Trumny zastąpili kartonem. Miasto nie radzi sobie ze skalą pandemii. "To dla nas wielki wstyd"

W tym miejscu system opieki medycznej załamał się już dawno. Ekwadorskie Guayaquil od marca ma problem z setkami ciał, które zalegają w domach i na ulicach. To prawdopodobnie ofiary koronawirusa, choć nikt ich nie testuje, bo pieniędzy na to nie ma. Brakuje też drewnianych trumien, dlatego rząd przygotował tysiące kartonowych pojemników, które zostały wyprodukowane przez ekwadorskich dystrybutorów bananów i krewetek. Wstrząśnięty sytuacją swojego kraju jest kolarz Richard Carapaz, zwycięzca Giro d'Italia z poprzedniego sezonu.

Od kilku dni najsmutniejszy obraz walki z koronawirusem wyłania się w Ekwadorze. Kraju, który zupełnie nie daje sobie rady z pandemią SARS-Cov-2. Do tej pory zdiagnozowano tam ponad cztery tysiące przypadków, większość z nich w popularnym mieście Guayaquil, które jest gospodarczą i turystyczną stolicą kraju. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę, że przypadków jest kilkanaście razy więcej, ale nie ma pieniędzy na wykonywanie masowych testów. Podkreśla to też prezydent kraju Lenin Moreno. System opieki medycznej załamał się już dawno, a dla chorych nie ma miejsc w szpitalach, brakuje trumien, a rodziny zmarłych mają problemy z pozyskaniem informacji, gdzie ich krewni zostali pochowani. 

Tragiczny obraz walki z koronawirusem

Ludzie umierają po cichu. W domach i na ulicach. Obcowanie ze śmiercią z dnia na dzień stało się tam zjawiskiem naturalnym. - Serce mi pęka, gdy widzę, co dzieje się w moim kraju i na całym świecie. To bardzo smutne. Wszyscy widzą te straszne obrazki. Oglądanie tego sprawia mi prawdziwy ból. Trudno nawet cokolwiek powiedzieć. W Ekwadorze najmocniej dotkniętym miastem jest Guayaquil na wybrzeżu. To około 700 kilometrów od miejsca, w którym jestem, ale jest to kluczowe miejsce dla gospodarki Ekwadoru - mówi w rozmowie z "La Gazetta dello Sport" Richard Carapaz. Ekwadorski kolarz, który w poprzednim sezonie wygrał prestiżowe Giro d'Italia i stał się prawdziwym bohaterem narodowym. 

I dodaje: - Nie byliśmy gotowi, by stawić czoła temu, co się wydarzyło. Nie sądzę jednak, żeby którykolwiek kraj był na to gotowy. Nie zamierzam zaczynać polemiki, ponieważ teraz najważniejsze jest to, że wszyscy zatrzymali rozprzestrzenianie się wirusa. Żeby wszyscy przestrzegali zasad - dodaje zwycięzca drugiego z największych kolarskich wyścigów świata.

Zobacz wideo Koronawirus dotarł tam na samym końcu. Diouf: Na ulicach wojsko. Mandaty? Czasami biją ludzi

Zwłoki zwożone na paletach

W Ekwadorze powstała rządowa grupa, która zajmuje się walką z koronawirusem. Na razie jednak podstawowym problemem kraju jest walka z zabraniem ciał, które zalegają w domach i w miejscach publicznych. - Smród stał się nie do zniesienia. Jedna z turystycznych pocztówek kraju to teraz spiętrzone, gnijące ciała pozostawione przy wrotach kościoła w Las Penas. Ekwador stał się symbolem nieefektywności rządu, sceną grozy, niezdolną do zapewnienia czegoś tak podstawowego, jak higiena i pochowanie zmarłego" - pisze w swej relacji wydawany w Hiszpanii "La Razon", a sytuację Ekwadoru szerzej opisuje Kacper Sosnowski.

Według biura Jorge Wateda od początku kryzysu, rząd przetransportował 1350 ciał z domów i miejsc publicznych. Z powodu koronawirusa oficjalnie zmarło około 200 osób, ale nawet prezydent kraju nie ma wątpliwości, że liczba jest dużo większa. - Testy są ograniczone, nie można ustalić prawdziwego zakresu epidemii - twierdzi. - Urzędnicy zidentyfikowali 520 osób, które zmarły w ciągu ostatniego tygodnia  w swoich domach. Pochowanych zostało 146 z nich, a jutro będzie kolejne 50 pogrzebów - mówił w środę przewodniczący grupy Jorge Wated w rozmowie z lokalnym radiem, a cytowany jest przez Agencję AP. Wszyscy jednak wiedzą, że to nie jest pełna liczba zgonów, a z każdą godziną odkrywane są kolejne, głównie przez fetor rozkładających się ciał.

Według burmistrza Guayaquili, Cynthii Viteriego, rząd przygotował trzy kontenery chłodnicze o długości około 12 metrów w szpitalach publicznych, aby przechowywać w nich ciała do czasu przygotowania grobów. Fotograf agencji Reutera opisuje, że w ostatnią sobotę w szpitalu Teodoro Maldonado Carbo w Guayaquil pracownicy medyczni przywozili ciała ułożone na drewnianych paletach, bo było ich tak dużo.

Dystrybutor bananów produkuje tekturowe trumny

Niedobór respiratorów, medyków czy środków ochrony osobistej to problem, z którym mierzą się wszystkie europejskie kraje. Miarą dramatu w Ekwadorze jest to, że załamał się także system pogrzebów. Było ich tak dużo, że właściciele domów pogrzebowych zaczęli je  masowo zamykać w obawie o własne zdrowie i życie. Zaczęło brakować też drewnianych trumien, a ich cena poszybowała do góry. Władze Ekwadoru przygotowały więc tysiące kartonowych pojemników. Rozdaje się je rodzinom, których nie stać na tradycyjne trumny. W ich produkcję zaangażowano firmy, które na co dzień zajmowały się dystrybucją bananów i krewetek - donosi New York Times. - Dla nas jest to jakieś rozwiązanie - twierdzi biznesmen Pedro Huerta, którego fabryka opakowań w Guayaquil rozpoczęła produkcję 600 tekturowych trumien dziennie. To nie pierwszy przypadek, gdy Ekwador zdecydował się na takie rozwiązanie. Podobne działania zastosowano w 2016 roku, gdy kraj nawiedziło niszczycielskie trzęsienie ziemi, w wyniku którego zginęło prawie 700 osób.

Przerażający zwiastun dla innych regionów Ameryki Południowej

Po epidemii hiszpanki na początku XX wieku stwierdzono, że największym dramatem ludzi nie była wszechobecna śmierć, czy obawa o utratę własnego zdrowia i życia, a właśnie całkowite zaburzenie tradycji związanej z pogrzebami. Ludzie najbardziej żałowali tego, że nie mogli pożegnać swoich bliskich i to powodowało duże napięcia. Dziś na całym świecie w szpitalach i domach pogrzebowych rozgrywają się prawdziwe dramaty. W zdewastowanej pandemią włoskiej Lombardii pogrzeby odbywają się co kilka minut i obserwować może je tylko jedna osoba z rodziny. Sytuacja w Stanach Zjednoczonych nie wygląda lepiej. Domy pogrzebowe likwidują krzesła, by ludzie znajdowali się w większej odległości od siebie. Coraz częściej korzysta się także z nowoczesnych technologii, a niektórzy transmitują pogrzeby na żywo w Internecie. W Ekwadorze większości na takie luksusy po prostu nie stać. Władze grzebią zmarłych masowo, a rodziny informowane są o miejscu pochówku głównie za pomocą nowopowstałej strony internetowej. A to i tak najlepsza z możliwych sytuacji, bo na początku zdarzało się, że rodziny specjalnie przeglądały dziesiątki worków foliowych, by odnaleźć swoich krewnych. Inni płacili łapówki w wysokości około 100 dolarów, by zrobiły to za nich służby. - To dla nas wielki wstyd - twierdzi Jorge Wated.

Wielu ekspertów obawia się, że Ekwador może być przerażającym zwiastunem tego, co może się stać w innych częściach Ameryki Łacińskiej. Sytuacja w tym regionie budzi także olbrzymi niepokój w Światowej Organizacji Zdrowia. To region o znacznie mniejszej liczbie potwierdzonych infekcji niż w USA czy Europie, ale z dużo poważniejszymi niedoborami lekarzy, łóżek szpitalnych i respiratorów. - W Guayaquil obserwujemy to, co może się zdarzyć w większości dużych miast Ameryki Południowej, gdzie kosmopolityczne bogactwo współistnieje z powszechnym ubóstwem - powiedziała w rozmowie z NY Times Alexandra Moncada, która kieruje działaniami w Ekwadorze dla międzynarodowej organizacji pomocowej "CARE".

Dlaczego epidemia wybuchła w tym regionie Ekwadoru?

Guayaquil zostało najbardziej dotknięte epidemią prawdopodobnie ze względu na zamożnych studentów z Hiszpanii, którzy wrócili do Ekwadoru po wybuchu pandemii w Europie i sami przywieźli wirusa. Ten mógł zaś rozprzestrzenić się na hucznych weselach. Nie wszędzie sytuacja wygląda tak źle. - W miejscu, w którym mieszkam, jest na szczęście dużo mniej przypadków. Moi rodzice mieszkają w pobliżu, wszyscy mamy się dobrze. Zastanawiam się nad zapewnieniem żywności osobom, które straciły pracę. Może to niewielka pomoc, ale może mieć duży wpływ - dodaje tamtejsza gwiazda, kolarz Richard Carapaz.

I dodaje: Nie jest to łatwe, ale musimy starać się być optymistami i wierzyć, że wszystko stopniowo wróci do normy. Myślę, że możemy z tego wyjść i dlatego zmuszam się do optymizmu. Planowałem pojechać na Tour of the Alps, aby przygotować się do obrony tytułu na Giro, ale teraz nie wiemy nawet, kiedy wrócimy do peletonu. Świat się zmienił - zakończył.

Autor korzystał z takich serwisów jak: Agencja Reuters, Agencja AP, "NY Times", "The Guardian", France 24.  

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.