W maju pozytywne wyniki badań na koronawirusa miało pięciu zawodników Lokomotiwu, ale wtedy liga jeszcze nie grała. Kiedy FK Rostów na początku wznowionego sezonu przyznał, że ma kilku zainfekowanych piłkarzy, cała pierwsza drużyna musiała udać się na zbiorową kwarantannę. Na mecz z PFC Soczi pojechała młodzież (rywal nie zgodził się na przełożenie spotkania, a ligowe władze uznały, że nie musiał). Nastolatkowie z zaplecza walczącej o Ligę Mistrzów drużyny przegrali 1:10.
Dynamo Moskwa z powodu izolacji całej drużyny nie zagra przez 14 dni i liczy, że w tym czasie wszyscy rywale zgodzą się na przełożenie meczów. Jeśli tak się nie stanie, moskiewska ekipa będzie musiała grać rezerwami i zapewne pożegna się z marzeniami o europejskich pucharach. Na razie przełożono jej mecz z Krasnodarem. Jeśli koronawirus wpłynął na sportowe rozstrzygnięcia w wielu miejscach Europy - we Francji z powodu nagłego zakończenia sezonu wyrzucił z europejskich pucharów Lyon, a z Ligue 1 Amiens i Tuluzę i sprawił, że w 2020 roku nie będzie mistrza Holandii - to w Rosji dochodzi do absurdów.
Fair-play zamieniane jest tam w farsę, a zachorowania na COVID nie są problemem zdrowotnym, tylko sportowym. Rosyjskie reguły zachęcają do kombinowania, narażania graczy i wyciszania przypadków pozytywnych testów. Właśnie tą ostatnią drogą miała pójść w miniony weekend FC UFA, która według pojawiających się w rosyjskich mediach informacji sprawę swych zainfekowanych piłkarzy załatwiała po cichu. Wygląda, że wyszła na tym bardzo dobrze.
Pierwsze informacje, że sytuacja jednego z graczy UFA jest niepewna, pojawiły się ponad dzień przed meczem z FK Tambow. Media i portale społecznościowe donosiły, że pozytywny wynik miał mieć napastnik Andres Vombergar. Zgodnie z zaleceniami medycznymi wszyscy, którzy mieli kontakt z zainfekowanym graczem, musieliby się poddać dwutygodniowej kwarantannie. W praktyce zatem zapewne cała UFA podzieliłaby los Rostowa czy Dynamo.
Tyle, że klub ustami szefa rady nadzorczej Rostislava Murazgulova zaprzeczył wówczas informacji, która "nie miała jasnego źródła". Zapewnił, że żaden z ostatnich testów graczy nie był pozytywny.
Dzień przed meczem z Tambowem szanse UFY na wygraną w spotkaniu spadały. Ze źródła rosyjskich bukmacherów miała pochodzić informacja, że pozytywny wynik testu miał też pomocnik Igor Bezdenezhnykh.
Gdy ogłoszono kadrę meczową na niedzielne starcie, okazało się, że Vombergara i Bezdenezhnykha w niej nie było. Zniknęło zresztą więcej graczy, na których do tej pory stawiał trener Wadim Jewsiejew. Chodziło o Oliviera Thilla i Dmitrija Sysueva. Ufa poradziła sobie bez nich. Wygrała 2:1 i cieszyła się z trzech punktów.
Po meczu biuro rzecznika prasowego UFY zignorowało pytania dotyczące testów na koronawirusa i absencji kilku piłkarzy. Nie podano też żadnych informacji o ich ewentualnych kontuzjach. Kiedy w sprawie pojawiało się coraz więcej podejrzeń, dwa dni po meczu oświadczenie wydał dyrektor generalny UFY Szamil Gazizow.
- Wyniki testów na COVID jednego z członków zespołu nie były jednoznaczne. W związku z tym podjęliśmy wszystkie niezbędne środki ostrożności i środki zapobiegawcze zgodnie z obowiązującymi normami. Wdrożyliśmy procedury dotyczące kwarantanny według zaleceń regionalnej agencji sanepidu. Wszyscy inni pracownicy i członkowie zespołu przeszli testy wskazujące na brak zakażenia koronawirusem - poinformował Gazizow. - Zespół przygotowuje się do następnego meczu w trybie normalnym - brzmiało ostatnie zdanie komunikatu.
Ta informacja rodziła jednak kolejne pytania dziennikarzy i budziła niepokój. Czy wynik testu jednego z graczy był negatywny, pozytywny czy fałszywie dodatni? Kiedy przeprowadzano testy i jak długo potencjalnie zainfekowany gracz trenował z innymi zawodnikami? Dlaczego o sprawie nie poinformowano otwarcie?
Niepokojąca była też druga strona historii. Według portalu Sports.ru o możliwej infekcji w UFA wiedziały władze Premier Ligi i Rosyjskiej Federacji Piłkarskiej. Mimo tego dopuściły do starcia z ekipą Tambow, co mogło narazić zdrowie rywali i sędziów niedzielnego spotkania.
