Koronawirus sparaliżował światowy tenis. Najpierw odwołano marcowe turnieje w Indian Wells i Miami, potem kolejne imprezy. Kilka dni temu organizatorzy Roland Garros zdecydowali się przesunąć turniej, który miał ruszyć 24 maja. Nowy termin to 20 września - 4 października. Problem w tym, że Francuzi podjęli tę decyzję bez konsultacji z ATP, WTA, Międzynarodową Federacją Tenisową i tenisistami. Ci ostatni nie kryli swojego oburzenia.
W reakcji na przesunięcie Roland Garros władze ATP i WTA oznajmiły, że odwołują całą część sezonu na kortach ziemnych. Punkty zawodników zostały zamrożone do 7 czerwca. Aktualny wciąż jest ranking z 9 marca. Z kolei organizatorzy US Open oświadczyli, że są zaskoczeni decyzją władz French Open i rozważają zmianę terminu imprezy. Paryski szlem rozpocznie się dokładnie tydzień po zakończeniu nowojorskiego.
Zamieszanie w światowym tenisie trwa, a najbardziej cierpią na tym tenisiści. W ciągu pięciu tygodni mają zagrać na dwóch różnych kontynentach i na dwóch zupełnie innych nawierzchniach. Najbardziej pokrzywdzony jest Rafael Nadal, który broni tytułu w obu turniejach. Pojawiają się pytania, czy niektórzy zawodnicy nie odpuszczą startu w Paryżu? Taki Roger Federer może uznać, że na paryskiej cegle i tak nie ma szans z Nadalem i dlatego zamiast stolicy Francji wybierze Boston, gdzie w dniach 25-27 września odbędzie się trzecia edycja drużynowego Laver Cup.
Historia Wielkiego Szlema zna przypadek, gdy zawodnicy zbojkotowali jeden z turniejów. W 1973 roku najlepsi tenisiści nie przyjechali na Wimbledon. W ten sposób solidaryzowali się z Nikola Piliciem, Chorwatem reprezentującym Jugosławię. W maju tamtego roku Jugosłowiańska Federacja Tenisowa stwierdziła, że Pilić odmówił występu w Pucharze Davisa przeciwko Nowej Zelandii. Choć sam zawodnik zaprzeczył temu zarzutowi, został ukarany przez światowe władze tenisa. Zawieszenie skrócono z pierwotnych dziewięciu miesięcy do jednego, ale i tak nie mógł wziąć udziału w Wimbledonie. W proteście aż 81 tenisistów, w tym 13 z 16 rozstawionych, nie przyjechało do Londynu.
Pilić był wtedy wielką postacią światowego tenisa. Większość czołowych tenisistów stanęła po jego stronie i zbojkotowała Wimbledon. W finale turnieju zagrało dwóch graczy ze Wschodu: Jan Kodes z Czechosłowacji i Aleksander Metreweli, Gruzin reprezentujący ZSRR. To było wówczas wydarzenie bez precedensu. Dziś jesteśmy przyzwyczajeni, że wygrywa Serb Novak Djoković, a w czołówce kobiecej jest wiele Słowianek. Wtedy było inaczej, zwyciężali głównie Australijczycy i Amerykanie, którzy zbojkotowali Londyn. Zwycięzcą tamtego nietypowego Wimbledonu został Kodes - wspomina Wojciech Fibak, który grał w tamtych czasach.
Słynny bojkot wimbledoński to jak do tej pory jedyne takie wydarzenie w wielkoszlemowej historii.