Mistrzyni świata we wspinaczce: Zyskuję na przełożeniu igrzysk. Moim celem jest brązowy medal

- Na ostatnich mistrzostwach świata pobiegłam po złoto i prawie pobiłam rekord świata, mając rany w palcach. Ale nie czułam bólu. Wtedy przekonałam się jak dużo zależy od nastawienia, od tego, jak bardzo czegoś chcę - mówi Aleksandra Mirosław. Dwukrotna mistrzyni świata we wspinaczce przyznaje, że przełożenie igrzysk olimpijskich w Tokio o rok to dla niej dobra wiadomość. Mówi, że dzięki temu będzie mogła mocniej powalczyć o brązowy medal.

Aleksandra Mirosław to 26-latka z Lublina. Jest najlepsza na świecie we wspinaczce na czas. W tej specjalności ma m.in. dwa złote medale MŚ i złoto ME. W Tokio wspinaczka zadebiutuje w programie igrzysk olimpijskich. I zostanie rozegrania w formie kombinacji. Złożą się na nią:

  • czasówka
  • bouldering (do pokonania będą trzy albo cztery problemy wspinaczkowe, na każdym punkty będą za przejście połowy i całości, a zawodnicy będą mieli pięć minut na pokonanie każdego problemu)
  • prowadzenie (długa droga w górę, wygrywa ten kto dojdzie najwyżej).
Zobacz wideo Czołowe ligi planują powrót do gry.

Łukasz Jachimiak: We wspinaniu się na czas wygrałaś dwie ostatnie edycje mistrzostw świata, ale na igrzyskach w Tokio wspinaczka odbędzie się w postaci trójboju, a Ty w dwóch pozostałych konkurencjach masz sporo do poprawy. Nie mylę się, myśląc, że przełożenie igrzysk o rok to dla Ciebie dobra wiadomość?

Aleksandra Mirosław: Nie mylisz się. Ale może zacznę od tego, że przełożenie igrzysk to była jedyna słuszna decyzja. Sytuacja na świecie jest bardzo niespokojna, zawodnicy nie mają jak trenować. Najgorsze było czekanie i zastanawianie się: przygotowywać się, czy się nie przygotowywać? Jak się przygotowywać, jeśli trzeba? Gdzie? To bardzo męczyło. Teraz przynajmniej wszystko jest już jasne. I chociaż szkoda, że na igrzyska trzeba dłużej czekać, to z drugiej strony rzeczywiście zyskuję dodatkowy czas na przygotowania pod kątem boulderingu czy prowadzeń. Czuję, że to mi wyjdzie na dobre.

Jak trenujesz w pandemii?

- Kiedy w marcu wszystkie obiekty sportowe zostały zamknięte, to przez jakiś czas miałam komfortowe warunki, ponieważ miałam dostęp do klubowej ściany boulderowej w Lublinie. Dostałam klucze i mogłam sobie w samotności i spokoju trenować. Jednak wkrótce wprowadzono większe obostrzenia, więc staram się trenować głównie w domu, a wyjścia na ścianę ograniczam do niezbędnego minimum.

To jest ściana w klubie, czyli nie ta postawiona specjalnie dla Ciebie w wieży strażackiej?

Ściana znajdująca się w jednostce Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie jest ścianą do treningu konkurencji "na czas" postawioną przez Polski Związek Alpinizmu i nie jest to ściana zbudowana tylko dla mnie, a po prostu do użytku członków kadry narodowej mieszkających w Lublinie, czyli też m.in. dla Patrycji Chudziak. Aktualnie rzeczywiście nie mam możliwości trenowania tam, ale skoro mam dostęp do ściany klubowej, to nie jest źle.

Bieganie po ścianie masz opanowane do perfekcji, więc pewnie powinnaś jak najwięcej czasu spędzać na boulderach i prowadzeniu?

