Kraj, którego dla WHO nie ma, wygrał z epidemią. Kibice wracają na trybuny

W Wielkanoc sezon zaczęły piłkarska Premier League i najpopularniejsza w kraju liga bejsbolowa. Kilka dni temu rozgrywki dokończyli koszykarze. Na Tajwanie sport wygrywa z koronawirusem. Od 8 maja na trybunach do robotów i manekinów wreszcie dołączą prawdziwi kibice.

Dwa tygodnie - tyle trwała spowodowana pandemią koronawirusa przerwa w rozgrywkach koszykarskich. O zamknięciu hal zdecydowano po tym, jak na Tajwanie w ciągu jednego dnia zanotowano 27 zachorowań na COVID-19. Najgorszy dzień tego kraju w walce z koronawirusem przypadł na 20 marca. Ale najgorszy wcale nie znaczył zły w kontekście problemów, które z pandemią ma cały świat.

Zobacz wideo Piotr Lisek opowiada, co zyskał dzięki odpoczynkowi od treningów

Na Tajwanie po krótkiej przerwie koszykarze dokończyli swoje rozgrywki bez przeszkód. Natomiast bejsboliści i piłkarze po miesiącu od startu swych lig mogą powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z planem. A nawet lepiej.

Kibiców będzie cztery razy więcej

"Staliśmy się pierwszą na świecie profesjonalną ligą bejsbolową, która gra podczas pandemii koronawirusa. Epidemia na Tajwanie zwolniła na tyle, że od 8 maja na mecze będzie mogło wchodzić po tysiąc widzów" - poinformowała we wtorek 5 maja oficjalna strona CPBL.

Jeszcze kilka dni temu zastanawiano się nad limitem 250 kibiców na mecz. Ale uznano, że kluby poradzą sobie z większym wyzwaniem. Wymogi sanitarne nałożone na uczestników ligi są następujące:

  • widzowie wchodzący na stadion muszą podać swoje nazwiska i zajmować wyznaczone miejsca, by między wszystkimi był zachowany bezpieczny dystans;
  • wszyscy kibice muszą mieć na twarzach maseczki;
  • fani będą wchodzili pojedynczo i każdy przed wejściem będzie miał mierzoną temperaturę;
  • stadiony ze swoimi wszystkimi pomieszczeniami będą dezynfekowane przed meczami i po meczach.

Dlaczego Tajwan nie został wzorem?

Nie są to rzeczy, które mogłyby wzbudzić czyjekolwiek zdziwienie. A już na pewno nie mieszkańców Tajwanu. Tam od dawna z koronawirusem walczy specjalny wydział złożony z epidemiologów działających jak detektywi i dziennikarze śledczy. Narodowe Centrum Dowodzenia Epidemiologicznego pracuje 24 godziny na dobę. Odnajduje ludzi zagrożonych koronawirusem, a Ministerstwo Zdrowia na swojej stronie internetowej publikuje dokładnie raporty o chorych i ich miejscu przebywania. Dzięki temu wirus niemal się nie rozprzestrzenia.

W kraju mającym prawie 24 miliony mieszkańców zanotowano tylko 438 przypadków zakażenia koronawirusem i sześć zgonów nim spowodowanych. Ostatnia śmierć spowodowana COVID-19 nastąpiła tam 11 kwietnia. A w maju przybyło tylko 10 przypadków zachorowań.

Tajwan mógłby być przedstawiany światu jako wzór prowadzenia wojny z koronawirusem. Ale nie jest. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) nie chce zauważyć tego kraju, bo nie jest on ani jej członkiem, ani nie należy do Organizacji Narodów Zjednoczonych. To efekt polityki Chin, które nie uznają niepodległości Tajwanu.

Polityka Chin jest tak skuteczna, że Bruce Aylward, wiceszef WHO z ramienia ONZ, w trakcie telewizyjnego wywiadu udawał niedawno, że nie usłyszał pytania o Tajwan. Kiedy prowadząca rozmowę dziennikarka z Hongkongu powtórzyła, że chce pomówić o Tajwanie, Aylward się rozłączył. Gdy wrócił i został zapytany wprost o metody, jakimi z koronawirusem walczy Tajwan, odpowiedział, że chińskie podejście już przecież omówił.

Jedna sprawa to polityka, a druga - stopień inwigilacji. Swoją skuteczność Tajwan zawdzięcza systemowi, którym kontroluje ludzi. Rząd śledzi obywateli, korzystając z danych od wszystkich operatorów telefonii komórkowej. "Milo Hsieh obudził się w Xinzhu na Tajwanie na dźwięk pukania do drzwi. To byli dwaj policjanci. Zostali wysłani po tym, jak jego telefon uruchomił ostrzeżenia, że może naruszać obowiązkową 14-dniową kwarantannę. - Mój telefon był rozładowany przez około 15 minut, a kiedy go włączyłem, zobaczyłem te ostrzeżenia i cztery nieodebrane połączenia z różnych jednostek administracyjnych - powiedział Hsieh" - to fragment tekstu z portalu Quartz.

Tajwan to w czasach pandemii jeden z wielu krajów wykorzystujących lokalizację telefonu do kontrolowania, gdzie przebywa jego właściciel. Ale mało kto działa pod tym względem na taką skalę. "Tajwan kocha technologię i ma wystarczającą liczbę inżynierów, aby robić takie rzeczy" - mówi TH Schee, konsultant ds. polityki technicznej w Tajpej. A Jyan Hong-wei, dyrektor generalny tajwańskiego działu cyberbezpieczeństwa, chwali się, że system jest bardzo dokładny i fałszywe alarmy spowodowane niedokładnymi odczytami (np. na wsi, gdzie jest słabszy sygnał) stanowią tylko 1 proc. wszystkich powiadomień.

Rząd obiecuje, że "cyfrowy płot" rozbierze, gdy skończy się pandemia. Ale choć system jest chwalony i podobno jego stosowanie ma szerokie poparcie społeczne, to są też tacy, którzy martwią się, jak dużo danych na ich temat rząd już zebrał.

Polskiemu trenerowi można pozazdrościć

- Bogu można dziękować, że się w tych czasach żyje na Tajwanie - mówi mimo wszystko Robert Iwanicki, polski trener piłkarski od 15 lat mieszkający w Tajpej. - Tu naprawdę żyje się normalnie. Ostatnio u mnie się trochę zmieniło, zostałem trenerem Red Lions FC po tym, jak przegrali dwa pierwsze mecze po 0:4. Próbuję to posklejać [na razie idzie średnio - porażki 2:3 i 1:6], bo właściciel klubu jest moim przyjacielem i poprosił mnie o pomoc - mówi szkoleniowiec.

Jeszcze miesiąc temu Iwanicki był zajęty głównie prowadzeniem swojej szkółki dla młodzieży. - Ani jedne zajęcia mi nie wypadły. Rodzice jednej grupy trochę na temat zagrożenia debatowali, ale decyzja była taka, że dzieciaki dalej będą przychodziły trenować - opowiadał. - Ostatnio z kilku treningów z dziećmi musiałem zrezygnować, ale da się pogodzić prowadzenie tego biznesu z prowadzeniem klubu. Tylko pracy jest tak dużo, że analizy robię po nocach - mówi teraz.

Normalnej pracy i normalnego funkcjonowania Polakowi z Tajwanu może pozazdrościć wielu trenerów zatrudnionych w mocniejszych ligach. - Jeszcze nie było żadnych informacji, że na mecze piłkarskie też wpuszczani będą kibice, ale skoro na bejsbol zaczną chodzić, to i na futbol wkrótce będą mogli - mówi Iwanicki. - Pewne jest już jedno: piłka to na Tajwanie nie jest najpopularniejszy sport, ale przez to, że prawie nikt na świecie nie gra, nasza liga trochę zyskuje na popularności. Jakieś stacje już kupiły prawa i władze ligi prowadzą rozmowy z kolejnymi - dodaje trener.

Jego informację potwierdza Dave Carroll z "Taipei Times". - Videoland Sports ma ligę męską, a China Television System ma kobiecą - mówi. Liga kobiet na Tajwanie gra w soboty. Męska jest rozgrywana w niedziele. Niewykluczone, że wkrótce obie będzie można oglądać w kolejnych krajach.

Światowa gwiazda chce do Tajwanu

Natomiast pewne jest, że lada dzień świetną reklamę znów zrobi sobie tamtejsza liga bejsbolowa. Niespełna miesiąc temu ruszyła w rytm wystukiwany na bębnach przez roboty. Na taki pomysł uatrakcyjnienia meczów wpadł klub Rakuten Monkeys. Media z całego świata pokazywały też zdjęcia manekinów stojących na trybunach i trzymających tabliczki z hasłami zagrzewającymi zawodników do walki, a także z podziękowaniami dla krajowych medyków. Inne kluby drukowały na tekturach zdjęcia kibiców, a żeby urozmaicić transmisje zapraszały na trybuny cheerleaderki.

Świetną reklamę bejsbolowi z Tajwanu właśnie robi Manny Ramirez. "Mam ochotę wrócić", "Czułem się w tej lidze jak dziecko w sklepie ze słodyczami", "Fani traktowali mnie jak członka bejsbolowej rodziny królewskiej" - to wypowiedzi byłej gwiazdy MLB. Aż dwunastokrotny uczestnik All-Star Game najlepszej bejsbolowej ligi świata w "Taiwan Times" zapewnia, że z przyjemnością ogląda jedyne trwające teraz rozgrywki swojego sportu. W 2013 roku Ramirez grał dla klubu EDA Rhinos (dzisiejsze Fubon Guardians) z Tajpej. Teraz gwiazda może wrócić w roli zawodnika albo trenera.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.