Gdyby było normalnie, to do otwarcia igrzysk zostałby tydzień, wioska olimpijska kwaterowałaby już akredytowanych, całe grupy sportowców aklimatyzowałyby się w Japonii i sąsiednich krajach, a przez terminale tokijskich lotnisk płynęłyby od rana do nocy potoki gości. W nowej rzeczywistości Tokio właśnie ogłosiło czerwony alarm w sprawie epidemii i rejestruje rekordy dziennych zakażeń. Przez ostatni tydzień były aż cztery dni z ponad 200 nowymi przypadkami, a czwartek miał być według szacunków dniem nowego rekordu: ponad 280 przypadków. Liczba najcięższych przypadków nie rośnie, ale chorych wymagających hospitalizacji jest tylu, że trzeba zwiększać liczbę łóżek na koronawirusowych oddziałach.
Nie ma w takich warunkach czasu na planowanie, jak bezpiecznie przyjąć za rok olimpijskich gości z zagranicy, bo trzeba ostrzegać własnych obywateli. – Tempo zakażeń jest na poziomie czerwonym, najwyższym z czterech stopni ostrzegania – mówiła w środę gubernator tokijskiej metropolii Yuriko Koike, wzywając mieszkańców do powstrzymania się od niekoniecznych podróży. Politycy opozycji wzywali w ostatnich dniach rząd, by wycofał się z akcji promującej lokalną turystykę, ponieważ w wielu turystycznych regionach są obawy przed gośćmi z Tokio, którzy mogą się przyczynić do rozniesienia wirusa. To w stolicy była ponad jedna trzecia z ok. 23 tysięcy przypadków koronawirusa w Japonii. Zakażonych było tu już ponad 8 tysięcy, zmarło 325 osób. W całym kraju – blisko 1000. – Sami stworzymy katastrofę, jeśli ten program będzie kontynuowany – mówił o akcji promującej turystykę – chodzi m.in. o zniżki na wyżywienie i inne zakupy - Soichiro Miyashita, mer miasta Mutsu w prefekturze Aomori, 700 km na północ od Tokio. Walka z koronawirusem prowadzona przez japoński rząd to od początku pandemii slalom między powstrzymywaniem choroby a chronieniem gospodarki. Japonia nie miała twardego lockdownu, opierała się raczej na zaleceniach. Władze były też w pewnym momencie oskarżane o to, że zanim zapadła decyzja o przełożeniu igrzysk nie mówiły pełnej prawdy o epidemii, by nie zagrozić olimpijskiej sprawie.
Gubernator Koike, choć jest polityczną rywalką premiera Shinzo Abe, nie wzywa teraz do zamykania biznesów w stolicy, tylko do zwiększonej ostrożności. Zwłaszcza w restauracjach, sklepach i klubach nocnych. Ale Koike poprosiła też premiera o takie zmiany w prawie, które pozwalałaby lokalnym władzom karać przedsiębiorców niestosujących się do zaleceń.
Krzywa zakażeń rośnie, seria testów wśród obsługi klubów w tokijskiej dzielnicy uciech – w jednym z nowych ognisk epidemii - pokazała dużą liczbę zakażeń u młodych osób, dwudziestolatków i trzydziestolatków. Przypadek koronawirusa w obsadzie musicalu wystawianego w Theatre Moliere w dzielnicy Shinjuku skończył się około 20 nowymi zakażeniami. Teraz około ośmiuset widzów ostatnich przedstawień zostało zakwalifikowanych do grupy wysokiego ryzyka, którą należy przetestować. – To są na razie tak naprawdę drobne zdarzenia. One wynikają z tego, że ludzie przestali się stosować do wytycznych. Ale jeśli wirus zmutuje, to będzie zupełnie inna rozmowa. A to się może stać w każdym miejscu na świecie. Jeśli to będzie nowy groźniejszy wirus, który wywoła drugą falę, to może igrzyska trzeba będzie znowu przełożyć, choć nie chcę się bawić w przewidywania – mówi w rozmowie z Reutersem lekarz Kuyoshi Kurokawa, szef jednego z zespołów doradzających japońskiemu rządowi w sprawie walki z koronawirusem.
