Z pięciu milionów Norwegów testy na koronawirusa przeszło już 111 299. Na każdy milion obywateli przypada 20 530 testów. W Europie więcej testują tylko Islandia i Luksemburg. W Polsce na każdy milion mieszkańców wykonuje się średnio 2 258 testów (zbadano sumie 85 467 osób). W Norwegii wykryto więcej przypadków koronawirusa niż u nas - 5 866 do 4 532 zakażonych - ale mniej jest tam zgonów - 78, a u nas 111 (dane z 7 kwietnia z godziny 12.00).
- W norweskich kanałach informacyjnych podkreśla się, że mała śmiertelność to efekt szybkiego identyfikowania choroby. Co prawda rządzący zareagowali na koronawirusa z opóźnieniem, ale jak już zaczęli działać, to działają naprawdę dobrze - mówi Luberecka. - Koronawirus w Norwegii pojawił się tydzień wcześniej niż w Polsce. A dopiero dwa dni po Polsce Norwegia zaczęła wprowadzać zarządzenia, które ograniczyły rozprzestrzenianie się choroby - dodaje była piłkarka ręczna.
To prawda, pierwszy przypadek koronawirusa w Norwegii odnotowano 29 lutego, a w Polsce 6 marca. My pierwsze decyzje o zamykaniu szkół, ośrodków kulturalnych i sportowych podjęliśmy 11 marca, a Norwegowie dopiero dwa dni później. - Pod koniec lutego w Norwegii były ferie zimowe i ludzie rozjechali się po świecie. Głównie do Włoch i Austrii, ale też do ciepłych krajów. Dopiero tydzień po powrocie do kraju ci ludzie trafili na kwarantannę - opowiada Luberecka.
Dzisiaj Norwegowie, podobnie jak Polacy, w większości są na dobrowolnej izolacji. Tam też pozamykane są szkoły, a wielu pracowników wykonuje swoje obowiązki zdalnie. W Norwegii widoczny jest już spadek zachorowań. Szczyt przypadł na 27 marca, gdy przybyło 399 zakażonych. W niedzielę 5 kwietnia potwierdzono już "tylko" 137 przypadków. - Oglądam telewizje norweskie i polskie. Śledzę i porównuję zakazy. Nie podoba mi się, że w Polsce ludziom zakazuje się ruchu. W Norwegii lasy czy parki nie tylko nie są zamykane, ale jest wręcz ciągle zalecane, żeby wychodzić z domu, uprawiać sport, budować w ten sposób odporność. Przecież to naturalna bariera przed wirusami. Oczywiście wszyscy tu, w Norwegii, przypominają, że takie treningi muszą być indywidualne albo w niewielkich grupach, maksymalnie pięcioosobowych - mówi Luberecka.
- Walka jest tu prowadzona z realnymi problemami. Rząd organizuje konkretną pomoc dla tych, którzy ucierpią w związku z kryzysem gospodarczym spowodowanym przez koronawirusa. Na telefony dostajemy numery specjalnych linii, żeby móc porozmawiać z psychologami. Są specjaliści dla dorosłych i są dla dzieci. Każdy może opowiedzieć o swoich lękach, o tym, z czym sobie nie radzi - opowiada Luberecka. - My sobie radzimy. Mąż był trenerem piłki ręcznej, ale już nie jest. W tej sytuacji, na szczęście, bo sport całkowicie stanął. Teraz pracuje w urzędzie, jest na państwowej posadzie, obowiązki wykonuje z domu. A ja jestem trenerką córki. Ona ma 13 lat, od pięciu lat prowadzę drużynę, w której gra. Syn ma 15 lat i też trenuje piłkę ręczną. Z dziećmi biegamy, jeździmy na rowerach, ćwiczymy w domu - mówi Polka mieszkająca w Norwegii - Teraz kraj walczy o to, żeby w święta nie stracić tego, co w opanowywaniu sytuacji już się udało osiągnąć - mówi Luberecka.
Norweskie władze obawiały się, że długi, świąteczny weekend ludzie jak zwykle spędzą w swoich wakacyjnych domkach. Już jakiś czas temu zakazały wyjeżdżania do nich, a na święta ten zakaz podtrzymały. - W Norwegii w Wielkim Tygodniu pracuje się do środy do godziny 12. Później jest wolne. Mieszkam w Lillehammer, to jest niewielkie miasto, ma 25 tysięcy mieszkańców. Mamy tu tylko 27 przypadków koronawirusa. Ale martwiliśmy się, że nagle będzie ich o wiele więcej, bo w okolicy swoje dacze ma mnóstwo mieszkańców wielkich miast. Przyjeżdża tu na przykład Therese Johaug. W tutejsze góry w każde święta zjeżdża się chyba pół Oslo. Wielkanoc to narciarskie ostatki Norwegów. Telewizje mówią, że gdyby nie zakaz, to w nasze rejony mimo koronawirusa przybyłoby teraz co najmniej 50 tysięcy ludzi. Chyba nie trzeba tłumaczyć, jak bardzo wzrosłoby ryzyko zakażania? - pyta Luberecka.
Co ciekawe, Johaug wraz z partnerem niedawno przebywała w swojej daczy, mimo zakazu. "To była wyłącznie moja wina. Złożyłem wniosek o pozwolenie na pobyt nie do tej gminy, do której powinienem" - napisał Nils Jakob Hoff do redakcji "Verdens Gang". Wioślarski mistrz świata z 2013 roku wyjaśnił, że teraz pracuje w Lillehammer jako lekarz, a Johaug przebywała tam z nim, ponieważ poprosił ją o pomoc. Hoff napisał, że niedawno przeszedł operację i Johaug pomagała mu w codziennym życiu, by - mimo zwolnienia lekarskiego - mógł już pracować. "To naprawdę nie były wakacje gwiazdy" - pisał partner najlepszej na świecie biegaczki narciarskiej. Chcąc zakończyć sprawę, para zdecydowała się przeprosić i przekazać 15 tysięcy koron na Czerwony Krzyż. To równowartość grzywny za złamanie zakazu przebywania poza gminą, w której jest się zameldowanym.
- Norwegowie bardzo pilnują przepisów. I bardzo się denerwują na tych, którzy żadnych przepisów nie mają. Zupełnie nie rozumiemy postępowania Szwedów - mówi Luberecka. - Norwegia jest przekonana, że Szwecja zaniża liczbę zachorowań i zgonów w swoim kraju - dodaje.
"Liczba zarażonych i zmarłych jest znacznie wyższa, niż podają szwedzkie władze" - twierdzi "Verdens Gang". "Na przykład 25 marca szwedzkie ministerstwo zdrowia podało, że tego dnia odnotowało 42 zgony z powodu koronawirusa, a później okazało się, że rzeczywista liczba zgonów to aż 97. Następnego dnia podano, że w Szwecji zmarło 66 osób zarażonych koronawirusem, a w rzeczywistości było ich 124. Główny epidemiolog Szwecji Anders Tegnell nie ukrywa, że przedstawione liczby są zbyt niskie" - czytamy.
- W Norwegii jest powszechne przekonanie, że szwedzkie podejście do koronawirusa jest nieodpowiednie. Na zdrowy rozsądek: skoro prawie wszystkie kraje świata wszystko zamykają, a jeden prawie wszystko otwiera i uważa, że tak będzie dobrze, to trudno uwierzyć, że właśnie ten jeden kraj ma rację. Zwłaszcza że tak próbowała zrobić Anglia i źle na tym wyszła. Szwedzi zaczynają zaniżać dane, bo nie chcą przyznać, że poszli złą drogą. Chcą za wszelką cenę pokazać, że mają rację - twierdzi Luberecka.
"Liczba zgonów z powodu koronawirusa w Szwecji może wynosić nie 373, jak podają Szwedzi, tylko nawet 750" - pisał w niedzielę "Verdens Gang". Według oficjalnych danych z wtorkowego południa w mającej 10 milionów mieszkańców Szwecji zanotowano 7 206 zarażeń i 477 zgonów. Poza tym zrobiono tam dwa razy mniej testów niż w Norwegii (54 700), a przecież Szwecja ma dwa razy więcej obywateli.
Luberecka zaznacza, że Norwegowie i Szwedzi od zawsze lubią sobie dogryzać. Przyznaje nawet, że Norwegowie w tym przodują. - Norweg zawsze się wyśmiewa ze Szweda trochę tak, jak Petter Northug finiszujący tyłem przed Marcusem Hellnerem w sztafecie na mistrzostwach świata - mówi.
- Pamiętam też, że jak w 1994 roku w Lillehammer były igrzyska olimpijskie, to Norwegowie sprzedawali flagi z mapą Skandynawii bez Szwecji. Ona była zalana przez morze - dodaje nasza szczypiornistka. - Sąsiedzi czubią się, ale lubią. Często jest tak, że na wielkich turniejach piłkarskich Norwegia nie ma swojej drużyny i wtedy zawsze wszyscy tu kibicują Szwecji. Ale teraz Szwedom trudno kibicować w ich przedziwnym podejściu do pandemii. Ich postawa naprawdę bardzo wszystkich denerwuje - kończy Luberecka.