Sobotnia gala Fame MMA pierwotnie miała odbyć się w hali sportowej w Częstochowie. Z powodu pandemii koronawirusa i wprowadzonemu zakazowi imprez masowych wydarzenie w tym mieście jednak odwołano. Właściciele federacji postanowili przenieść je do Katowic, ale tam też nie otrzymali zgody urzędu wojewódzkiego.
Mimo to gala się odbyła. W studiu filmowym pod Krakowem, gdzie przed wydarzeniem pojawiła się policja, ale nie stwierdziła złamania prawa, ponieważ każdy z uczestników podpisał umowę o dzieło, a na miejscu odbywała się produkcja filmów. W ten sposób nie łamano zakazu zgromadzeń, który nie dotyczy osób pracujących.
O kulisach sobotniej gali opowiedział Marcin Najman, który porozmawiał z "Faktem". - Zajechało mnóstwo radiowozów. Policjanci zachowywali się grzecznie i kulturalnie. Nie przeszkadzali w rozgrzewce i podczas walk. Spisali nas, sprawdzili, czy mamy aktualne badania. Pilnowali nas do końca. Wszystko odbywało się w świetle prawa, ponieważ to nie była impreza masowa, lecz telewizyjne show - powiedział Najman.
Najman przegrał w sobotę z Piotrem Piechowiakiem, ale po porażce dostał wiele słów wsparcia. To go mobilizuje do kontynuowania kariery. - Mam żal do siebie, że dałem się trafić. To był cios, którego nie zauważyłem. Cóż, trafiony - zatopiony. Po walce konferansjer powiedział, że nie mogę kończyć ze sportem w ten sposób, w dodatku przy pustych trybunach. Dlatego, choć jeszcze nie podjąłem decyzji, jestem w stanie skusić się na pożegnalną walkę w Fame MMA - przyznał pięściarz.