We wtorek w Londynie mogły być pierwsze awanse polskich bokserów na igrzyska w Tokio. Turniej przegrał z koronawirusem

- Boję się. Ale trochę nie mam wyboru - odpowiedział nam Mateusz Masternak zapytany czy walcząc w londyńskich kwalifikacjach olimpijskich nie obawia się zarażenia koronawirusem. We wtorek w turnieju z udziałem 342 zawodników z 45 krajów swoje marzenia mieli wygrać pierwsi Polacy. Ale uznano, że za dużo jest do przegrania i zawody przerwano.

Ponad 1500 osób chorych i ponad 53 zmarłych - to bilans koronawirusa na Wyspach Brytyjskich na poniedziałek 16 marca. Kilka dni wcześniej premier Boris Johnson ogłosił, że nie będzie zamykał szkół czy zakazywał organizacji imprez masowych, by zahamować wzrost liczby zachorowań.

Zobacz wideo

Wielka Brytania nie walczy, ale walk chciała

- Muszę być z wami szczery, wiele rodzin przedwcześnie straci swoich bliskich - mówił 12 marca. Brytyjskie władze uznały, że zamykanie szkół czy odwoływanie imprez masowych w niewielkim stopniu ogranicza rozprzestrzenianie się wirusa. I że zbyt dużym problemem byłoby spowodowane takimi ruchami obciążenie dla służb publicznych.

Wystąpienie premiera Johnsona miało miejsce gdy liczba Brytyjczyków ze stwierdzonym koronawirusem przekroczyła 500, a zgonów spowodowanych chorobą było 10. Wtedy stało się jasne, że mimo to zgodnie z planem 13 marca w Londynie ruszą europejskie kwalifikacje pięściarzy i pięściarek.

Ministerstwo nie puszczało, kadra i tak pojechała

W stolicy Anglii awans na igrzyska w Tokio miało wywalczyć 50 panów i 27 pań. Polska wysłała tam ośmiu zawodników i pięć zawodniczek, mimo rekomendacji ministerstwa sportu, by kadra z wyjazdu zrezygnowała.

Po pierwszych zwycięstwach już we wtorek swoje pojedynki o Tokio mieli stoczyć Karolina Koszewska (69 kg) i Damian Durkacz (63 kg). A w drugiej walce z trzech koniecznych do wygrania olimpijskiego paszportu miał wystąpić były mistrz Europy zawodowców Mateusz Masternak (91 kg).

- Dobrze nam idzie, dziękować Bogu jeszcze żadna z dziewczyn nie przegrała i oby tak zostało jak najdłużej - mówiła w rozmowie ze Sport.pl trener kadry kobiet, Karolina Michalczuk.

Najpierw wyprosili kibiców, a w końcu i zawodników

Olimpijka z Londynu z 2012 roku opowiadała nam, że do niedzieli włącznie na trybuny byli wpuszczani kibice, a w poniedziałek zmieniono zdanie. Organizatorzy postąpili tak po protestach poszczególnych reprezentacji i wobec faktu, że tylko w samą niedzielę przez koronawirusa na Wyspach zmarło 14 osób.

W poniedziałkowy wieczór poinformowano, że liczba śmiertelnych ofiar wzrosła tam z 35 do 53. Nic dziwnego, że strach w bokserskich kadrach narastał.

Jeszcze przed rozpoczęciem zmagań zapowiadano, że będą stosowane różne środki bezpieczeństwa, które zminimalizują ryzyko zakażeń. - Nie widzimy, żeby działo się coś niezwykłego, nikt tu zbyt restrykcyjnie czystości nie pilnuje. Trudno, trzeba startować z myślą, że wszędzie się można zarazić. Nasza kadra kobiet ma o tyle dobrze, że zdążyła się do wszystkiego przyzwyczaić, bo jesteśmy w Anglii od 4 marca, przed turniejem przyjechałyśmy tu na zgrupowanie - pocieszała się Michalczuk. - Drugą i ostatnią szansą na występ w Tokio będą kwalifikacje w Paryżu [pierwotnie planowane na 13-20 maja], ale na Paryż nie ma co liczyć, tamte zawody na pewno przesuną na później. Lepiej bić się w Londynie, zrobić swoje i mieć spokój - dodawała.

"Byłoby za dużo walkowerów"

Już wiadomo, że swoje zrobić będzie można nie wcześniej niż w maju i czerwcu. To wtedy MKOl będzie chciał dokończyć olimpijskie kwalifikacje w boksie. Prawdopodobnie wtedy. Na omówienie szczegółów jeszcze przyjdzie czas. Teraz priorytetem jest powrót ekip do domów. Co będzie misją trudną wobec faktu, że w ostatnich dniach kolejne kraje zamykają swoje granice. - Na razie nie powiedziano nam kiedy kwalifikacje zostaną wznowione. Przekazano tylko decyzję, że w Londynie już dalej nie walczymy. Koronawirus szaleje, cały świat się z tym boryka. A poza tym wielu zawodników było wzywanych do powrotu przez swoje kraje. I kiedy oni wyjeżdżaliby z turnieju, to w końcu bardzo wiele walk skończyłoby się walkowerami - kończy Michalczuk.

Więcej o: