Ryszard Bosek: Pamiętam 5 września 1972 roku. Byłem oszołomiony, nagle zrobił się horror

- Byłoby nie w porządku traktować sportowców jak masę do wypełnienia igrzysk - mówi Ryszard Bosek, mistrz olimpijski w siatkówce. Z powodu pandemii koronawirusa igrzyska w Tokio zostały przełożone z roku 2020 na 2021. Bosek wie, jak to jest uczestniczyć w igrzyskach robionych na siłę. Opowiada, co się działo w 1972 roku w Monachium, gdy zawodów nie odwołano po zamachu terrorystycznym na sportowców. I jak wyglądały zbojkotowane przez aż 63 reprezentacje igrzyska Moskwa 1980.

Igrzyska w Tokio miały się odbyć między 24 lipca a 9 sierpnia 2020 roku. Od wtorku wiadomo, że przez światową epidemię koronawirusa zostaną opóźnione o około rok.

Zobacz wideo Igrzyska odbędą się w 2021 roku.

Łukasz Jachimiak: Igrzyska olimpijskie w Tokio odbędą się w roku 2021, a nie 2020. Co Pan na to?

Ryszard Bosek, mistrz olimpijski i mistrz świata w siatkówce: Myślę, że to rozsądna decyzja, jedyna możliwa w czasie epidemii. Byłoby bardzo nie w porządku trzymać sportowców dłużej w zawieszeniu i traktować ich jak masę do wypełnienia igrzysk. Sportowcy są najważniejsi. Muszą mieć możliwość przygotowania się w normalnych warunkach i później muszą być pewni, że startują w bezpiecznych warunkach.

Pamięta Pan 5 września 1972 roku?

- Pamiętam.

Poczuł się Pan jak masa do wypełnienia igrzysk, które trwały w Monachium? Wtedy do wioski olimpijskiej weszli terroryści z Palestyny i zabili w sumie 11 olimpijczyków z Izraela, a szef MKOl-u Avery Brundage ogłosił, że mimo to "zawody muszą trwać".

- Nas przekonywano, że terrorowi nie wolno się poddać, że trzeba pokazać siłę. Oczywiście czasy były inne, terroryzm dopiero się zaczynał, więc człowiek nie bał się go tak, jak się boi dzisiaj. Pewnie, że w pewnym sensie igrzyska się wtedy skończyły, bo całkowicie zmieniły swój charakter, przestały być świętem sportu. Do momentu zamachu było jak na ogromnym spotkaniu przyjaciół, a od 5 września na każdym kroku były służby pilnujące bezpieczeństwa i była ciągła atmosfera podejrzliwości oraz strachu.

Szczególnie duży strach czuliście pewnie samego 5 września, kiedy nie wiedzieliście co się dzieje i mieliście swoje starty? Na przykład Wasza siatkarska kadra grała mecz ze Związkiem Radzieckim, a w tym samym czasie w wiosce policja próbowała odbić zakładników.

- Przede wszystkim my się późno dowiedzieliśmy, co się dzieje. Pamiętam, że rano wyszedłem jak co dzień z bloku, w którym mieszkaliśmy i idąc do autobusu zobaczyłem opancerzone wozy. Pomyślałem, że to coś dziwnego, ale nie wiedziałem o co chodzi. Dopiero, jak później zobaczyliśmy, że z pięciu bram, którymi wchodziliśmy do wioski, cztery zostały zamknięte i wchodzi się przez jedną, pilnowaną przez wojsko, to po wiosce się rozeszło, że dzieje się w niej coś, co jest zaprzeczeniem idei igrzysk.

Dokąd wybierał się Pan wtedy rano z wioski?