- Jeśli w UFA naprawdę zdarzyły się przypadki infekcji, a władze piłkarskie o nich wiedziały, ale nie zareagowały, to w rosyjskim futbolu może wybuchnąć jeden z największych skandali w ostatnich latach. Władze ligi otrzymały już solidną krytykę za decyzję zezwalającą na spotkanie profesjonalistów z Soczi ze studentami z Rostowa. Ten mecz został nazwany jednym z najbardziej wstydliwych w historii rywalizacji o mistrzostwo kraju. Teraz poziom niezadowolenia może być znacznie wyższy - skomentował sytuację dziennikarz telewizji RT.
Sports.ru sugeruje, że UFA w porozumieniu z regionalnym departamentem sanitarnym uznała, że zakażony piłkarz miał kontakt z małą grupą osób. Zrobiono tak, by na kwarantannę nie została wysłana cała drużyna.
Patrząc na wydarzenia w rosyjskiej lidze z ostatniego tygodnia, można uznać, że Rostów, Dynamo i UFA znalazły się w podobnych sytuacjach, ale w trzech przypadkach wydarzenia rozwinęły się według zupełnie różnych scenariuszy: pierwsza drużyna musiała grać nastolatkami, drugiej udało się przełożyć najbliższy mecz, trzecia prawdopodobnie starała się wyciszyć sprawę.
- Co o sytuacji sądzą władze ligi? A może prawo nie jest takie same dla UFY jak dla innych? - napisał słynny komentator Dmitrij Guberniew. Szef rosyjskiej Premier League w ostatnich dniach rzeczywiście usunął się w cień, ale prędzej czy później musiał z niego wyjść. Właśnie udzielił wywiadu telewizyjnego. Poszedł do programu "Futbol Rosji", w którym przeważnie nie zadaje się trudnych pytań.
- Nie ma regulaminów, które zadowolą wszystkich. Chcemy być otwarci, chcemy brać pod uwagę niedociągnięcia, które ujawniły się przy ponownym uruchomianiu ligi. Poszukamy najlepszego modelu - zaczął Siergiej Prjadkin, a następnie punktował. Najpierw o meczu wstydu w Soczi.
- Zgodnie z prawem Premier Liga nie mogła przełożyć tego spotkania. Nie mogliśmy uznać infekcji za siłę wyższą, która dawałaby nam takie prawo. Taką interpretację potwierdziła nam zarówno rosyjska federacja piłkarska, jak i władze państwowe - odniósł się do meczu, w którym klub sponsorowany przez przyjaciela Władimira Putina oddalił się od strefy spadkowej.
- Oczywiście nie powinno tak być, aby na boisku profesjonaliści bawili się z amatorami. Ze sportowego punktu widzenia było to niesprawiedliwe - dodał. Potem wyjaśnił, że protokół postępowania był taki sam dla wszystkich klubów, które zanotowały problemy z infekcjami, a w przypadku UFY nie ma nic dziwnego.
- Każda drużyna podlega regulacjom władz regionalnych. Jeśli wynik testu jest pozytywny, klub musi zawiadomić sanepid i tak zrobiono. Mieliśmy sygnał o wątpliwym teście w przeddzień gry UFY z Tambowem. Zaplanowano zatem kolejne badana i zalecono, by gracz został odizolowany. Wszystko odbyło się zgodnie z zasadami - zapewniał Prjadkin.
Szef ligi podczas rozmowy zasugerował, że infekcje piłkarzy są winą i problemem klubów, które muszą wziąć za swych pracowników odpowiedzialność. Podobną retorykę stosował zresztą na ostatniej konferencji prasowej. Być może dlatego Lokomotiw Moskwa, który z koronawirusem miał styczność w maju, teraz zdecydował się na skoszarowanie swych piłkarzy w bazie w Bakowce. W Rosji dzienny przyrost zakażonych wynosi około 7 tys., a łączna liczba zainfekowanych to już 608 tysięcy!
- Walczymy o najwyższe lokaty i Ligę Mistrzów. Nie możemy sobie pozwolić na żadne ryzyko - powiedział kapitan Lokomotiwu, Guilherme. Sytuacja UFA pokazuje jednak, że ryzyko może spotkać graczy na boisku, jeśli dla drużyn ważniejsze będą sportowe wyniki niż dbanie o bezpieczeństwo i zdrowie swoich pracowników.
Prjadkin w telewizyjnym wywiadzie przyznał, że zarówno liga, jak i federacja próbują normalizować zasady sportowej kwarantanny i wprowadzić system funkcjonujący w innych krajach. Tam izolacji poddawani są tylko ci, którzy mają pozytywne wyniki testów, a sam kontakt z zainfekowanym nie jest równoznaczny z 14 dniami odosobnienia, co sprawia, że kluby w związku z koronawirusem prowadzą otwartą politykę informacyjną i nie grają z nożem na gardle.