Bhutan, państwo w Azji Południowej. Od północy, zachodu i wschodu graniczy z Chinami, a od południa z Indiami. Wciśnięte między dwóch wielkich sąsiadów, między dwa kraje z dużą liczbą zakażonych koronawirusem. Mimo to Bhutańczyków wirus jak na razie prawie omija. Jest tylko pięć przypadków zakażenia, z tego dwie osoby już wyzdrowiały. Nikt nie poniósł śmierci. Powodów tak dobrej sytuacji epidemiologicznej w tym kraju jest kilka. Od geografii po działania władzy.
Bhutanowi z pewnością pomaga fakt, że mieszka w nim tylko 800 tys. ludzi. To prawie dwa razy mniej niż w Warszawie i niewiele więcej niż w Krakowie. Wszystkiego nie można jednak tłumaczyć małą populacją, bo np. w Luksemburgu żyje nieco ponad 600 tys. ludzi, a przypadków jest ponad 3,3 tys., na Islandii 360 tys., a chorych jest ponad 1,7 tys. Bhutańczykom służy też położenie geograficzne. Od Chin, gdzie rozpoczęła się pandemia koronawirusa, a zakażonych jest ponad 80 tys. osób, oddzielają ich Himalaje. Droga komunikacyjna łączy ich z Indiami, gdzie choruje 11 tys. osób, ale według lokalnych mediów jest dużo więcej przypadków.
- W marcu zamknęliśmy granice, a ci, którzy wracają do kraju, głównie studenci uczący się w Indiach i Chinach, są zobowiązani do pozostania w kwarantannie przez trzy tygodnie. W tym czasie wszystkie ich wydatki pokrywa rząd - mówi w rozmowie ze Sport.pl Passang Norbu, najbardziej znany dziennikarz sportowy z Bhutanu, jeden z elektorów w plebiscycie Złotej Piłki dla najlepszego piłkarza świata.
- Oprócz sklepów spożywczych i niektórych urzędów, wszyscy inni pracują z domu. Większość firm nie działa, reszta musi być zamknięta codziennie do godziny 19. Ruch w miastach jest ściśle monitorowany przez policję - dodaje Norbu.
Wszystkie szkoły i instytucje edukacyjne są od kilku tygodni zamknięte. Zajęcia są transmitowane przez lokalny kanał telewizyjny, a zadania wykonywane online. Firmy prywatne otrzymały już ulgi, a największe wsparcie przekazano branży turystycznej. Osoby podejrzane o zakażenie koronawirusem nie trafiają do szpitali, a do specjalnych namiotów. Dzięki temu nie mają styczności z innymi chorymi.
Bhutan to monarchia konstytucyjna. Głową państwa jest 40-letni król Jigme Khesar Namgyel z dynastii Wangchuck. Wstąpił na tron w wieku 26 lat. Realną władzę mają rząd i Zgromadzenie Narodowe. - Naszą największą siłą w walce z koronawirusem jest nasz król, który jeździ po całym kraju, spotykając się ze swoim ludem. Choć jego drugi syn urodził się niedawno, król nie przebywał z nim i z królową, a odwiedzał przygraniczne miasteczka. Dodaje wsparcia rodakom, uspokaja ich i słucha ich uwag, a następnie przekazuje do rządu. Wszyscy jesteśmy wdzięczni za to, co robi - przyznaje Norbu.
Mimo trwającej pandemii, w Bhutanie można m.in. spacerować, biegać i jeździć na rowerze. - Zakazane są tylko sporty zespołowe: piłka nożna, koszykówka, siatkówka. Nie można też chodzić na siłownie - przyznaje nasz rozmówca. Obostrzenia są mniejsze niż w Polsce. Także w sąsiadujących z nami Czechach władza pozwala na ruch. A nawet więcej - czeski minister zdrowia wręcz zaleca uprawianie sportu. Wymienia m.in. bieganie, chodzenie i jazdę na rowerze.
W Polsce za takie aktywności możemy dziś otrzymać mandat. Możemy, ale nie musimy, bo przepisy i ich wykładania są nieprecyzyjne. Na mocy rozporządzenia Rady Ministrów z 31 marca Polacy mogą wychodzić z domu wyłącznie do pracy, do wolontariatu, do kościoła i w celu „zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego”. To ostatnie pojęcie, wyjątkowo nieostre, sprawia sporo problemów interpretacyjnych. Gdy masz szczęście, to nie dostaniesz mandatu za spacer czy bieganie. Gdy go nie masz, musisz zapłacić karę wypisaną przez policjanta. - To nie jest czas na szlifowanie formy. Trening i aktywność sportową uprawiajmy wyłącznie w domu - mówił minister zdrowia Łukasz Szumowski na konferencji prasowej.
Wielu lekarzy wyraża swoje wątpliwości co do sensu zakazywania aktywności fizycznych. Wśród nich jest m.in. prof. Krzysztof Simon, szef oddziału zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
- Absolutnie nie rozumiem prześladowania ludzi i dawania mandatów za to, że biegają czy jeżdżą na rowerach. Niech założą maski i się ruszają. Przecież jak będziemy ćwiczyć, to chyba nas to uodporni, a nie odwrotnie. Póki co przybywa osób, które siedzą w domach i spożywają nadmierne ilości alkoholu. Mamy pełno takich przywożonych na izbę przyjęć z alkoholowym zapaleniem wątroby. To będzie katastrofa. To właśnie tężyzna fizyczna przeciwdziała szerzeniu się tego rodzaju zakażeń, a nie siedzenie w domu, kłótnie i picie wódki - stwierdził Simon w rozmowie z TVN 24.
Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a
Sport.pl Live .