Mateusz Masternak dla Sport.pl: Nie wiem co robić po powrocie do Polski. Nie chcę narażać moich małych dzieci

- Czuję się dobrze, ale nie wiem czy nie jestem zarażony. Nie wiem co robić po powrocie do Polski, czy pójść na jakąś kwarantannę i nie być pod jednym dachem z żoną i trójką małych dzieci - mówi Mateusz Masternak. Były, zawodowy mistrz Europy w boksie uczestniczył w londyńskich kwalifikacjach do igrzysk w Tokio. W poniedziałek turniej został przerwany, przegrał z koronawirusem.

Na eliminacje do Londynu pojechała 13-osobowa kadra polskich pięściarek i pięściarzy. Zawody zaczęły się w piątek, po niedzieli organizatorzy postanowili, że nie będą już wpuszczać na trybuny kibiców, a w końcu w poniedziałek zdecydowano o zawieszeniu walk i dokończeniu turnieju w innym, nieznanym jeszcze terminie. We wtorek awans na igrzyska mogli wywalczyć już Karolina Koszewska i Damian Durkacz. A Masternak miał stoczyć drugą walkę, której wygranie otworzyłoby mu drogę do pojedynku o Tokio. Zamiast tych emocji nasi pięściarze wtorek spędzają w hotelu, czekając na środowy powrót do kraju.

Zobacz wideo Koronawirus mocno uderza w świat sportu

Łukasz Jachimiak: Jak Ci mija przymusowy, wolny dzień?

Mateusz Masternak: Siedzę w hotelu i czekam na środę, na lot do Polski.

Nie leci po Was rządowy samolot?

- Chyba rząd się tak dogadał z LOT-em, że latają samoloty na linii Londyn - Warszawa i po prostu na jedno z takich połączeń się załapałem. Później będę jeszcze musiał jakoś się wybrać z Warszawy do Wrocławia.

Czyli pięć pięściarek, ośmiu bokserów, trenerzy i przedstawiciele Polskiego Związku Bokserskiego musi się podzielić na mniejsze grupy i dołączyć do innych Polaków uciekających z kraju, który nie walczy z epidemią?

- Tak, zostaliśmy podzieleni na trzy grupy. Ja lecę o godzinie 10, druga grupa leci bodajże o 18, a trzecia jeszcze później. Zostaliśmy podzieleni i poumieszczani w samolotach, w których były jeszcze wolne miejsca. Tak to wygląda.

Jeszcze zanim kwalifikacje zostały zawieszone napisałeś mi, że boisz się brać w nich udział, ale nie masz wyboru, chcąc wystąpić na igrzyskach. Ulżyło ci, gdy turniej wstrzymano czy po pierwszym zwycięstwie wolałbyś już to dokończyć?

- Była ulga, ale wkurzenie też. Bo jak pomyślę, ile człowiek pracy w przygotowania włożył, to naprawdę szkoda wysiłku. Teraz znów będzie się trzeba szykować do tego samego. Ale chyba jednak dobrze, że kwalifikacje wstrzymano. Czuję się dobrze, ale tak naprawdę nie wiem czy nie jestem zarażony. Staram się myśleć pozytywnie, wiem, że nikt z żadnej ekipy nie zgłaszał złego samopoczucia.

Ale testów nikomu nie robiono?

- Nie.

Mimo to pewnie trochę się obawiasz powrotu do dzieci?

- Właśnie to jest najtrudniejsze. Nie wiem co robić po powrocie do Polski, czy pójść na jakąś kwarantannę i nie być pod jednym dachem z żoną i trójką małych dzieci. Nie wiem. Sytuacja nie jest łatwa. Niby dzieci raczej dosyć łagodnie przechodzą koronawirusa, a ja się chory nie czuję, ale i tak nie chciałbym ich narażać. Nie wiem też co mi powie moja jednostka wojskowa. Jestem żołnierzem, będę się dowiadywał, jak wszystko powinienem zrobić.

Bardzo dziwnie było jechać na ten turniej? Wszystkie sportowe wydarzenia dookoła odwoływano, gdy Wy zaczynaliście walczyć o Tokio.

- Gdy wylatywaliśmy, to się mówiło, że to bez sensu. Jak już dotarliśmy, to praktycznie nie widziałem, żeby ktoś się przejmował koronawirusem. Przypominało o nim chyba tylko to, że wszędzie gdzie wchodziliśmy dostępne były płyny dezynfekujące. Na ulicach ludzi było dużo, a jak się spotkało kogoś w masce, to Azjatę. Ja akurat metra unikałem, ale od mieszkającego w Londynie kolegi wiem, że on nim normalnie jeździ i że metro jest codziennie pełne. Żona wysyłała mi linki o tym, że rząd Wielkiej Brytanii jest krytykowany za bardzo małe działania w walce z wirusem. To było dziwne - w Polsce dużo się dzieje, a w Anglii jest spokój. Żona tam nakręcona, a tu piękna pogoda, wcale nie angielska, aż trochę nie wiadomo co robić.

W końcu Londyn jako organizator międzynarodowych zawodów przegrał z tym, że poszczególne kraje wzywały swoich sportowców do powrotu, prawda? Bo wzrost liczby zarażeń koronawirusem w Wielkiej Brytanii i zgonów miał mniejsze znaczenie?

- Tak, państwa zamykają swoje granice i domagały się powrotu zawodników. Do Londynu przyjechali zawodnicy z wszystkich europejskich krajów. Z Włoch i Hiszpanii [tam koronawirus szaleje najmocniej] też, nikt turnieju nie zbojkotował. Ale w końcu coraz więcej państw bało się rozwoju sytuacji. Tu byli ludzie z aż 60 krajów, bo z 45 startujących w kwalifikacjach i do tego sędziowie spoza Europy. Jak się okazało, że muszą wracać do siebie, to walki trzeba by było rozstrzygać walkowerami. I die dało się już turnieju uratować.

Wiecie już kiedy kwalifikacje zostaną wznowione?

- Nikt tego nie wie. Wiem tylko, że Paryż, w którym eliminacje miały być od 13 do 20 maja już jest odwołany.

Słyszałeś, że we wtorek UEFA przełożyła Euro na 2021 rok, natomiast Międzynarodowy Komitet Olimpijski stwierdził, że nie ma powodu, by obawiać się o igrzyska, bo do nich zostały jeszcze cztery miesiące?

- Może to dużo czasu, ale tylko dla tych dyscyplin, w których już się skończyły kwalifikacje. Nie wyobrażam sobie, żeby w boksie kwalifikacje odbyły się na dwa tygodnie czy nawet na miesiąc przed igrzyskami. To niemożliwe z racji zmęczenia i też dlatego, że to sport kontaktowy, gdzie zawodnicy są szczególnie narażeni na kontuzje. No chyba że będą chcieli zrobić igrzyska bez boksu.

Nie tylko w boksie kwalifikacje się nie skończyły. Ten problem dotyczy wielu dyscyplin.

- No to zobaczymy, co MKOl zdecyduje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.