- Nie patrzyłabym na to w ten sposób. Rzeczywiście mogę się bardziej skupić teraz na wspinaniu, na poprawieniu techniki czy innych cech motorycznych przydatnych w boulderingu i prowadzeniach, natomiast zastanawiam się jak będę się czuła na ścianie do czasówki po takiej przerwie. Na szczęście mój trener zadbał o to, aby zaadoptować mój trening do aktualnych warunków. Na ścianie boulderowej mam przykręcone fragmenty standardu, czyli tego, co sie znajduje na ścianie do wspinaczki na czas. Dzięki temu cały czas trenuję poszczególne ruchy. Myślę, ze wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że moją przepustką do olimpijskiego finału, czyli do wejścia do ósemki, będzie wygranie czasówki. I to właśnie na tym powinnam się skupić.

Nie spadną na Ciebie oczekiwania kibiców? Wyobraź sobie, co pomyślą, jeśli będziesz prowadziła po pierwszej konkurencji. Ludzie nie są ze wspinaczką obyci, będzie im się wydawało, że powinnaś walczyć o złoto.

- Nigdy nie odczuwam presji z zewnątrz. Wiem co chcę osiągnąć i też wiem ile pracy potrzeba, aby to osiągnąć. Po za tym oczekiwania, które mam wobec siebie i tak są wyższe niż to czego mógłby oczekiwać ode mnie ktokolwiek inny. Wiem po co jadę do Tokio i znam mój cel, mam zamiar go osiągnąć. Planem minimum jest finał, planem maksimum medal. Nie powiem, że złoty, ponieważ zdobycie mistrzostwa olimpijskiego w Tokio dla mnie jest po za zasięgiem. Ale walka o brąz jest realna.

Bardzo dobrze, że masz wszystko wyliczone i dokładnie wiesz, na co Cię stać.

- Od zawsze wiedziałam. Wspinam się już wiele lat i wiem jak wygląda trening w poszczególnych konkurencjach. Bouldering czy prowadzenia to przede wszystkim doświadczenie, wykonanie ogromnej ilości różnych konfiguracji ruchów wspinaczkowych. Przez rok czy nawet dwa lata nie jestem w stanie nadrobić tego co rywalki zrobiły przez ostatnie 10 lat lub więcej. Natomiast zrobię wszystko, aby różnice między nami zmniejszyć.

Od ilu lat specjalizujesz się w konkurencji szybkościowej, a od ilu po prostu się wspinasz?

- Wspinaczkę trenuję od 2007 roku i jako juniorka zaczynałam od wszystkich trzech konkurencji. Trening specjalistyczny po kątem konkurencji "na czas" realizuję mniej więcej od 2012 roku.

Od 2012 roku praktycznie tylko biegasz?

- Tak. Dopiero od 2018 roku wróciłam do korzeni i ponownie zaczęłam startować we wszystkich trzech konkurencjach. Chociaż też nie ukrywam, że nadal moim priorytetem są czasówki. Tak było przed MŚ w Japonii i tak też jest teraz. Przed MŚ wiedziałam, że moją jedyną szansą na kwalifikację olimpijską jest wygranie mojej konkurencji, bez tego nie miałabym na igrzyska najmniejszych szans. Dobrym przykładem jest tutaj Francuzka Anouck Jaubert. Każdy wie, że potrafi być szybka, przez ostatnie dwa lata jednak bardzo się podciągnęła w boulderingu i w prowadzeniu, przez co przestała robić postępy we wspinaniu na czas. I to, niestety, zadecydowało, że nie udało jej się zdobyć kwalifikacji do Tokio.

Ty na MŚ najpierw popędziłaś po zwycięstwo w sprincie, a później bardziej stałaś i myślałaś, jak się wspinać niż się wspinałaś. Dzisiaj w boulderingu i prowadzeniu poradziłabyś już sobie lepiej?