- Już w pierwszym meczu turnieju, z Czechosłowacją, coś mi strzeliło w kolanie. Mimo to grałem do końca i dopiero po meczu kolano bardzo mi spuchło. Nacierpiałem się i o wyjściu na boisko w następnych meczach nie było już mowy. Zostało mi tylko jeżdżenie do hali i oglądanie całymi dniami meczów siatkówki. Do autobusu dokuśtykiwałem, a 5 września kuśtykałem jeszcze wolniej, bo patrzyłem i nie rozumiałem, co się dzieje. Ale w końcu dotarłem do autobusu i odjechałem. Później się dowiedziałem, że w tamtym momencie zamachowcy byli wtedy w środku, w wiosce. Po kilku godzinach byłem w wiosce w tym momencie, kiedy wylądował wojskowy helikopter i spełniając życzenie zamachowców zabrał ich razem z zakładnikami na lotnisko. Widziałem, jak do tego helikoptera jedzie autobus. Ale dopiero po czasie myśmy się dowiedzieli, że helikopter zabrał też zamachowców. Jak jest się w środku takiego wydarzenia i ma się bardzo mało informacji, to człowiek jest oszołomiony. Było tylko wiadomo, że trzeba na siebie uważać. Zobaczenie czegoś takiego to trochę traumatyczna sprawa. Pojechałem na pierwsze igrzyska w życiu, miałem 22 lata, byłem młodym sportowcem pełnym ideałów i będąc w Monachium przez wiele dni spełniałem marzenie, którego jeszcze trzy-cztery lata wcześniej nawet nie śmiałem mieć. I nagle zrobił się horror. Zostaliśmy na igrzyskach, ale byliśmy wystraszeni, poza wioskę olimpijską praktycznie już się nie wychodziło, tylko na swoje starty. Nagle zaczęło się mówić, że zaraz coś spróbuje zrobić jakaś grupa terrorystów z Japonii, że zaistnieć będą próbowali też przestępcy z Jugosławii.

Wiemy, co 6 września powiedział szef MKOl-u, wiemy, że Monachium początkowo chciało odwołać dalszą część igrzysk, ale się ugięło, wiemy też, że były reprezentacje, które wyjechały i byli tacy indywidualni sportowcy. A czy przedstawiciele naszego komitetu olimpijskiego spotkali się z Wami i zapytali, co Wy chcecie zrobić?

- Nie pamiętam, żeby ktoś się nas pytał o zdanie. 6 września wszyscy poszliśmy na stadion. Był wielki wiec, na którym szef MKOl-u podkreślał, że nie damy się terrorystom i igrzyska będą kontynuowane. Sportowcy w większości się temu podporządkowali i igrzyska trwały.

W olimpijskim debiucie najpierw kontuzja, a później zamach, w 1980 roku udział w igrzyskach w Moskwie zbojkotowanych aż przez 63 reprezentacje - gdyby nie Montreal ze złotym medalem pewnie igrzyska kojarzyłyby się Panu niedobrze?

- To prawda. Chociaż Montreal to piękne wspomnienie ze względu na zdobycie złotego medalu, ale dobrze pamiętam, że kiedy zobaczyłem wioskę obłożoną podwójnymi drutami i z wojskiem na straży, to zatęskniłem za Monachium sprzed zamachu. W Kanadzie turyści mogli wchodzić do wioski tylko w wyznaczonych godzinach i w niezbyt dużej liczbie, a w Monachium do czasu zamachu ludzie odwiedzali nas kiedy i jak chcieli. Dlatego było tak fajnie. Myśmy się tam spotykali z Polonią z Niemiec, byliśmy ludziom bliscy, czuliśmy, że sport ma swoje wielkie święto. Tego przez zamach nie było już nigdy więcej, na żadnych igrzyskach. A Moskwa? Sportowiec jedzie po to, żeby walczyć. Politycy podejmowali decyzje, akurat nasz kraj nie mógł się Związkowi Radzieckiemu postawić. No i graliśmy. A że siatkówka zaczyna się praktycznie na początku, a kończy dzień przed końcem igrzysk, to na politykę nie było czasu. Ale na pewno w Moskwie fajnie nie było. Czuło się, że to igrzyska wybrakowane i robione trochę na siłę. Niby sport się nie powinien mieszać do polityki, ale tu polityka mocno się wmieszała do sportu.

Myśli Pan nie tylko o braku wielu reprezentacji, ale też o bardzo gospodarskim sędziowaniu, o dużej niechęci radzieckich kibiców do rywali swoich sportowców?

- Tak, takimi rzeczami tamte igrzyska były naznaczone. Akurat w siatkówce sędziowanie nie było wielkim problemem, ale jestem świadkiem, że w wielu innych dyscyplinach działy się bardzo złe rzeczy. Akurat byłem na stadionie, kiedy Władek Kozakiewicz wygrał, pobił rekord świata i pokazał wała. Wcześniej byłem z nim na obiedzie i on był taki silny, że powiedział mi, że nikt z nim nie wygra. Ale organizatorzy i kibice starali się go pokonać, atmosfera była bardzo słaba. Duże oszustwa w wynikach były w gimnastyce, właściwie wszędzie Związek Radziecki chciał wygrać za wszelką cenę. Akurat w siatkówce oni byli wtedy najmocniejsi, więc nie trzeba było im specjalnie pomagać.

Myśli Pan, że nasza siatkarska reprezentacja jest tak mocna, że przesunięcie igrzysk na rok 2021 nie musi wywoływać w niej niepokoju?

- Na pewno przesunięcie igrzysk nas nie osłabi, ale jednocześnie uważam, że są takie reprezentacje, dla których dodatkowy rok będzie cenny, sprawi, że staną się mocniejsze. Myślę zwłaszcza o kadrach Włoch i Rosji, które są w fazie transformacji i muszą się na nowo poukładać. Ale nie patrzmy na innych, skupmy się na sobie. Mamy młodych zawodników, najstarsi Michał Kubiak i Bartek Kurek to rocznik 1988. Czy oni w trakcie igrzysk będą mieli po 32 czy po 33 lata to bez różnicy, tu się liczy kwestia bardzo dobrego wytrenowania. Natomiast ci, którzy są trochę za plecami liderów, jak na przykład Bartek Kwolek, nabiorą jeszcze większego doświadczenia i będą jeszcze pewniejsi. O siłę naszej reprezentacji zupełnie się nie obawiam.

Mówi Pan, że przez rok mogą dojrzeć Włosi, Rosjanie i nasi gracze drugiego planu, ale trzeba się zastanowić czy w 2020 roku odbędą się jakiekolwiek rozgrywki reprezentacyjne.

- Nie zakładam tak dramatycznego scenariusza, że sport w ogóle w tym roku nie wróci. Liczę, że w jakiejś formie rozgrywki się odbędą, żeby jakoś zamanifestować zwycięstwo czy chociaż początki zwycięstwa nad koronawirusem. Uruchomienie sportowych rozgrywek będzie też ważne dla gospodarki. Chociaż wiadomo, że sport jest taką dziedziną życia, która jest nastawiona na rozrywkę, na zaspokojenie mniej pilnych potrzeb, więc on może mocno ucierpieć w czasach, gdy będą inne priorytety.

Jak Pan się trzyma w tych trudnych czasach? Dla Pana trudnych pewnie szczególnie z racji bycia w grupie bardziej narażonych na zachorowanie?

- Ja jestem z grupy najbardziej zagrożonej [Bosek ma 70 lat i chorobę nowotworową za sobą], więc bardzo na siebie uważam, bo nie chcę się nie wystawić na strzał. Do ludzi nie chodzę. Mieszkam w takim miejscu, że obok mojego domu nie żadnych zabudowań, a 100 metrów za drzwiami mam las. Idąc na spacer spotykam tylko jelonki i sarenki. One koronawirusa nie przenoszą, więc mam nadzieję, że to przetrwam w zdrowiu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.