Olimpijska Japonia dziś, cztery miesiące po przełożeniu igrzysk z 24 lipca 2020 na 23 lipca 2021, odlicza nie tyle do ceremonii otwarcia, co do jakiegoś bliżej nieokreślonego momentu zwrotnego, w którym można będzie ogłosić: z całą pewnością igrzyska będą. Albo: z całą pewnością ich nie będzie. Tyle że nie da się dziś nawet powiedzieć, kiedy ten moment miałby nastąpić, w świecie bez szczepionki na COVID-19. Rosną tylko koszty przekładania imprezy i utrzymywania w gotowości całej pracującej przy organizacji armii ludzi. A szanse na to, że igrzyska się odbędą, nie rosną. Międzynarodowy Komitet Olimpijski podkreślił jednak w środę, że wspiera organizatorów i jest zdeterminowany, by igrzyska przeprowadzić w 2021. Do tej pory igrzyska odwoływano tylko z powodu obu wojen światowych.
MKOl i organizatorzy słuchają zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia i pracują nad kilkoma scenariuszami jednocześnie. Również nad takim okrojeniem igrzysk z różnych atrakcji, by niosły ze sobą najmniejsze możliwe ryzyko. Ale nie chcą igrzysk w ciszy, zupełnie bez widzów na trybunach. – Planujemy nad rozwiązaniem, które z jednej strony zwiększy bezpieczeństwo, a z drugiej pokaże ducha olimpizmu – mówi szef MKOl Thomas Bach. Nawet przy igrzyskach bez publiczności ryzyko związane z koronawirusem jest duże, bo trzeba przyjąć dziesiątki tysięcy akredytowanych osób z całego świata. Jeśli bombami biologicznymi nazwano mecze piłkarskie Atalanty z Valencią czy Liverpoolu z Atletico Madryt, rozegrane z publicznością, gdy epidemia przechodziła już w pandemię, to igrzyska olimpijskie w sytuacji jakichkolwiek zaniedbań mogą stać się bombą o wiele groźniejszą. I ta olimpijska niepewność długo Japonii nie opuści. To miały być "igrzyska odbudowy", takie dostały hasło, miały pokazać Japonię, która kilka lat po katastrofie w elektrowni atomowej w Fukuszimie jest odrodzona, rozpędzona i optymistyczna.
Ale zastaną gospodarza w recesji (to akurat swego rodzaju olimpijska reguła: igrzyska zdobywa się na haju rozwoju gospodarczego, a organizuje się je często w dołku) i zmęczonego niepewnością. Ostatni sondaż dla dziennika Asahi Shimbun okazał, że ponad połowa ankietowanych uważa, że igrzysk powinny być jeszcze raz przełożone, albo odwołane. Strach przed pandemią wygrywa z nadziejami na igrzyska. Podsycają te obawy naukowcy. – Liczba zakażeń znów wystrzeli, jeśli będziemy nadal parli do igrzysk. Ledwo panujemy nad wirusem teraz, gdy jest ograniczony napływ gości z zagranicy. Podczas imprezy takiej igrzyska napłyną nowe przypadki wirusa i sytuacja się pogorszy, to nieuniknione – mówił przepytywany przez Reutersa doktor Daichii Morii z wydziału zakaźnego szpitala w Osace. Niektórzy specjaliści ostrzegają, że Japonia może się przy okazji igrzysk stać ofiarą własnego sukcesu na pierwszym etapie walki z epidemią. W ponadstumilionowym kraju zakażeń jest dużo mniej niż w wielu mniejszych krajach (niemal połowę mniej niż w niespełna czterdziestomilionowej Polsce). Śmiertelność też jest bardzo niska (liczba zgonów jest, pozostając przy odniesieniach do Polski, kilka razy mniejsza). – Nie chciałbym, żeby Japończycy poczuli się zbyt pewnie – mówi Norio Sugaya z WHO. – Te wszystkie pochwały dla Japonii za poradzenie sobie z pierwszą falą, to mówienie o "japońskim cudzie". Martwi mnie to. Bo to jest straszne, jeśli są ludzie, którzy wierzą, że Japonia jest nie do pokonania.
Przeczytaj także: