Co z wakacjami nad morzem? Chemiczka: "Morska bryza może przenosić koronawirusa ponad 2 metry". Surferzy protestują

Amerykańska chemiczka atmosferyczna Kimberly Prather twierdzi, że morska bryza może przenosić koronawirusa. W ten sposób tłumaczy zakaz surfowania wprowadzony w USA i wielu innych regionach świata. Surferzy protestują, domagając się otwarcia plaż. - Surfing to dla nas forma terapii - tłumaczą na łamach "New York Times".

Na letnich igrzyskach w Tokio ma zadebiutować kilka nowych dyscyplin olimpijskich, w tym m.in. surfing. Surferzy nie popłyną jednak w tym roku w stolicy Japonii, bo igrzyska z powodu pandemii koronawirusa zostały przełożone na przyszły rok. Zawodowcy jak i amatorzy surfingu nie mogą trenować w wielu rejonach świata. Buntują się m.in. surferzy w USA. Mieszkańcy San Diego, San Francisco i innych kalifornijskich miejscowości protestowali kilka dni temu żądając otwarcia plaż. Mieli przy sobie deski surfingowe, a na nich hasła "surfing to nie przestępstwo".

Zobacz wideo Radosław Murawski o sytuacji w Turcji: Ludzie patrzyli na mnie, jakbym był chory. Śmiali się

Nadmorska bryza roznosi koronawirusa?

Amerykańskie władze obawiają się tłumów plażowiczów korzystających z ładnej pogody. Duży rozgłos w Stanach zyskały też słowa profesor Kimberly Prather, która jest chemikiem atmosferycznym w Scripps Institution of Oceanography na uczelni w San Diego. W wywiadzie dla "Los Angeles Times" ostrzegła surferów, że koronawirus może podróżować za pomocą morskiej bryzy. Jej zdaniem zasada dystansu społecznego (2 metry) nie pomoże w takiej sytuacji.

- Jeśli jest wietrznie, wydychany wirus będzie podróżował w nadmorskiej bryzie dalej niż 6 stóp [2 metry - przyp. red.] wymagane przy dystansie społecznym. Zasada ta dotyczy tylko bezwietrznych otwartych warunków lub zamkniętego pomieszczenia. Gdy surfer oddycha, wydychany przez niego wirus może pozostać w powietrzu i być zaraźliwy przez wiele godzin - powiedział Prather.

Surferzy twierdzą, że są bezpieczni, jeśli trzymają 6 stóp odstępu od innych, ale jest to prawdą tylko wtedy, gdy powietrze się nie porusza. Przez większość czasu na wybrzeżu odczuwalny jest wiatr. Maleńkie krople wirusa mogą unosić się w powietrzu i być rozwiewane przez bryzę - dodała. Jej zdaniem próba uniknięcia wirusa unoszącego się w powietrzu jest podobna do próby uniknięcia dymu z papierosa - szczególnie jeśli znajdujemy się w wietrznym otoczeniu.

Świat ograniczył surfing

Nakaz zamknięcia plaż to problem większości świata, choć nie wszyscy go respektują. Jeden z właścicieli sklepu surfingowego w japońskiej prefekturze Kanagawa powiedział, że zamierza pozostawić otwartą szkołę surfingu, ale wprowadzi szczególne środki bezpieczeństwa, by ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. - Regularnie dezynfekuję przestrzeń za pomocą roztworu alkoholu i ograniczam liczbę studentów do minimum - powiedział, cytowany przez portal kyodonews.net.

Tam gdzie zakazano surfingu, brzeg morza lub oceanu patrolowany jest przez policję. Przekonał się o tym jeden z mieszkańców kalifornijskiego Malibu, który za szaleństwa na wodzie został aresztowany.

 

Całkowity zakaz lub ograniczenie surfingu wprowadzono także na wschodnim wybrzeżu USA, na Hawajach, na Karaibach, w Portugalii, Australii, we Włoszech, w Wielkiej Brytanii, Francji, w Afryce Południowej, Izraelu i Brazylii - w tym na słynnej plaży Copacabana. Z powodu pandemii koronawirusa nie odbyły się także coroczne surfingowe zawody psów w Cocoa Beach na Florydzie.

