W Wielkiej Brytanii nie ma takich zakazów jak w Polsce. Matusiński: Nie chcemy medalu za wszelką cenę

- Zastanawiam się czy we wszystkich państwach liczących się w biegu na 400 metrów pozamykano obiekty treningowe. Martwię się, czy będą równe szanse przygotowań. Ale najważniejsze musi być zdrowie. Chcemy medalu, jednak nie za wszelką cenę. I nie na igrzyskach, które nie wiadomo czy się w ogóle odbędą - mówi w rozmowie ze Sport.pl Aleksander Matusiński, trener lekkoatletycznych wicemistrzyń świata ze sztafety 4x400 metrów.

Łukasz Jachimiak: Być trenerem w czasach zarazy nie jest łatwo, a być trenerem sztafety to pewnie zajęcie szczególnie teraz deprymujące?

Aleksander Matusiński: Łatwo nie jest, to prawda. Zastanawiam się na przykład czy warunki są równe dla wszystkich, czy we wszystkich państwach liczących się w biegu na 400 metrów są takie same procedury, czyli czy pozamykano obiekty treningowe, zakazano zgromadzeń itd. Martwię się czy będą równe szanse przygotowań.

Zobacz wideo

Na pewno w Wielkiej Brytanii nie ma takich zakazów, jakie są w Polsce. A Brytyjki to jedne z kandydatek do olimpijskiego medalu w sztafecie.

- Pewnie tak. I co z tym możemy zrobić? Trudno. Najważniejsze musi być zdrowie i dla mnie zdrowie dziewczyn jest na pierwszym miejscu. To są ludzie, a dopiero później sportowcy. Nie mogę ich narażać. I one same siebie też nie mogą narażać, bo mają swoje rodziny, muszą o tym pamiętać. Chcemy medalu, ale nie za wszelką cenę. I nie na igrzyskach, które nie wiadomo czy się w ogóle odbędą.

W połowie marca MKOl zdaje się nie widzieć skali epidemii koronawirusa i zapowiada, że Tokio 2020 zacznie się zgodnie z planem, w lipcu. To dobra mina do złej gry?

- Nie wierzę, że igrzyska będą zgodnie z planem. Sytuacja jest dynamiczna, proces kwalifikacji do igrzysk jest zaburzony. Może w lekkiej atletyce to nie jest duży problem, bo w niej jest ranking i nikt przypadkowy na igrzyskach się nie znajdzie. Justyna Święty czy Iga Baumgart minima już mają. Ale w innych dyscyplinach problem jest duży. Gdyby igrzyska odbyły się w terminie, to na pewno ucierpiałby na tym poziom sportowy, bo bardzo utrudnione są przygotowania. Poza tym jak to wszystko miałoby wyglądać? Ze względu na zdrowie igrzyska odbyłyby się bez kibiców na trybunach?

Z biznesowego punktu widzenia to chyba nierealne.

- No właśnie, straty finansowe byłyby ogromne.

Jak bardzo utrudnione są przygotowania Pana sztafety? Gdyby nie koronawirus, bylibyście teraz na zgrupowaniu w RPA?

- Tak, RPA to był plan A. Kiedy pojawił się zakaz wyjazdów zagranicznych, stworzyliśmy plan B, czyli obóz w Zakopanem. Ale zamknięto wszystkie Centralnego Ośrodki Sportu.

I teraz każda zawodniczka u siebie w domu robi cokolwiek, co pozwoli jej podtrzymać formę?

- Każda jest z innego miasta, każda ma innego trenera klubowego i każda w parku, w lesie, na jakichś polach i bezdrożach próbuje pobiegać. Trzeba trenować i trzeba na tych treningach unikać ludzi.

Jak Justyna Święty-Ersetic wychodzi z domu pobiegać, to chyba zagrożona nie jest, bo nikt jej nie dogoni?

- Nie wiadomo, bo jak spotka Ewę Swobodę, to na krótkim dystansie Ewa ją dogoni. Śmieję się, bo co mi zostało? Trzeba nie dać się zwariować, nie załamywać się i robić swoje. Z Justyną w RPA miałem w planie trenować bardzo obszernie, objętościowo, na małej intensywności. Ona to samo może realizować w Polsce, tylko w gorszej pogodzie, w gorszych warunkach. Na razie tragedii nie ma. Tak, sytuacja nie jest komfortowa, ale forma nie jest potrzebna na maj-czerwiec, tylko na później.

A co jeśli nie będziecie mieli gdzie i jak trenować jeszcze przez miesiąc, a pewnie nawet dłużej?

- W końcu będzie trzeba opracować nowe plany. Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli, kiedy będą igrzyska. Jeśli będę wiedział, że zostają przesunięte powiedzmy na październik, to sobie poradzę, nawet jeśli teraz nie będziemy mogli normalnie pracować jeszcze przez dwa miesiące. Bezczynność jest trudna, ale najgorsza jest niewiedza. Dlatego bardzo czekam na konkretne stanowisko MKOl-u. I jeszcze raz podkreślam, że paniki nie ma. Justyna miała w tym sezonie nie biegać w hali, a jednak postanowiliśmy, że będzie startowała i się z tego cieszę. Podbiła się szybkościowo i jest teraz na zupełnie innym pułapie niż rywalki. Powiedziałbym nawet, że nikt na świecie nie jest w tak dobrej sytuacji jak ona. Tylko jedna Amerykanka pobiegła szybciej o 0,05 s, ale zrobiła to w lepszych warunkach, na wysokości. Justyna na pewno podbiła swoją dyspozycję i mentalnie też urosła. Ona wie, że wszystko jest dobrze i jak tylko będzie zielone światło do treningu, to sobie ze wszystkim poradzimy.

Ona lubi halę, ale aż tak dobrego sezonu w hali jeszcze nie miała, prawda? Teraz pobiła rekord Polski i wygrała cykl World Athletics Indoor Tour.

- Ona miała dobre halowe sezony. Wcześniejszy rekord Polski był jej, na 300 m też miała rekord Polski, indywidualnie miała też brąz mistrzostw Europy i trzy razy była finalistką mistrzostw świata. Ale tak, w tym roku w hali biegało jej się jeszcze lepiej.

Mówi Pan, że ona wie, że wszystko jest dobrze, a co słychać w całej ekipie, której jest Pan szefem? Inne zawodniczki się nie denerwują, nie czują coraz większej niepewności?

- Na razie naprawdę jest spokój. Wiadomo, że to wyjątkowa sytuacja, każdy się do niej dostosowuje i realizuje trening zastępczy. Do sezonu jeszcze jest daleko. Na pewno wirus jeszcze przez jakiś czas się utrzyma, ale będziemy się martwić później. Teraz trzeba zachować spokój.

Więcej o: