłki. Latem 2011 roku trafił do jednego z najlepszych miejsc do rozpoczęcia kariery w Europie dla graczy z Ameryki Południowej - FC Porto. Szybki i świetny technicznie Iturbe miał stopniowo podbijać świat futbolu. Za jego zawrotną prędkością nie nadążył jednak bardzo istotny czynnik. Głowa.
Każdy z wyżej wymienionych piłkarzy miał w pewnym momencie większe bądź mniejsze problemy ze zdrowiem. To akurat Paragwajczyka nie dotyczyło, a przynajmniej nie w przełomowych chwilach kariery. Wokół samego zawodnika bardzo wcześnie stworzono otoczkę kogoś wielkiego, a w parze z tym poszło ego. W samym Porto dużo wcale nie grał, a mimo to poszedł do Hellasu Verona za 15 milionów euro.
Więcej treści gamingowych na Gazeta.pl.
Pierwszy sezon na boiskach Serie A miał bardzo udany - na tyle, że sięgnęła od niego od razu Roma, zapewniając Hellasowi praktycznie dziesięciomilionowy zysk. Wszystko postępowało bardzo szybko. Aż za szybko. Iturbe nie powtórzyło osiągów z Verony w Rzymie. Po półtorej roku stołeczny klub stracił do niego wiarę. Zaczęto go rzucać na kompletnie bezowocne wypożyczenia. W końcu Paragwajczyk poszedł do Meksyku i wydawało się, że piłkarsko Europy już nigdy nie zobaczy.
Zonk. Od sierpnia gra w greckim Arisie Saloniki. W 2011 roku jednak nikt raczej nie zakładał, że za dekadę ten 28-letni obecnie skrzydłowy będzie wycierał się we względnie niszowej z lig Starego Kontynentu. Iturbe nie miał psychiki. Był niepokorny, zadziorny i samolubny. Kłopot w tym, że wiele z tych cech rozbudził w nim sam świat piłki nożnej, narzucając na niego ogromną presję i wymagania.
Przebojowy Włoch z egipskimi korzeniami, wyróżniający się charakterystycznym irokezem. Nazywano go "Faraonem". Kręgi piłkarskie znają go od lat i dalej mamy okazję oglądać go na czołowych boiskach europejskiej piłki. Mimo wszystko coś poszło w karierze Stephana El Shaarawy'ego nie tak, bo będziemy go raczej wspominać jako przeciętnego grajka, podczas gdy miało być zupełnie inaczej.
Od najmłodszych lat wyrastał na wielkiego piłkarza. Będąc 19-latkiem przeszedł do Milanu za 20 milionów euro. Momentalnie zaczęto pompować balonik. Wydawało się jednak, że "Faraon" sprosta wymaganiom. Sezon 2012/2013 miał znakomity. W lidze strzelił 16 goli, dokładając do tego 5 asyst. Robiło wrażenie! Kolejny rok zniszczyła mu kontuzja stopy. Niestety kompletnie wybiło go to z rytmu.
El Sharaawy miał problem z powrotem do regularnej gry na poziomie. W klubie takim jak Milan nie ma wymówek i Rossoneri dość szybko się do niego zniechęcili. Poszedł na nijakie wypożyczenie do Monako, a potem zdecydowała się go przygarnąć Roma. W Rzymie nieco rozwinął skrzydła na nowo, lecz wtedy pojawiła się oferta nie do odrzucenia z Chin.
W Azji Stephan spędził dwa lata. Ubiegłej zimy wrócił do Romy, ale jest w niej tylko postacią poboczną. Gra naprawdę niewiele. Zdecydowanie są piłkarze, którzy skończyli gorzej od niego, ale zważając na wielkie zapowiedzi wobec jego kariery, człowiek ma wrażenie, że zamiast pełnego, trzydaniowego obiadu, dostał jedynie przystawkę. Nawet jego irokez nie prezentuje się już tak zjawiskowo jak przed laty.