Protesty surferów: To dla nas forma terapii

Gdy w ostatni weekend w Hiszpanii pozwolono ludziom wyjść z domu w określonych godzinach, by mogli uprawiać sport na świeżym powietrzu, część Hiszpanów postanowiła skorzystać z surfingu. Surferka Sigrid Cervera krzyczała z radości, gdy wskoczyła na fale ze swoją deską w miejscowości Gava pod Barceloną. - Nie mogłam surfować od wieków i jestem bardzo podekscytowana - przyznała w rozmowie z agencją Reuters.

Surferzy buntują się przeciwko ograniczeniu ich aktywności sportowej. - Ruch jest ważny, szczególnie w stresujących czasach. Ponadto wielu surferów, w tym ja, używa surfingu jako formy terapii. Wypłakałem dużo łez na wodzie po śmierci mojego ojca trzy lata temu. Rozumiem zasady kwarantanny, ale wątpię, by sam surfing zagrażał zdrowiu społeczeństwa. Tym bardziej, że wszyscy surferzy starają się ćwiczyć, uwzględniając dystans społeczny w wodzie i poza nią. Fizyczne i duchowe korzyści płynące z surfowania przeważają nad niewielką szansą, że surfer może zostać zakażony lub zarazić kogoś innego - przekonuje dziennikarz Zoltan Istvan w imieniu swoim i kolegów surferów na łamach „New York Times”.

Jak informują amerykańskie media, opinia profesor Prather wywołała lawinę negatywnych komentarzy od surferów. W mailach wysłanych do amerykańskiej naukowiec oskarżono ją o podsycanie strachu i histerii. Nie obyło się bez inwektyw i gróźb.

Naukowcy nie są zgodni

Sceptycznie do poglądów profesor Prather podchodzi profesor Włodzimierz Gut, wirusolog. - Badania nad koronawirusem wykonywane są w taki sposób, że wpuszcza się urządzenie, które tworzy zawiesinę kropli przy określonym stężeniu wirusa i przy określonych parametrach, które w naturze się nie zdarzają. To są tak zwane wartości maksymalne - tłumaczy w rozmowie ze Sport.pl.

Czy w wietrznych warunkach na plaży jesteśmy bardziej narażeni na zakażenie koronawirusem? - Można sobie teoretycznie wyobrazić, że ktoś wypuszczając powietrze, chuchnie dalej z wiatrem. Jednak nawet wtedy krople w końcu opadną, a surferzy nie przebywają bardzo blisko siebie. Ryzyko jest głównie wtedy, gdy taki surfer spotka się na lądzie z całą grupą. Podejrzewam, że to jest główna przyczyna zamykania plaż na świecie i wprowadzania zakazu surfingu. Reszta to teoretyczne rozważania na temat, co może się stać, jeśli - i tu pada cała seria zdarzeń niekorzystnych - które jednak rzadko mają miejsce - dodał Gut.

- Dotychczas wszędzie gdzie były zakażenia, był to efekt bezpośredniego kontaktu. Definicja bezpośredniego kontaktu to jeden jard albo jeden metr. Ze względu na niekorzystne warunki związane z ryzykiem zakażenia wirusem przedłuża się tę odległość, mnożąc przez dwa. Tak doszliśmy do wymaganych dwóch metrów, o których mówimy dziś przy okazji pandemii. Taka odległość wystarczy także na plaży - zauważa Gut.

Do poglądów profesor Prather odniosła się także wirusolog doktor Hannah Sasi z Uniwersytetu w Sydney. - Prather twierdzi po prostu, że jest taka teoretyczna możliwość, by przy silnym wietrze było większe zagrożenie zakażeniem - mówi Sasi w rozmowie z BBC. Zauważa, że wśród naukowców nie ma zgody, czy wirus może być przenoszony w powietrzu. - Wyniki kolejnych badań napływają bardzo szybko. Uczymy się nowych rzeczy o Covid-19 każdego dnia, a sytuacja stale się zmienia - dodaje.

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.