- Rzeczywiście dla osoby z zewnątrz mogło tak to wyglądać. Jednak oglądając zawody wspinaczkowe musimy zdać sobie sprawę z tego, że problemy wspinaczkowe na zawodach są niewyobrażalnie trudne i samo przyjęcie pozycji startowej często jest problematyczne. Dopiero stojąc tam i będąc na moim miejscu można zdać sobie sprawę jak to wygląda i że łatwo jest oceniać. Ale wracając do pytania, na pewno teraz miałabym pomysł na pokonanie tych boulderów. Nie mówię, że wszystkie bym zrobiła, ale realnie bym powalczyła o punkty, a już na pewno zupełnie inaczej bym wyglądała na ścianie. Tak jak miało to miejsce na przykład w listopadzie na China Open. W Chinach wspinałam się pewnie, wiedziałam, gdzie idę i co zrobić. Może to jeszcze nie miało odzwierciedlenia w wynikach, ale dla mnie najważniejsze było jak ja się czułam w czasie wspinania.

To prawda, że dopiero po drugim tytule mistrzyni świata i po zdobyciu paszportu do Tokio mogłaś przestać pracować i skupić się tylko na sporcie?

- Po złocie zdobytym w 2018 roku w Innsbrucku dostałam stypendium z Ministerstwa Sportu, ale musimy rozróżnić stypendia dla zawodników z dyscyplin olimpijskich i nieolimpijskich. Wtedy wspinaczka była dyscypliną nieolimpijską. Teraz pobieram stypendium z ministerstwa za czwarte miejsce mistrzostw świata w konkurencji olimpijskiej. Jest ono wyższe niż stypendium za złoty medal w konkurencji nieolimpijskiej. Do września ubiegłego roku pracowałam jako nauczyciel wychowania fizycznego w szkole, bo stypendium nie dawało mi pełnej swobody finansowej. Chodziło o to, że gdyby w Hachioji mi się nie powiodło, to zostałabym bez stypendium i bez pracy, nie mając żadnych środków do życia. Po MŚ wszystko się zmieniło głównie dzięki temu, że zostałam olimpijką i wywalczyłam wysokie miejsce w konkurencji olimpijskiej. Myślę, że większość z nas zdaje sobie sprawę z tego, że zainteresowanie sponsorów budzą sporty olimpijskie i medialne. Od 2018 roku współpracuję z amerykańską firmą Black Diamond, która produkuje sprzęt i odzież wspinaczkową, a od lutego 2020 roku jestem też ambasadorką marki Under Armour Armour. W perspektywie czasu wspinaczce na pewno pomoże to, że dołączyła do rodziny sportów olimpijskich.

Ale żadna spółka skarbu państwa jeszcze Ci nie pomaga?

- Na dzień dzisiejszy niestety nie. Chociaż oczywiście dzięki temu że zdobyłam kwalifikację olimpijską mam większe finansowanie z ministerstwa sportu. Żałuje, że już się nie łapię do takich programów jak Team 100. Pomoc dostają zawodnicy do 23. roku życia.

Pomaga Ci Fundacja Moniki Pyrek. Co na tym zyskujesz?

- Kwestie finansowe można sprawdzić na stronie Fundacji [tysiąc złotych miesięcznie przez 10 miesięcy - red.], natomiast to co przede wszystkim zyskuję, to wsparcie od pracowników Fundacji i samej Moniki. Niestety, w maju dobiega końca moja umowa stypendialna z Fundacją, a na kolejną edycję już się nie załapię, ponieważ stypendium przyznawane jest do 25. roku życia. Żałuję, ponieważ to fajna fundacja, a z Moniką Pyrek jest świetny kontakt.

Trzy lata temu chciałaś wspinaczkę rzucić, bo nie miałaś z niej nic, i nawet trenować musiałaś w fatalnych warunkach?

- Problem był taki, że do połowy 2017 roku musiałam jeździć z Lublina do Tarnowa na każdy trening. Już mnie to zaczynało męczyć po prostu. Natomiast zaczynając od początku: w 2016 roku bardzo intensywnie przygotowywałam się do mistrzostw świata w Paryżu. Do tego stopnia intensywnie, że nawet na kilka miesięcy przeprowadziłam się do Tarnowa, żeby móc trenować na 15-metrowej ścianie do czasówek. Niestety, finalnie byłam czwarta. Czułam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby się przygotować, a zostałam bez medalu. Bardzo mocno to na mnie wpłynęło, to właśnie wtedy zaczęłam myśleć, co dalej. Musiałam znaleźć pracę. Od 21. roku życia postanowiłam się utrzymywać sama, wyprowadziłam się z domu i nie chciałam prosić o pomoc rodziców, bo skoro uznałam, że sobie poradzę, to musiałam sobie poradzić. Z moim trenerem uznaliśmy jednak, że szkoda marnować to co wypracowaliśmy i wspólnie postanowiliśmy, że przygotowuję się do mistrzostw Europy i World Games. Niestety ponownie, mimo świetnego przygotowania, zostałam bez medalu. Na ME we Włoszech w 1/8 finału dopadła mnie kontuzja. Skurcz i uszkodzenie mięśnia łydki, a co za tym idzie porażka z rywalką o 0,1 sekundy. To mnie ostatecznie dobiło. Wiedziałam, że muszę się szybko zebrać po tym wszystkim, ponieważ czekał mnie jeszcze start na World Games we Wrocławiu. Ten start był zupełnie inny niż wszystkie inne, byłam przygotowana, oczywiście, ale moje podejście było inne. Po zakończeniu tamtego sezonu długo dochodziłam do siebie, ostatnią rzeczą o jakiej myślałam był trening. Wtedy też przekonałam się jak ogromne znaczenie mają otaczający nas ludzie. Osobą która nigdy nie przestała we mnie wierzyć i wierzyła w ten mój wymarzony medal MŚ był mój trener, obecnie też mąż, Mateusz Mirosław. On zawsze pchał mnie do przodu i motywował. Wierzył we mnie zwłaszcza wtedy kiedy ja już w siebie nie wierzyłam.

Dzięki czemu się przełamałaś i zdobyłaś swoje pierwsze złoto?

- To nie jest łatwe pytanie. Na pewno dzięki ciężkiej pracy, ale nie przez rok przed mistrzostwami, a przez 13 lat. Myślę, że zdobycie złota w Innsbrucku nie byłoby możliwe, gdyby nie wydarzenia na przestrzeni dwóch wcześniejszych sezonów. Mistrzostwo świata zdobyte w Innsbrucku ma bardzo złożoną historię i wiem, że gdybym zdobyła je w 2012, 2014 czy w 2016 roku to smakowałoby zupełnie inaczej. Na pewno też nie byłabym teraz tym kim jestem. Myślę, że musiałam ponieść pewne porażki, które w mniejszym lub większym stopniu mnie zabolały oraz pokonać pojawiające się na mojej drodze trudności, abym mogła dojść tam, gdzie zawsze chciałam być.

A propos bólu - co najbardziej boli wspinacza? Palce, które pewnie nigdy się nie goją?

- Tak, bardzo mocno to odczułam na ostatnich mistrzostwach świata. Tam miałam dosłownie dziury w palcach. Tarcie na chwytach było bardzo duże. Każdy kontakt z chwytem był bardzo bolesny, zwłaszcza w czasie eliminacji i finałów w konkurencji olimpijskiej, chociaż szczerze mówiąc pierwszy ból odczułam po biegu półfinałowym w czasówkach. Przed finałami miałam bardzo duże rany na palcach. Wtedy przekonałam się, że jak dużo zależy od nastawienia, od tego, jak bardzo się czegoś chce. W czasie tego biegu w ogóle nie czułam bólu, dyskomfortu. I prawie pobiłam rekord świata.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.